W„Złodzieju w hotelu” Grace Kelly razem z Carym Grantem uciekała samochodem przed policją. 27 lat później na drodze, na której kręcono tę słynną scenę, jej auto wypadło z trasy i przekoziołkowało po stromym zboczu. Kelly zginęła na miejscu. Miała niecałe 53 lata. Zdążyła spełnić większość marzeń, jakie dziewczynki wpisują sobie w sztambuchy. Została żoną, matką, gwiazdą kina, księżną Monako z ponad 150 tytułami szlacheckimi. A jednocześnie była samotna i nieszczęśliwa. Dzisiaj nie schodziłaby z kozetki psychoanalityka, wtedy przełykała łzy, zaciskała zęby i próbowała ratować pozory harmonii.
Właśnie w takim momencie portretuje ją Olivier Dahan w otwierającym canneński festiwal filmie „Grace. Księżna Monako”. Jest 1962 r. – do pałacu w Monako przyjeżdża przysadzisty, łysy mężczyzna, za nic mający dworską etykietę. To Alfred Hitchcock, który proponuje księżnej milion dolarów (dzisiaj byłoby to ponad 7 mln) za rolę w filmie „Marnie”. Bohaterka musi podjąć decyzję. Zadać sobie pytanie, co jest dla niej ważne. Porzucona sztuka, przyjaciele z Hollywood czy niezbyt szczęśliwy związek z Rainierem, rodzina, rola księżnej, do której Grace z trudem się przystosowuje.
Amerykański sen
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.