Nie można wykluczyć, że "Solidarność" dolna będzie próbowała wywrócić rząd, a ściślej - swoich kolegów, których uśmiech losu wyniósł za wysoko
O czym tu dumać na warszawskim bruku? Polityka mętnieje coraz bardziej, nasilają się protesty niezadowolonych grup pracowniczych, coś dziwnego unosi się w powietrzu. Może to zresztą i dobrze, bo przyjeżdża Ojciec Święty, aby nas wszystkich uspokoić, poprawić i uczynić bardziej godnymi. Będzie miał co robić.
Myślę sobie, że chyba miał rację prezydent Wałęsa, odradzając związkowcom z "Solidarności" obejmowanie stanowisk rządowych. Nie trzeba się za bardzo znać na układach związkowych, aby przewidzieć, że prędzej czy później musi to doprowadzić do ostrego konfliktu. Jedni bowiem związkowcy, jako ministrowie, wprowadzają trudne reformy, a ich koledzy w zakładach pracy - o wiele liczniejsi - są tych reform ofiarami. I nie można wykluczyć, że "Solidarność" dolna będzie próbowała wywrócić rząd, a ściślej - swoich kolegów, których uśmiech losu wyniósł za wysoko. Nie wiem, czy jest taki drugi kraj na świecie, w którym działyby się takie scenki jak podczas ostatniego protestu górników w Warszawie. Oto jeden z ważniejszych protestujących dzwoni z telefonu komórkowego do któregoś kolegi ministra i opieprza go jak burą sukę: "Te, minister, co ty wyrabiasz, co ty sobie myślisz", a koledzy dzwoniącego głośno wyzywają ministra od najgorszych. Później smutny Longin Komołowski zwierza się przed kamerą, że bez przerwy okupują mu ministerstwo i że trudno w takich warunkach pracować. Premierzy Buzek i Balcerowicz spokojnie znoszą tumult protestów i mówią jakby ponad głowami ludzi: reformy, podatki, pieniądze podatników, rozwój itp. W audycji telewizyjnej pada pytanie, dlaczego rząd podwyższa podatki w przyszłym roku, gdyż likwiduje ulgi, utrzymując dotychczasowe stawki. Odpowiedź pada szybko: ale przecież w 2001 r. stawki będą obniżone. Nie najlepiej wygląda dialog władzy ze społeczeństwem. W hałasie robotniczych protestów blednie trochę inny hit sezonu, czyli lustracja. Niektóre media starają się rozpaczliwie utrzymać wysoki stopień sensacyjności tego tematu. Reporterzy Radia Zet warują w Sądzie Lustracyjnym jak w hali sportowej czy na stadionie. "Proszę państwa, już niedługo się rozpocznie. Już za chwilę. Może padną nazwiska". Za jakiś czas: "Trwa posiedzenie. Szerzej o wszystkim w magazynie o 12". Później: "Proszę państwa. Wszystko będzie wiadomo o 14. Może będziemy znali nazwiska". Sprawę zamyka w końcu sędzia Krośnicki, nasz najnowszy Hitchcock: "Jest czwórka" - wszyscy czekają z zapartym tchem - "ale nazwisk nie będzie". Koniec transmisji. Bez wyniku. Dowcipny komentator telewizyjny mówi wieczorem: "No, niektórzy nie będą chyba spać tej nocy". Humbug, sensacja, atrakcja! Następnego dnia już kompletna cisza. A w sądny dzień młody tropiciel agentów, Kazimierz Groblewski pyta w "Rzeczpospolitej" prezydenta Wałęsę: "Ustawa lustracyjna przyznaje osobom, które czują się pomówione, prawo, by same wystąpiły o zlustrowanie siebie. Czemu pan tego nie robi?". "Nie, to jest dla mnie za niskie. Sam bym sobie ubliżył" - odpowiada prezydent. A z oświęcimskiego żwirowiska znika nagle w dziwnych okolicznościach Kazimierz Świtoń. Z Warszawy wyjeżdżają górnicy, ale głodują pielęgniarki (jak długo jeszcze?). Ruszają chłopskie blokady. Nastała letnia pogoda, słońce świeci, niektórzy ludzie już ładnie opaleni. Prezydent Wałęsa z powodu wyjazdu do Rzymu urządza swoje imieniny w terminie wcześniejszym. Miesza się coraz dokładniej dobro ze złem, piękno z brzydotą, głupota z rozsądkiem. Kto zapanuje nad rozpędzającą się powoli polską wirówką nonsensu? Są w niej już premierzy, amerykańscy szpiedzy, rodzimi agenci, dziennikarze, sędziowie, górnicy, hutnicy, Łucznik, Świtoń, Lepper. Brakuje mądrości, opanowania i wzajemnej życzliwości. Wygląda na to, że ktoś nam kręci zatrute lody. Czekajmy w czerwcu na cud. Może jeszcze nie wyczerpaliśmy boskiego przydziału.
