Rozmowa z prof. IANEM WILMUTEM, dyrektorem Roslin Biotechnology Centre, "ojcem" owcy Dolly
Maria Graczyk: - Czy po owcach chciałby pan klonować ludzi?
Ian Wilmut: - Klonowanie ludzi uważam za całkowicie nieodpowiedzialne. Opowiadam się jednak za wykorzystaniem komórek ludzkich zarodków do zwalczania takich schorzeń, jak parkinsonizm. Mówiąc o embrionie, ludzie czasami myślą o małym człowieku, ale po sześciu, siedmiu dniach jest to zaledwie mały zlepek o średnicy jednej dziesiątej milimetra. Nie ma jeszcze systemu nerwowego, świadomości ani osobowości. Składa się z ok. 250 komórek. Mógłbym więc sobie wyobrazić, że używano by ich w terapii niektórych chorób. Zdaję sobie jednak sprawę, że ten pomysł uraziłby część ludzi. W takim kraju jak Polska, gdzie znaczną częścią społeczeństwa są katolicy, może to być tak odbierane. Ta metoda oznacza bowiem pobieranie ludzkiego zarodka i wykorzystanie go, a jest to przecież potencjalny człowiek. Jest to ważna kwestia etyczna, którą musi rozstrzygnąć społeczeństwo, nie zaś naukowcy, pacjenci, firmy czy lekarze.
Prof. Ian Wilmut ma 54 lata. W 1997 r. sklonował owcę Dolly. Ukończył rolnictwo na uniwersytecie w Nottingham, tytuł doktora otrzymał w Darwin College w Cambridge. Przez wiele lat zajmował się badaniami nad zamrożonymi zarodkami. Jest dyrektorem naukowym Roslin Biotechnology Centre w Edynburgu.
- Jak ustalić granicę między embrionem a płodem?
- Jest to istotna decyzja. Cieszę się, że nie ja muszę ją podjąć.
- Niektórzy naukowcy zapowiedzieli już chęć klonowania ludzi.
- Nie ma potrzeby klonowania ludzi. Nie chcę, by do tego doszło. Musimy już teraz pomyśleć o odpowiednich regulacjach prawnych. W Wielkiej Brytanii wszystko, co czyni się z ludzkim zarodkiem, jest regulowane przez prawo. W takich okolicznościach jest mało prawdopodobne, by można było zrobić niewłaściwy użytek z embrionu.
- Czy dzisiejszy stan wiedzy umożliwia sklonowanie człowieka?
- Nie sądzę, by doszło do tego w najbliższej przyszłości. Tylko połowa uzyskanych płodów owiec przychodzi na świat. To dziesięć razy wyższy wskaźnik śmiertelności niż u naturalnej owcy. Z urodzonych jagniąt w ciągu kilku dni umiera co piąte, czyli trzy razy więcej niż w naturze. Przy klonowaniu zwierząt jest to wystarczająco dramatyczne. W wypadku ludzi byłoby to wyjątkowe nieszczęście. Oznaczałoby wiele poronień i śmierci niemowląt. Niewykluczone, że wyprodukowane życie będzie krótsze. W naszych komórkach pewne mechanizmy powodują starzenie. Przy naturalnym zapłodnieniu komórki jajowej wewnętrzny zegar rozpoczyna pracę od zera, natomiast przy klonowaniu embrion może mieć na przykład 30 lat. Może się też zdarzyć, że u człowieka zastosuje się zniszczoną komórkę, będzie on wówczas bardziej narażony na przykład na raka. Zanim ktokolwiek się tego podejmie, musi być pewny, że sklonowane dziecko nie zostanie narażone na raka czy inne choroby. Myślę, że nie uda się tego osiągnąć w ciągu najbliższych 50 lat. Podobnie łatwo mówi się o produkcji organów do transplantacji, ale wymaga to jeszcze wielu lat badań.
- Owca Dolly powstała jednak szybko.
- W środowiskach naukowych dyskusje o transferze jądrowym toczyły się już w latach 80. Prasa zauważyła sensację dopiero w 1997 r. Sądzę, że upłynie kolejnych pięć, dziesięć lat, zanim będziemy mogli korzystać z tej technologii, jeśli chodzi o zwierzęta.
- Jakie znaczenie dla dalszych badań nad klonowaniem ma ostatnie odkrycie skracania się długości telomerów?
- Nie sądzę, by zaobserwowane skracanie telomerów miało jakikolwiek wpływ na Dolly albo inne sklonowane zwierzę. Gdy zaczniemy klonować klony, efekt ten może się jednak nawarstwić, nawet jeśli będziemy mogli użyć telomerazy do odbudowania telomeru przed przeprowadzeniem transferu jądrowego. Nie jesteśmy jednak zdziwieni tą obserwacją i uważamy, że możemy opanować powstałe efekty.
- Na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos podkreślał pan możliwości wykorzystania klonowania do walki z chorobami. Nie ma pan żadnych obaw w związku z tą technologią?
- Biorąc pod uwagę wpływ środowiska, rodziny, sklonowane dziecko nigdy nie będzie kopią innego. Jeżeli spełniłyby się moje obawy, takie dzieci byłyby nieszczęśliwe. Korzystnych możliwości jest natomiast wiele, m.in. transplantacje organów, poszerzenie wiedzy o powstawaniu niektórych chorób, znalezienie odpowiednich lekarstw. Technologie zawsze mają dwa oblicza. Nie mogę wykluczyć, że gdzieś na małą skalę klonowanie może być nadużywane. Takiego procederu nie uda się jednak utrzymać w tajemnicy. Potrzeba co najmniej 12-15 osób, które muszą o tym wiedzieć. Samo wyposażenie laboratoryjne kosztowałoby kilkaset tysięcy dolarów. Klonowanie jest techniką, która wiele może zaoferować, ale sporo musimy się jeszcze nauczyć.
