Rozmowa z Czesławem Mozilem, muzykiem, liderem polsko-duńskiego zespołu Czesław Śpiewa.
Dlaczego zostałeś bałwankiem?
To nie było takie proste. Musiałem się tego dopraszać!
Serio? Dlaczego tak ci zależało na roli Ofala w „Krainie lodu”? Przecież to bajka dla dzieci.
Marzyłem o takiej roli. Uważam, że dubbingowanie jest w Polsce sztuką zupełnie niedocenioną. Pamiętam, jak Maciej Stuhr opowiadał o swoim pobycie w Stanach. Gdy powiedział Amerykanom, jakie role w animacjach dubbingował, usłyszał: „Wow! To ty jesteś gwiazdą!”. U nich role w filmach dla dzieci są miarą wielkiego aktorstwa. Uważam, że to dobra miara.
Chciałeś grać w filmach?
Zawsze! Siedziałem w „X-Factorze” i głośno do kamery pytałem filmowców: „Macie takie głosy jak mój i ich nie wykorzystujecie?”. Wręcz krzyczałem. I to poszło w Polskę. Ktoś to usłyszał. Nie czuję się świetnym aktorem, nie mam wykształcenia, nie grałem wcześniej, ale bardzo chciałem. Po angielsku mówi się „wanna-be-actor”. Coś w tym jest. Kiedy zadzwonili do mnie z Disneya, oszalałem ze szczęścia.
Wiedziałeś, że ci się uda?
Kiedy wchodzę do taksówki i mówię kilka słów do taksówkarza, zwykle słyszę: „O, pan Mozil?”. A to oznacza, że mam rozpoznawalny głos. Podobnie zresztą jak twarz. Przyczynił się do tego mój udział w „X-Factorze” i w reklamie. Czułem więc, że mam pewien talent. Gdy byłem w szkole średniej, nauczycielka od dramatu zapytała mnie: „Co z tobą będzie, Czesław?”. Odpowiedziałem: „Chcę iść na akademię muzyczną, proszę pani”. Załamała ręce: „Powinieneś iść do szkoły aktorskiej”. Wiedziała, że to moja skrywana pasja i jestem w tym dobry.
Dubbingowałeś już kiedyś w „Romanie Barbarzyńcy”. Czymś się różniła praca przy „Krainie lodu” od tego filmu?
Mało kto wie, ale byłem też na innych castingach. To śmieszne, ale wręcz błagałem o to, żeby ktoś mnie zatrudnił jako dubbingującego. Jeżeli chodzi o „Krainę…”, to działałem ściśle według wskazówek reżysera, ale też starałem się intuicyjnie wczuć w rolę. Wyszło dobrze, chociaż kiedy oglądam teraz film, to wiem, że mogło być jeszcze lepiej. Ludzie z Disneya powiedzieli mi, że przede mną odrzucili jakieś 20 osób – to była dodatkowa motywacja do pracy. W każdej chwili mogli mi podziękować. Muszę powiedzieć, że jest to jedno z najciekawszych doświadczeń, jakie miałem.
Dlaczego?
Bo wiem, że dzięki niemu będę w świadomości młodzieży i dzieci, które niekoniecznie muszą znać i lubić moją muzykę. Ekipa miała zresztą nosa, stawiając na mnie. Bałwanek Olaf jest trochę taki jak ja. Trochę naiwny, śmieszny, ale też do bólu poważny. To genialna mieszanka.
Jak to było, gdy pierwszy raz oglądałeś „Krainę lodu”?
Strasznie ryczałem. Wstydziłem się, bo był to pokaz w biurze, gdzie siedziały panie sekretarki, ale dla mnie ten film jest naprawdę wzruszający. Może dlatego, że uwielbiam Disneya i zawsze marzyłem, że zagram w takiej animacji.
Teraz grasz w najnowszej komedii Piotra Wereśniaka.
Pojawiam się tam na moment: wychodzę z budynku stacji benzynowej i podchodzę do auta. Jestem tam statystą, który gra dresiarza. To wszystko. Za to kolejny film, „Zosia szuka siódemki” Weroniki Migoń, jest naprawdę spełnieniem moich nieśmiałych marzeń o aktorstwie. Gram jednego z siedmiu byłych chłopaków dziewczyny, którą jest Kasia Maciąg. Jestem w tym filmie muzykiem, który otwiera knajpę. Będąc przez trzy dni na planie, czułem się szczęśliwy. Wierzę, że za rok, może półtora wystąpię też w czymś, co będzie naprawdę wielkim strzałem. Czekam na to z niecierpliwością.
Co to będzie?
Z oczywistych powodów nie mogę teraz o tym mówić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.