W naszym kraju ludzi innych przekonań traktuje się jak śmiertelnych wrogów
Mija dziesięć lat od pamiętnego 4 czerwca, kiedy wyborcze zwycięstwo "Solidarności" przypieczętowało rozpoczęte przy "okrągłym stole" demontowanie zmurszałego systemu władzy. Do Polski powróciła demokracja, tak naprawdę zanegowana znacznie wcześniej niż w 1945 r. Dyktat jałtański był wyrokiem śmierci dla wolności, ale przecież już od 1926 r., od zamachu majowego, demokracja w Polsce ledwie wegetowała, coraz bardziej w roli parawanu maskującego autorytarne rządy Piłsudskiego. O tych rodzimych korzeniach autorytaryzmu warto pamiętać także dlatego, że i dzisiaj Polska nie jest całkowicie impregnowana na to niebezpieczeństwo. Największym zagrożeniem dla wolnościowych mechanizmów władzy są, rzecz jasna, konflikty społeczne, wywołane postępującym rozwarstwieniem dochodów i spychaniem milionów obywateli poza krawędź biedy i niedostatku. W takich warunkach demokracja upodabnia się do pochyłego drzewa, bez trudu zdobywanego przez populistycznych demagogów. Poważnym zagrożeniem jest też odziedziczona po starym systemie pogarda dla przeciwnika. Daleko nam do krajów o okrzepłej demokracji, rozumiejących doniosłą rolę opozycji. U nas ludzi innych przekonań traktuje się jak śmiertelnych wrogów wymagających bezwzględnego zniszczenia. Najlepszą tego ilustracją jest coraz brutalniejsze atakowanie przez prawicowe bojówki pierwszomajowych pochodów, usprawiedliwiane i tolerowane przez najpoważniejszych polityków prawicy. Jak groźny jest ów wirus agresji, świadczy jego ostatnia ofiara - prof. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, brutalnie zraniony 1 Maja. Z tym większym zdumieniem przychodzi odnotować, że ten powszechnie szanowany uczony sam użył podobnej broni. W wywiadzie udzielonym "Przeglądowi Tygodniowemu" uznał "Wprost" za "parszywy tygodnik". A przecież od człowieka o tak uznanym autorytecie można było oczekiwać bardziej wyważonych sądów. Sam nie jestem fanem niektórych tekstów ukazujących się na łamach "Wprost". Ale rozumiem, że taka już jest uroda pism nieideologicznych, adresowanych do masowego czytelnika, że publikują one artykuły o bardzo różnej wymowie, odpowiadające rozstrzelonym gustom swoich odbiorców. Tak zachowywały się najbardziej popularne pisma informacyjne II Rzeczypospolitej i podobnie dzieje się w całym cywilizowanym świecie. Nie ma więc najmniejszego sensu mylenie prasowych gatunków i sięganie po inwektywy. Tym bardziej że dzielenie gazet, partii i ideologii na "słuszne" i "parszywe" nigdy się jeszcze niczym dobrym nie zakończyło.
Więcej możesz przeczytać w 23/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.