Umawiamy się w jednym z gdyńskich liceów, w którym ma zaplanowany wykład. Sala pełna. Chociaż większość uczniów pewnie przyszła z musu, całkiem dobrze się bawią. Śmieją się, choć temat mało zabawny: śmierć i dylematy etyczne opieki hospicyjnej. 36-letni ksiądz Jan Kaczkowski cierpi na ciężki rodzaj raka: glejaka czwartego stopnia. Przeszedł chemioterapię, radioterapię, dwie operacje. Podczas drugiej wycięto guza niemal doszczętnie, ale wie, że te wszystkie zabiegi mogą najwyżej odroczyć wyrok. Na razie się udaje. – Miałem żyć 14 miesięcy i na tyle się nastawiłem. Minęło 18 i nadal nic. Przestałem liczyć, nie żegnam się. Nie mówię sobie, że każda podróż do Rzymu jest ostatnią, tylko planuję kolejne. Zacznijcie się też bać na ulicach, bo przystosowałem samochód i zamierzam nim jeździć – żartuje z młodzieżą. Wydał niedawno książkę „Szału nie ma, jest rak”, w której dziennikarce „Więzi” Katarzynie Jabłońskiej opowiada o sobie, chorobie, rodzinnym Sopocie, ale też o wierze. Prowadzi hospicjum w Pucku, w którym też mieszka, w przerwach jeździ po Polsce i rozmawia z młodzieżą. W wakacje organizuje wraz z grupą przyjaciół i zapaleńców warsztaty dla studentów medycyny, na których uczą, jak profesjonalnie i etycznie rozmawiać z pacjentami o śmierci. Tak, jakby chciał, żeby rozmawiano z nim i jego rodziną. Bo z samym rokowaniem Kaczkowski próbuje się pogodzić. – Mam tylko nadzieję, że kiedy przyjdzie ten moment, umrę godnie – mówi.
Rozmawia ksiądz o śmierci i się śmieje. To szokujące.
Sztuką jest rozmawiać o rzeczach poważnych tak, żeby nie wciskać słuchacza w fotel. Zwłaszcza młodych ludzi. Trzeba mówić tak, żeby mieli ochotę słuchać i żeby ich percepcja wyłapała to, co najważniejsze. Ale nie chcę, by skupiali się na fajerwerkach. Specjalnie z nimi nie przesadzam.
Rzuca im ksiądz przynętę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.