Czy odejście Mariana Dziurowicza oznacza początek reform w polskiej piłce?
Panie Zbyszku, panie Zbyszku. Proszę na słówko - szeptała na korytarzu do Bońka pierwszego dnia po klęsce Mariana Dziurowicza jedna z pracownic Polskiego Związku Piłki Nożnej. - Dlaczego pani mówi do mnie tak cicho, proszę głośniej; teraz już można - odparł Zbigniew Boniek, uważany za moralnego zwycięzcę w walce o władzę w polskim futbolu. - Rezygnując w ostatniej chwili z kandydowania, Boniek zwiększył szanse Michała Listkiewicza i pogrążył starego prezesa. Zachował się jak rasowy napastnik. Wiedział, w którym momencie trzeba zakończyć solową akcję i podać piłkę do partnera z drużyny - ocenia Witold Knychalski, prawnik, jeden z propagatorów autonomii polskich rozgrywek ligowych.
- W środowisku piłkarskim coś w końcu pękło, nawet najwięksi zwolennicy byłego prezesa, widząc pewien entuzjazm, jaki rodzi się na sali obrad, postanowili zerwać z panującą w PZPN dyktaturą - mówi Michał Listkiewicz, nowy szef związku.
- Trzy razy usiłowaliśmy na zjeździe podać Dziurowiczowi rękę. Chcieliśmy, by pożegnał się z twarzą, prosiłem, by nie kandydował. Nic z tego, żądza władzy była silniejsza. Upór prezesa pozwolił mi w pewien sposób rozbić jedność w obozie jego zwolenników - uważa Boniek, który w oficjalnych wypowiedziach podkreślał, że wycofał się z kandydowania, bo z człowiekiem bez honoru rywalizować nie chciał. Zaskoczeniem było późniejsze zgłoszenie kandydatury Dziurowicza do zarządu PZPN, które poparł nowy prezes. - Nie chciałem blokować mu tej drogi, gdyż byłoby to odebrane jako odwet, a od tego jestem daleki - wyjaśnia Listkiewicz.
Dziurowicz największy błąd strategiczny popełnił kilka miesięcy temu. Wówczas zamiast krzyczeć na zjeździe, że nie będzie głosowania, czy się komuś jego buźka podoba, czy nie, mógł ogłosić wybory, które wygrałby bez problemu. Teraz, tracąc poparcie międzynarodowych federacji, stracił zaufanie delegatów. Przegrał prezesurę, przegrał wybory do zarządu związku, uzyskując najmniejszą liczbę głosów i skompromitował się, zapominając o publicznych zapewnieniach, że nie będzie więcej ubiegał się o fotel prezesa.
Czy mamy do czynienia z rewolucją? Niezupełnie. Michał Listkiewicz, nowy szef PZPN, był kandydatem środka. Zwyciężył, bo przez starych działaczy postrzegany jest jako łącznik między państwem Dziurowicza a demokratycznym związkiem sportowym. Łagodny, kompromisowy, z odrobiną konformizmu w działaniu. Kiedyś bliski współpracownik Magnata, dziś jedyna osoba, która mogła go pokonać. Czy w sytuacji, jaka panuje w rodzimym futbolu, PZPN mógł wybrać kogo innego?
Michał Listkiewicz był sędzią głównym i arbitrem liniowym na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Na mistrzostwach świata we Włoszech pobił rekord, biegając z chorągiewką w ośmiu meczach. Podczas mundialu w Stanach Zjednoczonych sędziował w trzech spotkaniach. W towarzystwie działaczy międzynarodowych federacji piłkarskich czuje się jak ryba w wodzie. Na mistrzostwach świata we Francji Brazylijczyk Joao Havelange, były szef FIFA, nazwał Listkiewicza (będącego wówczas specjalnym koordynatorem w Lyonie) "perfekcyjnym małym Polakiem". Pięć lat temu, gdy Listkiewicz kończył karierę sędziego, Sepp Blatter, wówczas sekretarz generalny FIFA, mówił, że odchodzi "zasłużony dla międzynarodowej federacji sędzia".
