Rozmowa z WŁADYSŁAWEM SERAFINEM, prezesem Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych
"Wprost": - Jak długo 15 proc. ludzi żyjących z produkcji rolnej będzie dyktować warunki pozostałej części społeczeństwa?
Władysław Serafin: - Co takiego!? My, rolnicy, nie mamy dziś jakiegokolwiek wpływu na państwo i jego decyzje. Jesteśmy wręcz grupą wyzyskiwaną. Z rolnictwa żyje zaś 25 proc. społeczeństwa; bo są to nie tylko rolnicy, ale i pracownicy przemysłu rolno-spożywczego. Wrażenie, że stanowimy grupę roszczeniową, żyjącą na koszt społeczeństwa, jest wynikiem szeroko zakrojonej propagandy, próbującej nas i nasze racje zdyskredytować.
- A wymuszenie przez rolnicze lobby zaporowych ceł na zboże, a 20 mld zł rocznie dopłaty do Kasy Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych?
- Decyzja o cłach jest w interesie państwa, a dopłata do KRUS to należna nam część z podziału dochodu narodowego. Musimy się jakoś bronić przed wyzyskiem. Ostatnia dekada jest okresem najniższych cen na artykuły rolne. Ceny te nie mają żadnego uzasadnienia ekonomicznego, nie odzwierciedlają nakładów materialnych na produkcję rolną i włożonej w nią pracy. To te 15 proc., któremu państwo wmawiacie dyktat, jest wyzyskiwane przez resztę społeczeństwa. Cła czy dopłaty tylko w niewielki sposób rekompensują ten wyzysk.
- Wybaczy pan, ale brzmi to jak cytat z dzieł Marksa.
- Przez ponad 40 lat polskie rolnictwo zmuszone było funkcjonować w ramach narzuconych mu reguł, nie mających nic wspólnego z gospodarką rynkową. Chłopskich gospodarstw nie da się z roku na rok przestawić na zupełnie inne tory. Nic więc dziwnego, że znaczna ich część tkwi jeszcze w minionej epoce. Dlatego słowo wyzysk jest tu ciągle aktualne.
- Pan dalej o wyzysku rolników, a tak naprawdę to za sprawą rolniczych protestów ceny żywności rosną lawinowo i obciążają resztę społeczeństwa.
- Ta zwyżka nie została spowodowana rolniczymi protestami, lecz nieudolnością państwa. Winę za to ponosi rząd premiera Buzka, a przede wszystkim wicepremier i minister finansów Balcerowicz.
- Ale to nie premier Balcerowicz, lecz organizacje rolnicze wywalczyły w marcu wysokie ceny skupu interwencyjnego.
- Okazało się, że i tak były zbyt niskie, bo wkrótce przewyższyły je ceny dyktowane przez rynek. O wyższe, realne ceny nie musieliśmy więc walczyć za pomocą blokad i strajków, bo załatwił je dla nas Balcerowicz przez swoją błędną politykę. To jego polityka sprawiła, że Agencja Rynku Rolnego, która ma być regulatorem, stała się zwykłym handlarzem zbóż i mięsa. Nie była w stanie skupić w okresach nadprodukcji wystarczającej masy artykułów rolnych, wówczas dostępnych w dużych ilościach i po niskich cenach. Gdy nastał kryzys, nie miała więc czego sprzedawać, aby ustabilizować rynek.
- Dlaczego chce pan obarczyć rząd winą za kryzys, za katastrofalną suszę?
- Rząd i minister finansów są od tego, aby być przygotowanymi do przeciwdziałania każdemu niespodziewanemu, negatywnemu zjawisku w gospodarce. Ponieważ tego zaniechali, teraz muszą się ratować za pomocą nieracjonalnych decyzji o nadzwyczajnym imporcie zboża. To jest przekręt polityczny!
- Przekręt?
- Nie mamy nic przeciwko zakupom niedostępnej w kraju pszenicy wysokiej jakości, niezbędnej do produkcji pieczywa. Jak jednak inaczej nazwać wydanie pieniędzy budżetowych na zakup przed żniwami 600 tys. ton zboża przeznaczonego na uzupełnienie zapasów strategicznych? Te pieniądze wzbogacą portfele zagranicznych farmerów, a nie rolników polskich.
- Te pieniądze, w przeciwieństwie do wysokich ceł, chronią nasz rynek przed nagłymi skokami cen.
- Wysokie cła nie powodują wzrostu cen, lecz stabilizację tego rynku.
- Jakim więc cudem te ceny wzrosły, a wraz z nimi ceny mięsa, do tego stopnia, że zakłady mięsne, choćby w Rawie, znalazły się w poważnym kryzysie?
