"Socjalizm to równe dzielenie biedy, a kapitalizm to nierówne dzielenie bogactwa"
- rzekł w swoim czasie Henry Kissinger. Nie mam cienia wątpliwości, że wetując w ostatnią niedzielę ustawę o podatku od osób fizycznych, prezydent Aleksander Kwaśniewski rzeczywiście opowiedział się za cytowaną przez siebie z Konstytucji RP zasadą "równości obywateli": równości w biedzie.
Pomijam fakt rażącej tendencyjności wystąpienia Aleksandra Kwaśniewskiego. Zgoda: debata "większości parlamentarnej" na temat nowego systemu podatkowego trwała zbyt długo i pewnie przyjdzie jej za to zapłacić polityczną cenę. Ale przecież prezydent doskonale wiedział, że "fortel jednego z posłów koalicji" był jej jedyną możliwą, skuteczną reakcją na totalną obstrukcję zastosowaną przez opozycję. Mogę się założyć z posłem Manickim (SLD), że dzięki "fortelowi" posła Kracika (UW) Polska zaoszczędziła przynajmniej kilka hektarów lasów. Znacznie istotniejsze wszakże, iż głowa państwa polskiego, skupiwszy się na "procedurach demokracji", "gniciu parlamentaryzmu" i wychwalaniu własnej pracowitości przez osiem dni w roku, całkowicie pominęła meritum sprawy. Cóż tymczasem - wyłączywszy rozbicie spójnej oferty dla podatników na najbliższe lata, groźbę poważnych perturbacji na rynku finansowym i ekstazę Leszka Millera - oznacza prezydenckie weto?
Biedniejsi nic nie zyskają. Przeciwnie - w stosunku do rozwiązań proponowanych przez ustawodawcę - stracą. Także dlatego, że w przyszłym roku zapłacą wyższe podatki pośrednie. Jak się to zatem ma do deklarowanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego troski o los ubogich? Najzamożniejsi zapewne zyskają, między innymi dlatego, iż będą mieli wciąż do dyspozycji ulgę budowlaną; a już na pewno nic nie stracą: niższe fiskalne obciążenie przedsiębiorstw przy zachowaniu wysokich podatków od dochodów osobistych zachęca jedynie do włączania konsumpcji w koszty funkcjonowania firm. Wniosek: najwięcej straci, w dłuższej perspektywie, gospodarka. Choćby poprzez zahamowanie rozwoju dwóch milionów małych firm, stanowiących jej kościec i koło zamachowe. "Bariera wyobraźni wyznacza granice możliwości" - powiada Aleksander Gudzowaty, najbogatszy Polak (vide: "Kapitał pomysłów"). Odnoszę nieodparte wrażenie, że w ostatnią niedzielę wyobraźni nie stało pewnemu imiennikowi prezesa Gudzowatego. No, chyba że sięga ona jedynie okresu najbliższych wyborów prezydenckich. "Gdybyśmy (...) zastosowali metodę amerykańską, mielibyśmy dzisiaj w Europie 30 mln nowych miejsc pracy, a nie 18 mln bezrobotnych" - to słowa Romano Prodiego, przewodniczącego Komisji Europejskiej, wypowiedziane podczas niedawnego spotkania liderów Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch, Portugalii i Brazylii we Florencji. Lekturę tekstu "Stypa florencka", skąd pochodzi powyższy cytat, gorąco polecam przede wszystkim przedstawicielom naszej młodej socjal- demokracji. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, dlatego, iż definicja wspomnianej przez Prodiego cudownej "amerykańskiej metody", pamiętającej jeszcze czasy Ronalda Reagana, zaczyna się od słów: obniżyć podatki! Po drugie, debata w dawnym rodowym gnieździe Medyceuszów poświęcona była "uwspółcześnieniu ideologii socjalistycznej". To znaczy poświęcona być miała, bowiem - jak zauważa Jacek Pałasiński, autor artykułu - "przemówienia szefów państw i rządów przypominały dialog głuchych". Gorączkowe poszukiwania wspólnej, nowej platformy ideologicznej Tony Blair podsumował następująco: "Łączy nas poczucie solidarności społecznej". Zadziwiające, a może tylko znamienne, że dokładnie, słowo w słowo, o "solidarności społecznej" mówili ostatnio w kontekście noweli prawa podatkowego i Leszek Miller, i Aleksander Kwaśniewski. Komentarz Jacka Pałasińskiego: "Opowieść o solidarności społecznej to listek figowy, którym liderzy europejskiej lewicy starają się zasłonić stuletniego trupa socjalizmu".