Myślę sobie, że chyba miał rację prezydent Wałęsa, odradzając związkowcom z "Solidarności" obejmowanie stanowisk rządowych. Nie trzeba się za bardzo znać na układach związkowych, aby przewidzieć, że prędzej czy później musi to doprowadzić do ostrego konfliktu. Jedni bowiem związkowcy, jako ministrowie, wprowadzają trudne reformy, a ich koledzy w zakładach pracy - o wiele liczniejsi - są tych reform ofiarami. I nie można wykluczyć, że "Solidarność" dolna będzie próbowała wywrócić rząd, a ściślej - swoich kolegów, których uśmiech losu wyniósł za wysoko. Nie wiem, czy jest taki drugi kraj na świecie, w którym działyby się takie scenki jak podczas ostatniego protestu górników w Warszawie. Oto jeden z ważniejszych protestujących dzwoni z telefonu komórkowego do któregoś kolegi ministra i opieprza go jak burą sukę: "Te, minister, co ty wyrabiasz, co ty sobie myślisz", a koledzy dzwoniącego głośno wyzywają ministra od najgorszych. Później smutny Longin Komołowski zwierza się przed kamerą, że bez przerwy okupują mu ministerstwo i że trudno w takich warunkach pracować. Premierzy Buzek i Balcerowicz spokojnie znoszą tumult protestów i mówią jakby ponad głowami ludzi: reformy, podatki, pieniądze podatników, rozwój itp. W audycji telewizyjnej pada pytanie, dlaczego rząd podwyższa podatki w przyszłym roku, gdyż likwiduje ulgi, utrzymując dotychczasowe stawki. Odpowiedź pada szybko: ale przecież w 2001 r. stawki będą obniżone. Nie najlepiej wygląda dialog władzy ze społeczeństwem. W hałasie robotniczych protestów blednie trochę inny hit sezonu, czyli lustracja. Niektóre media starają się rozpaczliwie utrzymać wysoki stopień sensacyjności tego tematu. Reporterzy Radia Zet warują w Sądzie Lustracyjnym jak w hali sportowej czy na stadionie. "Proszę państwa, już niedługo się rozpocznie. Już za chwilę. Może padną nazwiska". Za jakiś czas: "Trwa posiedzenie. Szerzej o wszystkim w magazynie o 12". Później: "Proszę państwa. Wszystko będzie wiadomo o 14. Może będziemy znali nazwiska". Sprawę zamyka w końcu sędzia Krośnicki, nasz najnowszy Hitchcock: "Jest czwórka" - wszyscy czekają z zapartym tchem - "ale nazwisk nie będzie". Koniec transmisji. Bez wyniku. Dowcipny komentator telewizyjny mówi wieczorem: "No, niektórzy nie będą chyba spać tej nocy". Humbug, sensacja, atrakcja! Następnego dnia już kompletna cisza. A w sądny dzień młody tropiciel agentów, Kazimierz Groblewski pyta w "Rzeczpospolitej" prezydenta Wałęsę: "Ustawa lustracyjna przyznaje osobom, które czują się pomówione, prawo, by same wystąpiły o zlustrowanie siebie. Czemu pan tego nie robi?". "Nie, to jest dla mnie za niskie. Sam bym sobie ubliżył" - odpowiada prezydent. A z oświęcimskiego żwirowiska znika nagle w dziwnych okolicznościach Kazimierz Świtoń. Z Warszawy wyjeżdżają górnicy, ale głodują pielęgniarki (jak długo jeszcze?). Ruszają chłopskie blokady. Nastała letnia pogoda, słońce świeci, niektórzy ludzie już ładnie opaleni. Prezydent Wałęsa z powodu wyjazdu do Rzymu urządza swoje imieniny w terminie wcześniejszym. Miesza się coraz dokładniej dobro ze złem, piękno z brzydotą, głupota z rozsądkiem. Kto zapanuje nad rozpędzającą się powoli polską wirówką nonsensu? Są w niej już premierzy, amerykańscy szpiedzy, rodzimi agenci, dziennikarze, sędziowie, górnicy, hutnicy, Łucznik, Świtoń, Lepper. Brakuje mądrości, opanowania i wzajemnej życzliwości. Wygląda na to, że ktoś nam kręci zatrute lody. Czekajmy w czerwcu na cud. Może jeszcze nie wyczerpaliśmy boskiego przydziału.
Więcej możesz przeczytać w 23/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.