- Do kryzysu w zakładach w Rawie przyczynił się nie tylko wzrost cen mięsa wynikający ze złej polityki rządu w ostatnich dwóch latach, lecz przede wszystkim arbitralne, nie uwzględniające polskiej racji stanu decyzje zagranicznych właścicieli. Nasz rynek nie jest tak uregulowany jak w Unii Europejskiej. Rządzi na nim zasada "hulaj dusza, piekła nie ma". Powtarzam raz jeszcze - w Unii Europejskiej produkcja zboża i wielu innych produktów rolnych jest dotowana przez państwo również po to, by chronić rynek konsumenta. Farmer dzięki dotacjom otrzymuje za swą pracę tyle, by mógł nie tylko godziwie żyć, ale i się rozwijać. Niech państwo zapewni nam takie same możliwości, a skończą się protesty i strach przed integracją z unią. Rząd natomiast nie daje nam nawet namiastki tych warunków.
- Kraje Unii Europejskiej głowią się teraz, jak zrezygnować z subwencji, które pan tak chwali.
- Oni nie myślą o tym, jak odejść od dopłat bezpośrednich, ale o tym, jak chronić własną produkcję. Unia Europejska zamierza obniżać ceny interwencyjne, by produkty rolne stały się konkurencyjne na rynku światowym, a straty rekompensować zwiększeniem dopłat do produkcji. Owszem, aby zaoszczędzić, UE próbuje dzielić rolnictwo na dwie kategorie, tzn. utrzymać przywileje dla własnych rolników, a nie objąć nimi w pełni nowych członków. To jest odstępstwo od reguł, które nas niepokoi. Dlatego również musimy chronić swoje rolnictwo, bo jest ono dobrem narodowym.
- Dlaczego właśnie rolnictwo ma być traktowane jako specjalna, strategiczna branża?
- Byt gospodarstw to sprawa całego społeczeństwa, a nie tylko rolników. Bez wielu produktów można jakoś żyć. Bez chleba - nie. Ktoś musi przecież pracować, abyśmy jedli chleb z polskiego zboża, a nie na przykład z amerykańskiej kukurydzy. Oczywiście, że wszystko można kupić za granicą. Państwo musi jednak znaleźć sposób na zapewnienie pracy 10 mln ludzi mieszkających na wsi.
- Czy jest pan za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej?
- Tak. Jestem nawet członkiem Narodowej Rady Integracji Europejskiej. UE jest wielką szansą dla naszego rolnictwa. Jest to jedyny sposób na osiągnięcie stanu, w którym państwo zacznie traktować rolnika tak, jak się go traktuje w unii, ale pod warunkiem pełnego partnerstwa.
Władysław Serafin: - Co takiego!? My, rolnicy, nie mamy dziś jakiegokolwiek wpływu na państwo i jego decyzje. Jesteśmy wręcz grupą wyzyskiwaną. Z rolnictwa żyje zaś 25 proc. społeczeństwa; bo są to nie tylko rolnicy, ale i pracownicy przemysłu rolno-spożywczego. Wrażenie, że stanowimy grupę roszczeniową, żyjącą na koszt społeczeństwa, jest wynikiem szeroko zakrojonej propagandy, próbującej nas i nasze racje zdyskredytować.
- A wymuszenie przez rolnicze lobby zaporowych ceł na zboże, a 20 mld zł rocznie dopłaty do Kasy Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych?
- Decyzja o cłach jest w interesie państwa, a dopłata do KRUS to należna nam część z podziału dochodu narodowego. Musimy się jakoś bronić przed wyzyskiem. Ostatnia dekada jest okresem najniższych cen na artykuły rolne. Ceny te nie mają żadnego uzasadnienia ekonomicznego, nie odzwierciedlają nakładów materialnych na produkcję rolną i włożonej w nią pracy. To te 15 proc., któremu państwo wmawiacie dyktat, jest wyzyskiwane przez resztę społeczeństwa. Cła czy dopłaty tylko w niewielki sposób rekompensują ten wyzysk.
- Wybaczy pan, ale brzmi to jak cytat z dzieł Marksa.
- Przez ponad 40 lat polskie rolnictwo zmuszone było funkcjonować w ramach narzuconych mu reguł, nie mających nic wspólnego z gospodarką rynkową. Chłopskich gospodarstw nie da się z roku na rok przestawić na zupełnie inne tory. Nic więc dziwnego, że znaczna ich część tkwi jeszcze w minionej epoce. Dlatego słowo wyzysk jest tu ciągle aktualne.
- Pan dalej o wyzysku rolników, a tak naprawdę to za sprawą rolniczych protestów ceny żywności rosną lawinowo i obciążają resztę społeczeństwa.
- Ta zwyżka nie została spowodowana rolniczymi protestami, lecz nieudolnością państwa. Winę za to ponosi rząd premiera Buzka, a przede wszystkim wicepremier i minister finansów Balcerowicz.
