Marzenie o trójkącie zaczęło kiełkować już na początku wojny. Misia [Michalina Wisłocka – red.] i Staś [Stanisław Wuttke, mąż Michaliny Wisłockiej, mikrobiolog – red.] spędzali wtedy długie godziny w Krakowie pod pierzyną, oboje trzęsąc się z zimna. Studiowali książkę „Opowieść przy wtórze lutni” Koizumi Yakumo, w której dwie żony bezgranicznie wielbiły i czciły wiekowego już mocno uczonego.
MIAŁA DOŚĆ SEKSU
Michalina tęskniła do Wandy [przyjaciółki z młodości, która później prowadziła dom Wisłockich – red.] każdego dnia. Brakowało jej rozmów z przyjaciółką, a przede wszystkim realnego, trzeźwego spojrzenia na świat. Bez jej oczu widziała tylko jedną stronę świata. Wanda zawsze trzeźwo stąpała po ziemi, Michalina zaś fruwała w obłokach, a czasem jeszcze wyżej, co nie zawsze wychodziło jej na dobre. Poza tym kochała Wandę. To nie była miłość fizyczna, choć wiele w niej było oddania i podziwu. Przeważało jednak platoniczne uwielbienie piękna zamkniętego w ciele kobiety. Stach, co już wielokrotnie pokazał, nie chciał dzielić się swoją Misią ani z jej własną matką, ani tym bardziej z przyjaciółką. Michalina wpadła więc na chytry plan, że to ona podzieli się nim z Wandą i w ten sposób będą mogły być razem. W rzeczywistości jednak, co przyznała wiele, wiele lat później, miała dość seksu. Nie miała ochoty, a przede wszystkim siły, kochać się codziennie. Stach mógłby się kochać siedem razy dziennie, ona raz na siedem dni. A najlepiej na siedem tygodni. Nie dojrzała jeszcze do miłości fizycznej. Są kobiety, mówiła o tym często, kiedy była już ginekologiem, które dojrzewają do współżycia płciowego około trzydziestki, niektóre jeszcze później. Ona była jedną z nich.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.