- Kondycja polskiego futbolu nie zmieni się natychmiast po zmianie władz, ale pojawiła się nadzieja, jakiej wcześniej nie było - uważa Witold Knychalski. - Listkiewicz musi odbudować zaufanie do piłkarskich działaczy, zmienić wizerunek polskiej piłki, natychmiast zawrzeć pokój z mediami i Jackiem Dębskim. Musi przekazać władzę nad rozgrywkami Piłkarskiej Autonomicznej Lidze Polskiej, dającej klubom pierwszej i drugiej ligi szansę na przetrwanie. Drużyny mające ogromne możliwości bycia przedsiębiorstwami produkującymi atrakcyjne widowiska żyją z dnia na dzień, dryfują na krawędzi bankructwa. Nie wykorzystują tego, że sportowy marketing jest dla wielu firm najtańszą i najskuteczniejszą formą reklamy. Dlatego wciąż prowadzą rabunkową politykę, szukając pieniędzy na dotrwanie do końca rozgrywek, nawet na podróż na mecz pucharowy z którymś z klubów europejskich.
Co na to Michał Listkiewicz? - Chcemy pomóc klubom, jednak nie chcemy ich dotować. Pragniemy znaleźć strategicznego sponsora dla całej ligi, podpisać korzystne umowy z mediami i rozwijać bazę sportową służącą szkoleniu młodych zawodników. Liczymy też na finansową pomoc federacji piłkarskiej, która ma fundusze na rozwój młodzieżowego futbolu - wylicza prezes.
Optymistą jest także Jan Tomaszewski, wielki kry- tyk Mariana Dziurowicza. - Szansy na powodzenie futbolowych reform upatruję w tym, że większość członków nowego zarządu PZPN to ludzie nie wypaleni, z których zdaniem nikt do tej pory się nie liczył - mówi były polski bramkarz. Tomaszewski uważa, że najważniejszym zadaniem nowego szefa PZPN jest zreformowanie rozgrywek i zahamowanie exodusu polskich piłkarzy do zachodnich drużyn, zmiana ordynacji wyborczej, dostosowanie struktur związku do podziału administracyjnego państwa. Tomaszewski marzy też o powstaniu specjalnej komisji, która zbadałaby "działalność Dziurowicza" i nie dopuszcza myśli o wprowadzeniu polityki "grubej kreski" mogącej zaważyć na przyszłości związku. Tomaszewski chciałby wyjaśnić, dlaczego związek nie finansował szkolenia młodzieży, a na adwokatów i firmy ochroniarskie wydawał 250 tys. zł miesięcznie. Co na to nowy prezes?
- Przez ostatnie miesiące walki straciliśmy za dużo czasu, by teraz rozpoczynać pracę od rozliczania starych władz. Na razie nikt nikogo nie oskarżył o to, że ktoś coś ukradł lub popełnił inne przestępstwo. Najważniejsze, że kończymy definitywnie z dotychczasowym stylem sprawowania władzy w PZPN; z arogancją i despotyzmem. Nie będziemy podejmować żadnych poważnych decyzji bez konsultacji ze środowiskiem piłkarskim. Jeśli w trakcie naszej pracy wykryjemy w dokumentach jakieś nieprawidłowości, będziemy je wyjaśniać. Na piłkarską Norymbergę proszę jednak nie liczyć. Nie będzie też masowej wymiany kadry w siedzibie związku. Ludzie, którzy tam pracują, nie są nieudacznikami, znają się na swojej pracy. Problem polegał jedynie na tym, że ich możliwości były tłumione - mówi Listkiewicz.