Pomijam fakt rażącej tendencyjności wystąpienia Aleksandra Kwaśniewskiego. Zgoda: debata "większości parlamentarnej" na temat nowego systemu podatkowego trwała zbyt długo i pewnie przyjdzie jej za to zapłacić polityczną cenę. Ale przecież prezydent doskonale wiedział, że "fortel jednego z posłów koalicji" był jej jedyną możliwą, skuteczną reakcją na totalną obstrukcję zastosowaną przez opozycję. Mogę się założyć z posłem Manickim (SLD), że dzięki "fortelowi" posła Kracika (UW) Polska zaoszczędziła przynajmniej kilka hektarów lasów. Znacznie istotniejsze wszakże, iż głowa państwa polskiego, skupiwszy się na "procedurach demokracji", "gniciu parlamentaryzmu" i wychwalaniu własnej pracowitości przez osiem dni w roku, całkowicie pominęła meritum sprawy. Cóż tymczasem - wyłączywszy rozbicie spójnej oferty dla podatników na najbliższe lata, groźbę poważnych perturbacji na rynku finansowym i ekstazę Leszka Millera - oznacza prezydenckie weto?
Biedniejsi nic nie zyskają. Przeciwnie - w stosunku do rozwiązań proponowanych przez ustawodawcę - stracą. Także dlatego, że w przyszłym roku zapłacą wyższe podatki pośrednie. Jak się to zatem ma do deklarowanej przez Aleksandra Kwaśniewskiego troski o los ubogich? Najzamożniejsi zapewne zyskają, między innymi dlatego, iż będą mieli wciąż do dyspozycji ulgę budowlaną; a już na pewno nic nie stracą: niższe fiskalne obciążenie przedsiębiorstw przy zachowaniu wysokich podatków od dochodów osobistych zachęca jedynie do włączania konsumpcji w koszty funkcjonowania firm. Wniosek: najwięcej straci, w dłuższej perspektywie, gospodarka. Choćby poprzez zahamowanie rozwoju dwóch milionów małych firm, stanowiących jej kościec i koło zamachowe. "Bariera wyobraźni wyznacza granice możliwości" - powiada Aleksander Gudzowaty, najbogatszy Polak (vide: "Kapitał pomysłów"). Odnoszę nieodparte wrażenie, że w ostatnią niedzielę wyobraźni nie stało pewnemu imiennikowi prezesa Gudzowatego. No, chyba że sięga ona jedynie okresu najbliższych wyborów prezydenckich. "Gdybyśmy (...) zastosowali metodę amerykańską, mielibyśmy dzisiaj w Europie 30 mln nowych miejsc pracy, a nie 18 mln bezrobotnych" - to słowa Romano Prodiego, przewodniczącego Komisji Europejskiej, wypowiedziane podczas niedawnego spotkania liderów Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch, Portugalii i Brazylii we Florencji. Lekturę tekstu "Stypa florencka", skąd pochodzi powyższy cytat, gorąco polecam przede wszystkim przedstawicielom naszej młodej socjal- demokracji. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, dlatego, iż definicja wspomnianej przez Prodiego cudownej "amerykańskiej metody", pamiętającej jeszcze czasy Ronalda Reagana, zaczyna się od słów: obniżyć podatki! Po drugie, debata w dawnym rodowym gnieździe Medyceuszów poświęcona była "uwspółcześnieniu ideologii socjalistycznej". To znaczy poświęcona być miała, bowiem - jak zauważa Jacek Pałasiński, autor artykułu - "przemówienia szefów państw i rządów przypominały dialog głuchych". Gorączkowe poszukiwania wspólnej, nowej platformy ideologicznej Tony Blair podsumował następująco: "Łączy nas poczucie solidarności społecznej". Zadziwiające, a może tylko znamienne, że dokładnie, słowo w słowo, o "solidarności społecznej" mówili ostatnio w kontekście noweli prawa podatkowego i Leszek Miller, i Aleksander Kwaśniewski. Komentarz Jacka Pałasińskiego: "Opowieść o solidarności społecznej to listek figowy, którym liderzy europejskiej lewicy starają się zasłonić stuletniego trupa socjalizmu".
Więcej możesz przeczytać w 49/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.