Nie ma dziś w Polsce ani jednego felietonisty poważanego przez wszystkich Polaków. Polskie pióra piszą dla co najwyżej jednej czwartej obywateli. Jedna czwarta z nas jest liberalna ekonomicznie i odczuwa głęboką niechęć do komunizmu – tę ćwierć reprezentuje dziś wielu tak zwanych felietonistów prawicowych. Kolejna jedna czwarta ma usposobienie socjaldemokratyczne i za bardzo się nie przejmuje wpływami postkomunistów zachowanymi po 1989 r. Tę część z kolei reprezentuje wielu piszących na lewicy. Ale żaden publicysta nie jest w stanie pisać dla obu tych grup jednocześnie. Mur między Polakami jest zbyt wysoki. Tymczasem Stefan Kisielewski (1911-1991) potrafił pisać i dla jednych, i dla drugich. Robił nawet więcej, bo mrugał okiem także do pozostałych Polaków – tych, którzy w ogóle nie czytają felietonów. To również mniej więcej tak, jak gdyby dzisiaj w Polsce żył autor poważany zarówno przez czytelników prawicowego tygodnika „W Sieci” oraz lewicowej „Polityki”. To tak, jak gdyby żył wśród nas autor cytowany z aprobatą zarówno przez Jarosława Kaczyńskiego, jak i Donalda Tuska. Jak, u diabła, coś tak nieprawdopodobnego udało się Kisielowi?
Z ideami przeciw ideologiom
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.