Memento dla ajatollahów

Memento dla ajatollahów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy protesty studentów irańskich oznaczają początek końca islamskiej rewolucji?
Tak potężnych demonstracji i ostrych starć Teheran nie widział od czasu pamiętnej rewolucji islamskiej w 1979 r. Policja wspierana przez ortodoksyjnych bojówkarzy uzbrojonych w gaz, metalowe pręty, pałki i kamienie przypuściła nocą brutalny atak na miasteczko studenckie, gdzie trwała pokojowa demonstracja w obronie wolności prasy. Oficjalne źródła mówią, że jedna osoba zginęła, a kilka odniosło rany. Część gazet donosiła o pięciu zabitych i wielu rannych. Studenci przystąpili do protestu, gdy władze zamknęły najpoważniejszy liberalny dziennik "Salam", a parlament przegłosował nowe, bardziej restrykcyjne prawo prasowe. To jednak tylko pozory - w istocie doszło do zderzenia o podłożu ideologicznym: ortodoksi chcący kontynuować dzieło Chomeiniego starli się ze zwolennikami liberalizacji, żądającymi więcej demokracji i wolności. Interwencja policji była iskrą zamieniającą kilkusetosobowy protest w wielotysięczne demonstracje. Setki studentów odniosło rany w starciach z służbami bezpieczeństwa. Nie mniej trafiło do aresztów. Wielu demonstrantów, zwłaszcza przywódcy protestu, występowało w maskach, by się uchronić przed represjami. Na znak sprzeciwu wobec brutalnej akcji sił bezpieczeństwa rektor uniwersytetu i kilkunastu profesorów złożyło rezygnacje. Ustąpić chciał też minister szkolnictwa wyższego Mostafa Moin, jednak Chatami nie zgodził się na jego dymisję. "Ten gorzki incydent rani moje serce" - stwierdził czwartego dnia protestu (12 lipca) duchowy przywódca ajatollah Ali Chamenei, osoba numer jeden w państwie, potępiając atak policji z końca ubiegłego tygodnia. Takie "tragiczne incydenty są nie do zaakceptowania w Islamskiej Republice Iranu"- oznajmił lider, wywołany do tablicy przez studentów zarzucających mu, że to on stał za atakiem policji. Młodzież gwizdami przerwała przemówienie, co było wydarzeniem bez precedensu. Tuż po tym pod meczetem na terenie uniwersyteckiego kampusu padły strzały. Ostrze protestu jest skierowane przeciwko twardogłowym przywódcom, których uosabia sam Chamenei. Konserwatyści od dwóch lat sprzeciwiają się zmianom proponowanym przez cieszącego się poparciem studentów Muhammada Chatamiego. Niemal każdy wiec z udziałem prezydenta kończy się utarczkami jego zwolenników z prowokującymi starcia bojówkami fundamentalistów. Gazeta "Salam" była sojusznikiem Chatamiego. Została zamknięta po tym, gdy ujawniła tajny plan konserwatystów - nałożenia kagańca na media. Powodem miało być "sianie niepokoju w opinii publicznej, stwarzanie zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego i łamanie islamskich zasad". Pod naciskiem manifestantów władze zdymisjonowały wysokich oficerów policji - gen. Muhammada Ahmadiego i jego zastępcę, polecając wszcząć przeciwko nim śledztwo. Ani ten krok, ani ostrzeżenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, iż potrzebne jest zezwolenie na demonstracje, nie ostudziło zapału protestujących. Przeciwnie, ich akcja rozszerzyła się na inne miasta Iranu - Shiraz, Isfahan, Meszched, Gilan i Tabriz. Do protestu postanowili się przyłączyć dziennikarze. Na ulicach Teheranu studentów poparło spontanicznie wielu mieszkańców. Demonstrujący żądają głowy szefa policji gen. Hedeyata Loftiana i oddania Chatamiemu kontroli nad aparatem ucisku i organami wymiaru sprawiedliwości. Domagają się obiecywanych przez prezydenta "rządów prawa". Nie chcą, by ajatollahowie mieli prawo do ostatecznego akceptowania kandydatów w wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych. Krzyczeli: "wolność albo śmierć". Zapowiadali, że nie przestraszą się nawet czołgów i karabinów maszynowych. Zagrozili kolejną rewolucją, jeśli ich żądania nie zostaną spełnione.