Co zaskoczyło nowego szefa piłkarskiej centrali pierwszego dnia po zwycięstwie? - Zdziwiłem się, że wszystkie faksy były pochowane w piwnicy, co oznacza, iż przez kilka dni PZPN był odcięty od świata. Nikt nie zajmował się bieżącą korespondencją. Zaskoczył mnie też strach, jaki panował w siedzibie związku. Ludzie bali się nawet podpisać zamówienie na dwadzieścia butelek wody mineralnej, bo nie wiedzieli, czy prezes życzy sobie zwykłą, czy gazowaną.
- W środowisku piłkarskim coś w końcu pękło, nawet najwięksi zwolennicy byłego prezesa, widząc pewien entuzjazm, jaki rodzi się na sali obrad, postanowili zerwać z panującą w PZPN dyktaturą - mówi Michał Listkiewicz, nowy szef związku.
- Trzy razy usiłowaliśmy na zjeździe podać Dziurowiczowi rękę. Chcieliśmy, by pożegnał się z twarzą, prosiłem, by nie kandydował. Nic z tego, żądza władzy była silniejsza. Upór prezesa pozwolił mi w pewien sposób rozbić jedność w obozie jego zwolenników - uważa Boniek, który w oficjalnych wypowiedziach podkreślał, że wycofał się z kandydowania, bo z człowiekiem bez honoru rywalizować nie chciał. Zaskoczeniem było późniejsze zgłoszenie kandydatury Dziurowicza do zarządu PZPN, które poparł nowy prezes. - Nie chciałem blokować mu tej drogi, gdyż byłoby to odebrane jako odwet, a od tego jestem daleki - wyjaśnia Listkiewicz.
Dziurowicz największy błąd strategiczny popełnił kilka miesięcy temu. Wówczas zamiast krzyczeć na zjeździe, że nie będzie głosowania, czy się komuś jego buźka podoba, czy nie, mógł ogłosić wybory, które wygrałby bez problemu. Teraz, tracąc poparcie międzynarodowych federacji, stracił zaufanie delegatów. Przegrał prezesurę, przegrał wybory do zarządu związku, uzyskując najmniejszą liczbę głosów i skompromitował się, zapominając o publicznych zapewnieniach, że nie będzie więcej ubiegał się o fotel prezesa.
Czy mamy do czynienia z rewolucją? Niezupełnie. Michał Listkiewicz, nowy szef PZPN, był kandydatem środka. Zwyciężył, bo przez starych działaczy postrzegany jest jako łącznik między państwem Dziurowicza a demokratycznym związkiem sportowym. Łagodny, kompromisowy, z odrobiną konformizmu w działaniu. Kiedyś bliski współpracownik Magnata, dziś jedyna osoba, która mogła go pokonać. Czy w sytuacji, jaka panuje w rodzimym futbolu, PZPN mógł wybrać kogo innego?
Michał Listkiewicz był sędzią głównym i arbitrem liniowym na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Na mistrzostwach świata we Włoszech pobił rekord, biegając z chorągiewką w ośmiu meczach. Podczas mundialu w Stanach Zjednoczonych sędziował w trzech spotkaniach. W towarzystwie działaczy międzynarodowych federacji piłkarskich czuje się jak ryba w wodzie. Na mistrzostwach świata we Francji Brazylijczyk Joao Havelange, były szef FIFA, nazwał Listkiewicza (będącego wówczas specjalnym koordynatorem w Lyonie) "perfekcyjnym małym Polakiem". Pięć lat temu, gdy Listkiewicz kończył karierę sędziego, Sepp Blatter, wówczas sekretarz generalny FIFA, mówił, że odchodzi "zasłużony dla międzynarodowej federacji sędzia".
