Czas najlepszej koniunktury zużyto na zbyt łapczywe spożywanie efektów przemian
SLD i PSL - partie, które rządziły w latach 1993-1997 - wykorzystując protesty, atakują rząd, odłożywszy na bok szacunek dla faktów. Nie ustępuje im opozycyjna prawica i oczywiście Lech Wałęsa.
Niedawno obecny dyrektor Łucznika powiedział, że w latach 1994-1997 zamiast - wedle ugody z bankami (podarowano wtedy firmie dług wartości 80 mln zł) - zmniejszać zatrudnienie, przyjęto do pracy 1400 osób. To była polityka nie mieszcząca się w głowie, ale na pewno popularna. Tyle że musiała doprowadzić Łucznik do wyłamywania drzwi od kasy z pieniędzmi publicznymi. To jest też przykład pokazujący krótkowzroczność polityki ekonomicznej ówczesnej koalicji. Nie trzeba by schładzać gospodarki, a wpływ rosyjskiego kryzysu byłby o wiele słabszy, gdyby SLD i PSL myślały bardziej o przyszłości, a mniej o tym, jak się szybko przypodobać społeczeństwu. Oto trochę liczb:
Jaka jest ekonomiczna, a nie demagogiczna wymowa tej tabeli? Poczynając od 1994 r., przeszliśmy od polityki hartowania gospodarki, trudnej, dającej perspektywy, do polityki jej wycieńczania. Reakcją na poluźnienie rygorów finansowych było spowolnienie lub zaprzestanie restrukturyzacji przedsiębiorstw publicznych i całych sektorów. Zaczęto wracać do jeszcze pamiętanych praktyk z czasów gospodarki planowej, czyli zatrudniania i płacenia bez zastanawiania się, czy i jak wpłynie to na rynkową pozycję firmy.
Efekt doraźny był rewelacyjny - bezrobocie spadło o 36 proc., zatrudnienie wzrosło o 12 proc., a wynagrodzenia realne o 26 proc. W konsekwencji jednak była to taka sama bezmyślność, jak zatrudnienie dodatkowych 1400 osób w Łuczniku. Czas najlepszej koniunktury, okres w tym dziesięcioleciu najwłaściwszy do wzmocnienia fundamentów gospodarki rynkowej, zbudowanych niemałym kosztem przez pierwsze kilka lat, zużyto nie tyle na przedwczesne, ile na zbyt łapczywe spożywanie efektów. W rezultacie kondycja finansowa przedsiębiorstw, szczególnie publicznych, wyrażająca się wskaźnikiem rentowności netto, zaczęła się pogarszać. Słabła ich pozycja konkurencyjna i to w okresie, kiedy na skutek porozumień ze Światową Organizacją Handlu i Unią Europejską następowało zmniejszanie barier chroniących polski rynek przed konkurencją zewnętrzną. Potem przyszedł kryzys rosyjski i ogólne osłabienie koniunktury na świecie. Przedsiębiorstwa, bardziej publiczne niż prywatne, wycieńczone przyśpieszonym konsumowaniem efektów i balansujące na granicy rentowności zaczęły tracić płynność. Wróciło widmo zwolnień i braku pieniędzy na płace, a wraz z tym niepokoje społeczne.
Nie twierdzę, że wszystkie obecne problemy rządu to spadek po poprzednikach. Część z nich na pewno można wpisać na konto tego gabinetu. Być może zbyt wielki zamach reformatorski, choć te odkładane przez lata reformy były konieczne, a na pewno zbyt słabe powiązanie polityki reform i polityki budżetowej. Część dzisiejszych kłopotów ma jednak początek właśnie w latach 1993-1997. Odraczanie likwidacji problemów zaognia je. Obecna ekipa to rozumie i stara się opóźnienia usunąć dla wspólnego, także dla waszego, szanowni państwo z opozycji, dobra. Może więc lepiej włożyć noże za cholewy i przejść do rzeczowej krytyki i debaty.
Niedawno obecny dyrektor Łucznika powiedział, że w latach 1994-1997 zamiast - wedle ugody z bankami (podarowano wtedy firmie dług wartości 80 mln zł) - zmniejszać zatrudnienie, przyjęto do pracy 1400 osób. To była polityka nie mieszcząca się w głowie, ale na pewno popularna. Tyle że musiała doprowadzić Łucznik do wyłamywania drzwi od kasy z pieniędzmi publicznymi. To jest też przykład pokazujący krótkowzroczność polityki ekonomicznej ówczesnej koalicji. Nie trzeba by schładzać gospodarki, a wpływ rosyjskiego kryzysu byłby o wiele słabszy, gdyby SLD i PSL myślały bardziej o przyszłości, a mniej o tym, jak się szybko przypodobać społeczeństwu. Oto trochę liczb:
Jaka jest ekonomiczna, a nie demagogiczna wymowa tej tabeli? Poczynając od 1994 r., przeszliśmy od polityki hartowania gospodarki, trudnej, dającej perspektywy, do polityki jej wycieńczania. Reakcją na poluźnienie rygorów finansowych było spowolnienie lub zaprzestanie restrukturyzacji przedsiębiorstw publicznych i całych sektorów. Zaczęto wracać do jeszcze pamiętanych praktyk z czasów gospodarki planowej, czyli zatrudniania i płacenia bez zastanawiania się, czy i jak wpłynie to na rynkową pozycję firmy.
Efekt doraźny był rewelacyjny - bezrobocie spadło o 36 proc., zatrudnienie wzrosło o 12 proc., a wynagrodzenia realne o 26 proc. W konsekwencji jednak była to taka sama bezmyślność, jak zatrudnienie dodatkowych 1400 osób w Łuczniku. Czas najlepszej koniunktury, okres w tym dziesięcioleciu najwłaściwszy do wzmocnienia fundamentów gospodarki rynkowej, zbudowanych niemałym kosztem przez pierwsze kilka lat, zużyto nie tyle na przedwczesne, ile na zbyt łapczywe spożywanie efektów. W rezultacie kondycja finansowa przedsiębiorstw, szczególnie publicznych, wyrażająca się wskaźnikiem rentowności netto, zaczęła się pogarszać. Słabła ich pozycja konkurencyjna i to w okresie, kiedy na skutek porozumień ze Światową Organizacją Handlu i Unią Europejską następowało zmniejszanie barier chroniących polski rynek przed konkurencją zewnętrzną. Potem przyszedł kryzys rosyjski i ogólne osłabienie koniunktury na świecie. Przedsiębiorstwa, bardziej publiczne niż prywatne, wycieńczone przyśpieszonym konsumowaniem efektów i balansujące na granicy rentowności zaczęły tracić płynność. Wróciło widmo zwolnień i braku pieniędzy na płace, a wraz z tym niepokoje społeczne.
Nie twierdzę, że wszystkie obecne problemy rządu to spadek po poprzednikach. Część z nich na pewno można wpisać na konto tego gabinetu. Być może zbyt wielki zamach reformatorski, choć te odkładane przez lata reformy były konieczne, a na pewno zbyt słabe powiązanie polityki reform i polityki budżetowej. Część dzisiejszych kłopotów ma jednak początek właśnie w latach 1993-1997. Odraczanie likwidacji problemów zaognia je. Obecna ekipa to rozumie i stara się opóźnienia usunąć dla wspólnego, także dla waszego, szanowni państwo z opozycji, dobra. Może więc lepiej włożyć noże za cholewy i przejść do rzeczowej krytyki i debaty.
Więcej możesz przeczytać w 28/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.