Ian Wilmut: - Klonowanie ludzi uważam za całkowicie nieodpowiedzialne. Opowiadam się jednak za wykorzystaniem komórek ludzkich zarodków do zwalczania takich schorzeń, jak parkinsonizm. Mówiąc o embrionie, ludzie czasami myślą o małym człowieku, ale po sześciu, siedmiu dniach jest to zaledwie mały zlepek o średnicy jednej dziesiątej milimetra. Nie ma jeszcze systemu nerwowego, świadomości ani osobowości. Składa się z ok. 250 komórek. Mógłbym więc sobie wyobrazić, że używano by ich w terapii niektórych chorób. Zdaję sobie jednak sprawę, że ten pomysł uraziłby część ludzi. W takim kraju jak Polska, gdzie znaczną częścią społeczeństwa są katolicy, może to być tak odbierane. Ta metoda oznacza bowiem pobieranie ludzkiego zarodka i wykorzystanie go, a jest to przecież potencjalny człowiek. Jest to ważna kwestia etyczna, którą musi rozstrzygnąć społeczeństwo, nie zaś naukowcy, pacjenci, firmy czy lekarze.
Prof. Ian Wilmut ma 54 lata. W 1997 r. sklonował owcę Dolly. Ukończył rolnictwo na uniwersytecie w Nottingham, tytuł doktora otrzymał w Darwin College w Cambridge. Przez wiele lat zajmował się badaniami nad zamrożonymi zarodkami. Jest dyrektorem naukowym Roslin Biotechnology Centre w Edynburgu.
- Jak ustalić granicę między embrionem a płodem?
- Jest to istotna decyzja. Cieszę się, że nie ja muszę ją podjąć.
- Niektórzy naukowcy zapowiedzieli już chęć klonowania ludzi.
- Nie ma potrzeby klonowania ludzi. Nie chcę, by do tego doszło. Musimy już teraz pomyśleć o odpowiednich regulacjach prawnych. W Wielkiej Brytanii wszystko, co czyni się z ludzkim zarodkiem, jest regulowane przez prawo. W takich okolicznościach jest mało prawdopodobne, by można było zrobić niewłaściwy użytek z embrionu.
- Czy dzisiejszy stan wiedzy umożliwia sklonowanie człowieka?
- Nie sądzę, by doszło do tego w najbliższej przyszłości. Tylko połowa uzyskanych płodów owiec przychodzi na świat. To dziesięć razy wyższy wskaźnik śmiertelności niż u naturalnej owcy. Z urodzonych jagniąt w ciągu kilku dni umiera co piąte, czyli trzy razy więcej niż w naturze. Przy klonowaniu zwierząt jest to wystarczająco dramatyczne. W wypadku ludzi byłoby to wyjątkowe nieszczęście. Oznaczałoby wiele poronień i śmierci niemowląt. Niewykluczone, że wyprodukowane życie będzie krótsze. W naszych komórkach pewne mechanizmy powodują starzenie. Przy naturalnym zapłodnieniu komórki jajowej wewnętrzny zegar rozpoczyna pracę od zera, natomiast przy klonowaniu embrion może mieć na przykład 30 lat. Może się też zdarzyć, że u człowieka zastosuje się zniszczoną komórkę, będzie on wówczas bardziej narażony na przykład na raka. Zanim ktokolwiek się tego podejmie, musi być pewny, że sklonowane dziecko nie zostanie narażone na raka czy inne choroby. Myślę, że nie uda się tego osiągnąć w ciągu najbliższych 50 lat. Podobnie łatwo mówi się o produkcji organów do transplantacji, ale wymaga to jeszcze wielu lat badań.
- Owca Dolly powstała jednak szybko.
- W środowiskach naukowych dyskusje o transferze jądrowym toczyły się już w latach 80. Prasa zauważyła sensację dopiero w 1997 r. Sądzę, że upłynie kolejnych pięć, dziesięć lat, zanim będziemy mogli korzystać z tej technologii, jeśli chodzi o zwierzęta.
- Jakie znaczenie dla dalszych badań nad klonowaniem ma ostatnie odkrycie skracania się długości telomerów?
- Nie sądzę, by zaobserwowane skracanie telomerów miało jakikolwiek wpływ na Dolly albo inne sklonowane zwierzę. Gdy zaczniemy klonować klony, efekt ten może się jednak nawarstwić, nawet jeśli będziemy mogli użyć telomerazy do odbudowania telomeru przed przeprowadzeniem transferu jądrowego. Nie jesteśmy jednak zdziwieni tą obserwacją i uważamy, że możemy opanować powstałe efekty.
- Na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos podkreślał pan możliwości wykorzystania klonowania do walki z chorobami. Nie ma pan żadnych obaw w związku z tą technologią?
- Biorąc pod uwagę wpływ środowiska, rodziny, sklonowane dziecko nigdy nie będzie kopią innego. Jeżeli spełniłyby się moje obawy, takie dzieci byłyby nieszczęśliwe. Korzystnych możliwości jest natomiast wiele, m.in. transplantacje organów, poszerzenie wiedzy o powstawaniu niektórych chorób, znalezienie odpowiednich lekarstw. Technologie zawsze mają dwa oblicza. Nie mogę wykluczyć, że gdzieś na małą skalę klonowanie może być nadużywane. Takiego procederu nie uda się jednak utrzymać w tajemnicy. Potrzeba co najmniej 12-15 osób, które muszą o tym wiedzieć. Samo wyposażenie laboratoryjne kosztowałoby kilkaset tysięcy dolarów. Klonowanie jest techniką, która wiele może zaoferować, ale sporo musimy się jeszcze nauczyć.
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.