- Kondycja polskiego futbolu nie zmieni się natychmiast po zmianie władz, ale pojawiła się nadzieja, jakiej wcześniej nie było - uważa Witold Knychalski. - Listkiewicz musi odbudować zaufanie do piłkarskich działaczy, zmienić wizerunek polskiej piłki, natychmiast zawrzeć pokój z mediami i Jackiem Dębskim. Musi przekazać władzę nad rozgrywkami Piłkarskiej Autonomicznej Lidze Polskiej, dającej klubom pierwszej i drugiej ligi szansę na przetrwanie. Drużyny mające ogromne możliwości bycia przedsiębiorstwami produkującymi atrakcyjne widowiska żyją z dnia na dzień, dryfują na krawędzi bankructwa. Nie wykorzystują tego, że sportowy marketing jest dla wielu firm najtańszą i najskuteczniejszą formą reklamy. Dlatego wciąż prowadzą rabunkową politykę, szukając pieniędzy na dotrwanie do końca rozgrywek, nawet na podróż na mecz pucharowy z którymś z klubów europejskich.
Co na to Michał Listkiewicz? - Chcemy pomóc klubom, jednak nie chcemy ich dotować. Pragniemy znaleźć strategicznego sponsora dla całej ligi, podpisać korzystne umowy z mediami i rozwijać bazę sportową służącą szkoleniu młodych zawodników. Liczymy też na finansową pomoc federacji piłkarskiej, która ma fundusze na rozwój młodzieżowego futbolu - wylicza prezes.
Optymistą jest także Jan Tomaszewski, wielki kry- tyk Mariana Dziurowicza. - Szansy na powodzenie futbolowych reform upatruję w tym, że większość członków nowego zarządu PZPN to ludzie nie wypaleni, z których zdaniem nikt do tej pory się nie liczył - mówi były polski bramkarz. Tomaszewski uważa, że najważniejszym zadaniem nowego szefa PZPN jest zreformowanie rozgrywek i zahamowanie exodusu polskich piłkarzy do zachodnich drużyn, zmiana ordynacji wyborczej, dostosowanie struktur związku do podziału administracyjnego państwa. Tomaszewski marzy też o powstaniu specjalnej komisji, która zbadałaby "działalność Dziurowicza" i nie dopuszcza myśli o wprowadzeniu polityki "grubej kreski" mogącej zaważyć na przyszłości związku. Tomaszewski chciałby wyjaśnić, dlaczego związek nie finansował szkolenia młodzieży, a na adwokatów i firmy ochroniarskie wydawał 250 tys. zł miesięcznie. Co na to nowy prezes?
- Przez ostatnie miesiące walki straciliśmy za dużo czasu, by teraz rozpoczynać pracę od rozliczania starych władz. Na razie nikt nikogo nie oskarżył o to, że ktoś coś ukradł lub popełnił inne przestępstwo. Najważniejsze, że kończymy definitywnie z dotychczasowym stylem sprawowania władzy w PZPN; z arogancją i despotyzmem. Nie będziemy podejmować żadnych poważnych decyzji bez konsultacji ze środowiskiem piłkarskim. Jeśli w trakcie naszej pracy wykryjemy w dokumentach jakieś nieprawidłowości, będziemy je wyjaśniać. Na piłkarską Norymbergę proszę jednak nie liczyć. Nie będzie też masowej wymiany kadry w siedzibie związku. Ludzie, którzy tam pracują, nie są nieudacznikami, znają się na swojej pracy. Problem polegał jedynie na tym, że ich możliwości były tłumione - mówi Listkiewicz.
Co zaskoczyło nowego szefa piłkarskiej centrali pierwszego dnia po zwycięstwie? - Zdziwiłem się, że wszystkie faksy były pochowane w piwnicy, co oznacza, iż przez kilka dni PZPN był odcięty od świata. Nikt nie zajmował się bieżącą korespondencją. Zaskoczył mnie też strach, jaki panował w siedzibie związku. Ludzie bali się nawet podpisać zamówienie na dwadzieścia butelek wody mineralnej, bo nie wiedzieli, czy prezes życzy sobie zwykłą, czy gazowaną.
Więcej możesz przeczytać w 28/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.