Prezydent Chatami chce, by islamskie rządy oparte były na konstytucji i prawie, a nie na skrywanych przed opinią publiczną intrygach

"Wojna prasowa" rozgorzała jako kolejna odsłona rozgrywki między reformatorami Chatamiego i fundamentalistami, których po cichu wspiera - chcąc uchodzić za arbitra - lawirujący między zwalczającymi się frakcjami Chamenei. Media zajmują centralną pozycję w koncepcji prezydenta. Wolność słowa ma być bowiem kluczem do stworzenia społeczeństwa obywatelskiego w ramach republiki islamskiej. Prezydent - czując poparcie większości irańskiego społeczeństwa - dąży do ograniczonej demokratyzacji systemu. Chce, by islamskie rządy były oparte na konstytucji i prawie, a nie - jak dotychczas - na starannie skrywanych przed opinią publiczną intrygach i zakulisowej, bezpardonowej walce o władzę. Prezydent próbuje otwierać Iran na świat, zdając sobie sprawę, że polityka samoizolacji i autarkicznego rozwoju, prowadzona przez dwadzieścia lat przez mułłów, zabrnęła w ślepy zaułek. Nie jest wykluczone, że demonstracje studentów były spontaniczne. Równie prawdopodobne jest jednak, iż inspirowali je reformatorzy, chcąc wymusić ustępstwa na fundamentalistach, albo sprowokowali je przeciwnicy Chatamiego - szukając pretekstu do położenia tamy przemianom, których coraz głośniej domagają się Irańczycy. Generalną próbą sił między frakcjami miały się stać za kilka miesięcy wybory do parlamentu. Zanim jednak do tego dojdzie, odbędzie się zażarta walka o rejestrację kandydatów na listach wyborczych. W ostatnich wyborach samorządowych ortodoksi robili wszystko, by nie dopuścić reformatorów do udziału w wyborach. W wyniku skrytobójczych zamachów padały nawet ofiary śmiertelne. Wybuch społecznego niezadowolenia może jednak całkowicie zmienić bieg wydarzeń i pokrzyżować szyki zarówno "liberałom", jak i ortodoksom. Wielu Irańczyków ma już bowiem serdecznie dość teokratycznych, represyjnych rządów, które coraz bardziej pogrążają kraj gospodarczo. Nie mogąc się doczekać zmian na drodze ewolucyjnej, które od dwóch lat zapowiadał, ale nie mógł przeprowadzić wskutek oporu twardogłowych prezydent Chatami, postanowili wyjść na ulice. Największe protesty społeczne od tamtego czasu są groźnym memento dla ajatollahów, że ich władza będzie coraz bardziej krucha, o ile nie zgodzą się na dalsze reformy. Problem jednak polega na tym, że wszelkie ustępstwa są dla nich równoznaczne z przegraną. Dlatego nie oddadzą tanio swej skóry. Spragnionym zmian Irańczykom może nie pozostać nic innego niż kontynuowanie protestów aż do zwycięstwa. Demonstrantom z pewnością nie brak wiary we własne siły, zresztą skłonność do masowych protestów Irańczycy mają we krwi. Nie zabrakło im determinacji dwadzieścia lat temu, gdy obalili rządy szacha, nie zważając na liczne ofiary. Wtedy też walczyli o wolność, ale nie umieli spożyć owoców zwycięstwa, po które sięgnęli dobrze zorganizowani religijni przywódcy. Czy teraz Irańczycy zechcą obalić rządy ajatollahów? Jeśli tak, co zrobią z wolnością?

Więcej możesz przeczytać w 29/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.