- Ale to nie premier Balcerowicz, lecz organizacje rolnicze wywalczyły w marcu wysokie ceny skupu interwencyjnego.
- Okazało się, że i tak były zbyt niskie, bo wkrótce przewyższyły je ceny dyktowane przez rynek. O wyższe, realne ceny nie musieliśmy więc walczyć za pomocą blokad i strajków, bo załatwił je dla nas Balcerowicz przez swoją błędną politykę. To jego polityka sprawiła, że Agencja Rynku Rolnego, która ma być regulatorem, stała się zwykłym handlarzem zbóż i mięsa. Nie była w stanie skupić w okresach nadprodukcji wystarczającej masy artykułów rolnych, wówczas dostępnych w dużych ilościach i po niskich cenach. Gdy nastał kryzys, nie miała więc czego sprzedawać, aby ustabilizować rynek.
- Dlaczego chce pan obarczyć rząd winą za kryzys, za katastrofalną suszę?
- Rząd i minister finansów są od tego, aby być przygotowanymi do przeciwdziałania każdemu niespodziewanemu, negatywnemu zjawisku w gospodarce. Ponieważ tego zaniechali, teraz muszą się ratować za pomocą nieracjonalnych decyzji o nadzwyczajnym imporcie zboża. To jest przekręt polityczny!
- Przekręt?
- Nie mamy nic przeciwko zakupom niedostępnej w kraju pszenicy wysokiej jakości, niezbędnej do produkcji pieczywa. Jak jednak inaczej nazwać wydanie pieniędzy budżetowych na zakup przed żniwami 600 tys. ton zboża przeznaczonego na uzupełnienie zapasów strategicznych? Te pieniądze wzbogacą portfele zagranicznych farmerów, a nie rolników polskich.
- Te pieniądze, w przeciwieństwie do wysokich ceł, chronią nasz rynek przed nagłymi skokami cen.
- Wysokie cła nie powodują wzrostu cen, lecz stabilizację tego rynku.
- Jakim więc cudem te ceny wzrosły, a wraz z nimi ceny mięsa, do tego stopnia, że zakłady mięsne, choćby w Rawie, znalazły się w poważnym kryzysie?
- Do kryzysu w zakładach w Rawie przyczynił się nie tylko wzrost cen mięsa wynikający ze złej polityki rządu w ostatnich dwóch latach, lecz przede wszystkim arbitralne, nie uwzględniające polskiej racji stanu decyzje zagranicznych właścicieli. Nasz rynek nie jest tak uregulowany jak w Unii Europejskiej. Rządzi na nim zasada "hulaj dusza, piekła nie ma". Powtarzam raz jeszcze - w Unii Europejskiej produkcja zboża i wielu innych produktów rolnych jest dotowana przez państwo również po to, by chronić rynek konsumenta. Farmer dzięki dotacjom otrzymuje za swą pracę tyle, by mógł nie tylko godziwie żyć, ale i się rozwijać. Niech państwo zapewni nam takie same możliwości, a skończą się protesty i strach przed integracją z unią. Rząd natomiast nie daje nam nawet namiastki tych warunków.
- Kraje Unii Europejskiej głowią się teraz, jak zrezygnować z subwencji, które pan tak chwali.
- Oni nie myślą o tym, jak odejść od dopłat bezpośrednich, ale o tym, jak chronić własną produkcję. Unia Europejska zamierza obniżać ceny interwencyjne, by produkty rolne stały się konkurencyjne na rynku światowym, a straty rekompensować zwiększeniem dopłat do produkcji. Owszem, aby zaoszczędzić, UE próbuje dzielić rolnictwo na dwie kategorie, tzn. utrzymać przywileje dla własnych rolników, a nie objąć nimi w pełni nowych członków. To jest odstępstwo od reguł, które nas niepokoi. Dlatego również musimy chronić swoje rolnictwo, bo jest ono dobrem narodowym.
- Dlaczego właśnie rolnictwo ma być traktowane jako specjalna, strategiczna branża?
- Byt gospodarstw to sprawa całego społeczeństwa, a nie tylko rolników. Bez wielu produktów można jakoś żyć. Bez chleba - nie. Ktoś musi przecież pracować, abyśmy jedli chleb z polskiego zboża, a nie na przykład z amerykańskiej kukurydzy. Oczywiście, że wszystko można kupić za granicą. Państwo musi jednak znaleźć sposób na zapewnienie pracy 10 mln ludzi mieszkających na wsi.
- Czy jest pan za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej?
- Tak. Jestem nawet członkiem Narodowej Rady Integracji Europejskiej. UE jest wielką szansą dla naszego rolnictwa. Jest to jedyny sposób na osiągnięcie stanu, w którym państwo zacznie traktować rolnika tak, jak się go traktuje w unii, ale pod warunkiem pełnego partnerstwa.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.