W poprzednim numerze opublikowaliśmy serię tekstów o dokumentach z weryfikacji WSI. Sprawa pojawiała się na czołówkach portali i w wieczornych dziennikach, ale potem została zmilczana. Byłem pytany, dlaczego tak mocny materiał nie odbił się echem na dłużej. Odpowiedź jest prosta: nie był czarno-biały. I jest niewygodny dla obu stron wojny polsko-polskiej. Dla PiS i dla środowiska PO. Pozostaje również niewygodny dla prokuratury i tajnych służb. Dlaczego tak jest? Po pierwsze, ujawniliśmy kompromitację Macierewicza i jego komisji, która weryfikowała żołnierzy WSI. Z zespołu już siedem lat temu wyciekły ściśle tajne dokumenty, na podstawie których pisano aneks do raportu z weryfikacji WSI. Macierewicz, który jest mistrzem retorycznych trików, oczywiście zaprzecza. Twierdzi, że to nie są papiery z jego komisji, i zręcznie pomija dowody. A te są niezaprzeczalne. W opisanych przez nas dokumentach są powołania na dane, do których dostęp mieli tylko członkowie komisji Macierewicza. Przykłady? Proszę bardzo. Choćby odwołania do teczek, których poza weryfikatorami nikt nie mógł znać. Są też cytowane wiadomości z wysłuchań, które odbywały się przed komisją Macierewicza. Są daty, są nazwiska ludzi. Poza tym w głównym raporcie z weryfikacji Macierewicz i jego ludzie popełniali błędy. W papierach, które mamy, usterki są już naprawione. A to dowód, że materiał powstał później, w czasie prac nad aneksem do raportu. Przykład? W raporcie weryfikatorzy z dwóch słynnych handlarzy bronią, Monzera al-Kassara i Adnana Khashoggiego, zrobili jedną postać. W dokumentach, które posłużyły do tworzenia raportu, dziecinny błąd jest poprawiony i obu biznesmenom poświęcone są obszerne noty. Stronnicy Macierewicza szarżują na ślepo i sugerują, że papiery wydał nam ktoś w ostatnich miesiącach, by pognębić weryfikatorów. Bzdura, która nie trzyma się kupy. Źródło, które nam przekazało dokumenty, miało je od lat. Jesteśmy tego pewni i są na to obiektywne dowody. I nie chodzi tu o czyjeś słowa. Sugestia jest taka, że dostaliśmy dokumenty ze środowiska związanego z prezydentem Komorowskim. Argument zbyt mądry nie jest, bo w papierach obecny prezydent przedstawiany jest w niekorzystnym świetle. Co zabawne, Macierewicz, który od papierów się dystansował, niemal jednym tchem mówił, że publikacja przynosi oburzające informacje na temat Bronisława Komorowskiego. Istny wygibas retoryczny.
I tu dochodzimy do sprawy drugiej. Publikacja nie jest też wygodna dla wywodzącego się z PO prezydenta. Przypisywane są mu bowiem kontakty z handlarzem bronią o wątpliwej reputacji, patronowanie podejrzanej fundacji. Wreszcie wykorzystywanie nagrań WSI do robienia porządku z podwładnym, gdy był szefem MON. Pojawianie się takich rzeczy prezydenta cieszyć nie może. Cała historia jest też kompromitacjądla prokuratury i tajnych służb. Te bowiem przez lata nie umiały wyłapać, że ściśle tajne dokumenty wyfrunęły z miejsca, w którym powinny być przechowywane. I robotę musieli za śledczych wykonać dziennikarze. Wszystko to jest groteskowe i nawet można by się z tego pośmiać. Gdyby nie dotyczyło wywiadu, służb specjalnych i tajnych operacji. Nie wiem, czy ktoś z Państwa chciałby współpracować ze służbami kraju, którego ściśle tajne papiery walają się po biurkach PR-owców. Ja bym tego nikomu nie rekomendował. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.