Czy Ukraina zdoła dokonać wyboru między polską a białoruską drogą rozwoju?
Mężczyzna uścisnął rękę prezydenta, ale nie chciał jej puścić i przytrzymując mocno, wypowiedział litanię oskarżeń: "Za pana prezydentury ludność Ukrainy zmniejszyła się o dwa miliony, naród popadł w nędzę, rozpleniły się złodziejstwo i korupcja...". Tak - według świadków - skończyły się gratulacje z okazji nadania przez uniwersytet we Lwowie doktoratu honoris causa Leonidowi Kuczmie. Przykry incydent mógł być dziełem oszołoma, ale nie zmienia to faktu, że wielu Ukraińców myśli podobnie jak on. Prezydent ubiegający się o reelekcję w październikowych wyborach ma ciężkie zadanie. Gospodarka ledwie dyszy, zarobki i emerytury nie są wypłacane, zaś struktury władzy państwowej zaprzątnięte są obsługą siebie. W tej sytuacji na gorzki paradoks zakrawa, że głównym tematem kampanii prezydenckiej staje się polityka zagraniczna. Zdominowany przez komunistów i socjalistów różnej maści parlament wylewa wiadra pomyj na interwencję w Kosowie. Prawdziwym celem krytyki jest jednak nie tyle NATO, ile polityka zagraniczna prezydenta Kuczmy - jego jedyny mocny punkt. W Radzie Najwyższej nawoływano do zerwania kontaktów z NATO, odsunięcia od władzy ludzi opowiadających się za współpracą z sojuszem, a nawet do ponownego zainstalowania rakiet atomowych na Ukrainie. Czy zatem lewica wygra wybory prezydenckie? Czy zerwie z prozachodnim kursem polityki naszego najważniejszego wschodniego sąsiada? - Szala przechyla się na korzyść sił komunistycznych i prorosyjskich - ubolewa zrezygnowany Hiennadij Udowenko, były minister spraw zagranicznych i były ambasador w Polsce, jeden z kandydatów centroprawicy w wyścigu do prezydentury. Kandydat lewicy, Ołeksandr Moroz, stanowczo jednak oponuje: - Nie chcemy się ruszać ani na Zachód, ani na Wschód, tylko w górę. Jeszcze jeden promotor "trzeciej drogi"? - Unia Europejska - tak, NATO - nie - wykłada swoje kredo Moroz. Gdy Kuczma zabiega o kolejne kredyty Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Moroz utrzymuje, że głównym kredytodawcą Ukrainy jest i długo jeszcze pozostanie Rosja. Lewicowy kandydat obiecuje, że po jego zwycięstwie nastanie "porządek", a "złodzieje nie będą rządzić". Nie chce, by teraz rozpoczynano prywatyzację ziemi, gdyż - jak twierdzi - "stracilibyśmy ją na zawsze". Różnice wydają się zasadnicze, ale tak nie jest. Kuczma zapewnia o swoim pro- zachodnim nastawieniu, po wyborach obiecuje "umocnienie stabilizacji gospodarczej i politycznej". Z jego zapewnień niewiele jednak do tej pory wynikało, zwłaszcza w polityce gospodarczej. Wśród niezależnych analityków ukraińskiej sceny politycznej nie brak opinii, że "prozachodnia" polityka prezydenta to tylko ręka wyciągnięta po kredyty pozwalające na utrzymanie władzy, a tak naprawdę Kuczma, były dyrektor wielkiego sowieckiego kombinatu zbrojeniowego w Donbasie, jest reprezentantem promoskiewskiego elektoratu i umacnia pozycję oligarchów powiązanych z biznesem rosyjskim. Liberał Sierhij Hołowaty apeluje do Zachodu o wycofanie poparcia dla prezydenta, bowiem nie jest on zdolny dokonać wyboru między polską a białoruską drogą rozwoju. Przewodnicząca komisji budżetowej Rady Najwyższej Julia Timoszenko ogłosiła, że w kwietniu zad- łużenie zagraniczne państwa wyniosło 13,3 mld USD. Tylko w tym roku