Często ludzie pytają mnie oskarżycielsko, dlaczego polskie kino wygląda tak, jak wygląda. Zazwyczaj odpowiadam, że to my – pożal się Boże filmowcy – nie mamy za grosz talentu. Ale to nie jest pełna prawda. Bo prawda jak zwykle leży pośrodku. Mniej więcej tu:
SCENA 1. HOTELOWY BAR, WNĘTRZE, NOC
Napis: Nassau, Bahamy
Do baru podchodzi Brytyjski Agent. Jest tak przystojny, że siedzące dookoła kobiety w jednej chwili żałują, że chirurg plastyczny nie podciągnął im skóry mocniej. Brytyjski Agent nie zwraca na nie uwagi. Barman uśmiecha się na jego widok.
BARMAN Czego się pan napije?
BRYTYJSKI AGENT Martini. Wstrząśnięte, niezmieszane.
SCENA 1A. HOTELOWY BAR, WNĘTRZE, NOC
Napis: Olsztyn, Polska
Do baru podchodzi Polski Agent. Jest tak przystojny, że siedzące dookoła kobiety w jednej chwili żałują, że mają leasing na fiata punto, a nie porsche cayenne. Agent nie zwraca na nie uwagi. Barman się uśmiecha na jego widok.
BARMAN Czego się pan napije?
POLSKI AGENT Za trzy sekundy wstanę i cię najebię. Jedź do domu, bo ja się napierdoliłem i mówię ci to szczerze: za trzy sekundy wstanę i cię najebię. Spierdalaj. Ja ci krzesłem przyjebię zaraz tak, że spadniesz.
Otóż tak to właśnie wygląda. Owszem, zgoda: my, polscy filmowcy, jesteśmy nieutalentowani, brakuje nam warsztatu, wizji, ogłady, rozmachu, wyobraźni, smaku, delikatności i wykształcenia. Ale wy, kochani widzowie, w niczym nie jesteście lepsi. Orzeł Biały ulepił nas z tego samego guana. I kiedy wchodzicie w nasze buty (a wchodzicie w nie w momencie wyborów do parlamentu, które są właśnie taką chwilą twórczej kreacji, wręcz „boskiego” stwarzania świata na swój obraz i podobieństwo) – to jakoś nie wychodzą wam z tego ani Wenus Botticellego, ani Dawid Michała Anioła. Krasnale ogrodowe wam wychodzą.
Albo jelenie na rykowisku.
Albo makatka z papieżem.
Albo monidło, pańska skórka i disco polo.
Albo „pozdrowienia z Lądynu zasyła syn”.
Albo grill ogrodowy. Albo Macierewicz Antoni.
Albo Palikot Janusz, Schetyna Grzegorz, Miller Leszek.
Albo salmonella w przedszkolu.
Kaczmarek Tomasz. Kyrie elejson. Wenderlich Jerzy. Karaluchy zapieczone w chlebie. Grodzka Anna. Niesiołowski Stefan. Woda ordynarnie dolewana do paliwa na stacjach benzynowych. I Ziobro Zbigniew. I Iwiński Tadeusz. Fuchy, łapówki, zniżki, dyskonty, przeceny. Kłopotek Eugeniusz i Kempa Beata. Brak higieny jamy ustnej, smród w autobusie, skarpetki do sandałów oraz Hofman Adam. Nowak Sławomir wam wychodzi i wietnamska podróbka dżinsów liwajs też wam wychodzi. Oraz Pawłowicz Krystyna, Ryfiński Armand i oklaski w samolocie przy lądowaniu. Piecha Bolesław. Godson John. Krzywe chodniki i dziury w jezdniach. Biedroń Robert. Mucha Joanna. Kiełbasa zwyczajna i pasztetowa. Salceson babuni i smalczyk babuni. Nalewka dziadunia. Żalek Jacek. Tirówki przydrożne. Chińskie zupki. Brudziński Joachim. Kebab nasz codzienny. Marsze protestacyjne, a zaraz potem biegi te marsze kontestujące. Psie gówna w piaskownicach. Gowin Jarosław. Wipler Przemysław. Białe kozaczki. Tipsy. Wąsy. Garby. Wrzody. Guzy, wągry, pypcie i polipy. Kołtuny i żele. „Nie rzucim ziemi” w aranżacji na orkiestrę dętą wychodzi wam wręcz genialnie. Tudzież święta i dni wolne od pracy. Oraz spiski i zamachy. A takoż „nic się nie staaało, Polacy, nic się nie stałoooooo” i „ojczyznę wolną racz nam wrócić, Paaaaaanie”! Nie wspominając o itede, itepe oraz cedeen…
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.