Monika, 40-latka, nie miała problemów ze zdrowiem aż do września 2011 r. Wtedy wybrała się ze znajomymi w Bieszczady, by pochodzić po górach, dla przyjemności i dla zdrowia zwyczajnie odpocząć na łonie natury. Już podczas pierwszej wycieczki dostała zadyszki. – Nie zdążyłam nawet podejść pod górę, przeszłam tylko polankę, nie mogłam złapać tchu. Znajomi żartowali, że dopadł mnie leń, ale czułam się na tyle źle, że postanowiłam zawrócić. Sytuacja była dziwna, niepokojąca, więc mój partner, który jest lekarzem, zdecydował, że trzeba zbadać mi serce. Przebadano mnie już następnego dnia, z tomografią komputerową włącznie. Okazało się, że mam nowotwór płuca, bardzo rzadki. Powiedziano mi, że rak jest w czwartym stopniu zaawansowania, nieoperacyjny, nieuleczalny, dano mi trzy miesiące życia – opowiada. Monice podano klasyczną chemioterapię, której skuteczność była ograniczona. Lekarze rozłożyli ręce: nic więcej nie możemy zrobić. W tym stadium zaawansowania choroby miesiące życia Moniki byłyby policzone, gdyby nie przyjaciele.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.