obsługa długu ma pochłonąć prawie 1,2 mld USD, podczas gdy rezerwy banku centralnego to zaledwie połowa tej sumy. Więcej niż dwa miliardy dolarów wynosi dług w postaci zaległych wynagrodzeń i emerytur - jeśli nie zostaną wypłacone, Kuczmie trudno będzie myśleć o ponownym wyborze. Nic dziwnego, że władze próbują negocjować z zagranicznymi wierzycielami "restrukturyzację" zadłużenia. Ale zagraniczne kredyty jedynie przedłużają agonię ukraińskiej gospodarki, która nie może się doczekać zasadniczych reform. Jej zmorą są klanowo-mafijne układy powiązane z władzą. Państwo nie radzi sobie ze zbieraniem podatków, dlatego nie wypłaca pensji i emerytur, zaś oligarchowie łowią w mętnej wodzie zagmatwanych przepisów prawnych i podatkowych. Korupcja jest w tej sytuacji nieunikniona. 60 proc. aktywności gospodarczej przypada na szarą strefę. Moroz twierdzi, że budowane jest "państwo policyjno-kryminalno-autorytarne". - Ukraina potrzebuje reform rynkowych, ale otwartych, przejrzystych i zgodnych z prawem, a nie robionych pod stołem - mówi. W pogmatwanym krajobrazie politycznym Ukrainy Moroz, a także były szef ukraińskiego KGB Jewhen Marczuk paradoksalnie uchodzą za kandydatów centrum. Zwłaszcza na tle komunistów i Natalii Witrenko. Kobieta 1998 r., a obecnie najpopularniejszy polityk Ukrainy, przewodzi skrajnej lewicy. Ma jasno określonych przeciwników - Zachód i nuworyszy nazywanych na modłę rosyjską "nowymi Ukraińcami". "Zadłużenie spłacimy, gdy wyjdziemy z kryzysu" - mówi Witrenko. Zapowiada powrót do centralnego planowania i sterowania gospodarką, zerwanie z trójpodziałem władzy, zbliżenie z Rosją i Białorusią. Program "postępowych socjalistów" Witrenki różni się od haseł komunistów niuansami i konkretniejszymi obietnicami. Jest za to jedna zasadnicza różnica - Witrenko nie występuje przeciwko prezydentowi. Z tego powodu jej kandydatura uchodzi za "konia trojańskiego" Kuczmy. Nieumiejętność wyjścia z zapaści gospodarczej jest przyczyną tego, że osiem lat po uzyskaniu samodzielności Ukraińcy mają problemy z określeniem swej tożsamości. Demokracja sprawia wrażenie coraz bardziej chybotliwej, rząd ingeruje w wyniki wyborów, wywiera presję na sądownictwo i media. W czerwcu Ukrainie grozi zawieszenie członkostwa w Radzie Europy z powodu naruszania praw człowieka (chodzi o utrzymywanie kary śmierci) i standardów demokratycznego państwa prawa. Pogłębiają się podziały regionalne. Lwów chciały odzyskać dawną środkowoeuropejską tożsamość i coraz mniej rozumie Kijów, nie mówiąc o wschodniej Ukrainie - to jakby inny świat. Kapitał społecznego entuzjazmu z 1991 r. został zmarnowany - nie wykorzystano go do przeprowadzenia radykalnej reformy gospodarczej. Co gorsza, słowo "reforma" zostało skompromitowane. Częściowo winą za ten stan rzeczy można obciążyć czynniki obiektywne - gospodarka ukraińska była przecież jedynie podsystemem gospodarki ZSRR, brakowało nie tylko tradycji przedsiębiorczości i wolnego rynku, lecz i państwowości. Decydujący okazał się jednak chyba brak elit zdolnych do zerwania z ponurym dziedzictwem radzieckiego komunizmu i odważnego forsowania przemian. Leonid Krawczuk - "ojciec niepodległości" i pierwszy ukraiński prezydent - był wcześniej komunistycznym aparatczykiem. Politycy nie byli w stanie wyznaczyć społeczeństwu jednoznacznych celów zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. - Polacy to "Solidarność" - umiecie postawić na swoim. Umiecie się zebrać i zażądać: chcemy tego i tego, i tak musi być. A my jesteśmy inni, brak nam wiary w to, że coś można wspólnie zmienić. Jesteśmy bardziej podobni do Rosjan - mówi Irina Pawłyszak z Drohobycza, kierująca stowarzyszeniem opieki nad niepełnosprawnymi dziećmi Nadija. Najwygodniejsze są stare koleiny. Jedyną partią o naprawdę ogólnokrajowym charakterze i zasięgu pozostają komuniści. Partie nie odgrywają zresztą takiej roli w polityce ukraińskiej, jak na zachód od Bugu. Decydujące znaczenie mają grupy oligarchów, które podzieliły między siebie strefy wpływów w polityce, gospodarce i mediach. - Partie różnią się tylko nazwami. Są tak bliźniaczo do siebie podobne, że nawet liderzy ich nie rozróżniają - drwi Ihor Popow z Komisji Wyborców Ukrainy. - Nie ma podziałów na lewicę i prawicę według kryteriów gospodarczych. Gazety lewicowe piszą o swoich nostalgiach i marzeniach, a prawicowe o tym, jak walczyć z "lewymi". Wzorce uprawiania polityki, stylu życia, wzorce kulturowe płyną nadal z Moskwy. Kuczma, podobnie jak Borys Jelcyn, próbuje wszystkich przekonywać, że jest jedyną alternatywą dla komunistów. Obaj szantażują Zachód widmem powrotu "czerwonych". Parlament zachowuje się nieodpowiedzialnie i stale wojuje z rządem, ale - też jak w Rosji - zawsze kończy się na pustosłowiu. Wszyscy wiedzą, że realna władza jest gdzie indziej. Przeciętny zjadacz chleba słucha przebojów rosyjskiej muzyki pop, a dla elity kultura to Teatr Bolszoj. Mało kogo obchodzi, co dzieje się w Paryżu, Berlinie czy Londynie. - Ukraina była peryferiami peryferii (ZSRR), największym wyzwaniem dla nas jest, jak przestać być zaściankiem do kwadratu - mówi Hrihorij Nemyrja, szef pozarządowej Fundacji Międzynarodowego Odrodzenia, finansowanej przez George?a Sorosa. Ukraińskim elitom zaczyna doskwierać syndrom odjeżdżającego pociągu - dla nich to Polska, która już przystąpiła do NATO, a za parę lat wejdzie do unii, podczas gdy Ukraina stoi w miejscu. Obawiają się, że pozostaną za burtą, za nową żelazną kurtyną, oddzieleni wizowym reżimem i pozostawieni sami sobie ze swymi problemami nie do przezwyciężenia. Dla Polski to też byłby poważny kłopot - "strategiczne partnerstwo" musiałoby pozostać pustym frazesem. Kluczem do uniknięcia czarnego scenariusza jest gospodarka. Wiktor Pynzenyk, niedoszły "ukraiński Balcerowicz", uważa, że w myśleniu o gospodarce utrwaliła się skłonność do lekceważenia prawideł zdrowej ekonomii i drukowania pustych pieniędzy w nadziei, że jakoś to będzie. "Zamiast walczyć z chorobą, walczymy z termometrem, który pokazuje gorączkę" - twierdzi. W 1996 r. hrywna była na tyle silna, że zaczęły napływać inwestycje zagraniczne, ale wzrost gospodarczy nie nastąpił, ponieważ nie przeprowadzono zmian strukturalnych. Zdaniem Pynzenyka, otrzeźwienie może przynieść już tylko upadek na dno. Według niego, najlepiej byłoby, gdyby wybory prezydenckie wygrał lider komunistów Petro Symonenko, gdyż wówczas katastrofa - a zarazem nadzieja na odbicie się od dna - nastąpiłaby najszybciej. Im gorzej, tym lepiej?
Tekst powstał dzięki pomocy Fundacji Batorego.
Tekst powstał dzięki pomocy Fundacji Batorego.
Więcej możesz przeczytać w 23/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.