Hiszpania od dawna nie oglądała podobnej fali terroru
Tym razem wrogiem numer jeden bojowników ETA wydaje się spokój społeczny. Kolejne zamachy mają zmusić rząd w Madrycie do ogłoszenia stanu nadzwyczajnego i zburzenia wizerunku Hiszpanii jako kraju swobód demokratycznych.
Do listy ponad 800 osób, które w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zginęły od kul i bomb lewackich terrorystów baskijskich, w tym roku dopisano kolejnych dziewięć nazwisk. Oprócz spektakularnych zamachów w Hiszpanii codziennie dochodzi do mniejszych ataków bombowych, których nie odnotowują agencje. Wszystkie działania ETA, włącznie z ostatnią dziesięciotysięczną demonstracją w Bilbao, obliczone są na sprowokowanie większych rozruchów społecznych. Buńczuczne wystąpienia działaczy baskijskich podczas pogrzebu czterech bojowników, którzy zginęli w wyniku eksplozji własnej bomby, hiszpańska prasa określiła jako policzek wymierzony bliskim ofiar.
Niemal co noc mieszkania espańolistas, czyli polityków lojalnych wobec Madrytu, obrzucane są koktajlami Mołotowa. Codziennie płoną autobusy. Podpalane lub niszczone są centralki Telefonica - telekomunikacji państwowej, a nietknięte zostają urządzenia lokalnego Euskatelu. Spłonęły dziesiątki agencji banków, a zwłaszcza uznanego za lojalistyczny Banco Bilbao Vizkaya Argentaria. Płoną firmy dealerów samochodowych, agencje ubezpieczeniowe, siedziby partii. "Nieznani sprawcy" niszczą samochody lokalnych polityków nie związanych z ETA, a dzieci działaczy bite są w szkołach.
Większość Hiszpanów uważa, że reakcja państwa jest niedostateczna. Premier José Maria Aznar (notabene zawdzięczający życie opancerzeniu samochodu, który terroryści usiłowali wysadzić w 1995 r.) dba, by "problem baskijski" rozwiązywać w majestacie prawa. Dwa miesiące temu hiszpański sąd skazał na 70 lat więzienia generała Guardia Civil. Enrique Rodriguez Galindo oskarżony został o zachęcanie do tortur i zabójstwa dwóch aktywistów ETA. W przekonaniu większości Hiszpanów jest on bohaterem narodowym, który wszelkimi sposobami usiłuje powstrzymać zagrażających państwu szaleńców. Z badań opinii publicznej wynika, że większość społeczeństwa jest też za bezwzględnym traktowaniem pojmanych etarras.
Policja nie zdołała aresztować żadnego z przywódców ETA, do więzień trafiają tylko płotki. Gdy 7 sierpnia na ulicach Bilbao wyleciało w powietrze czterech terrorystów, nie dość ostrożnie obchodzących się z dynamitem, policja ze zdumieniem odkryła, że dwóch z nich najspokojniej w świecie mieszkało w Durango, opodal miejsca, w którym kilka tygodni wcześniej zabity został radny Partii Ludowej José Maria Pedrosa. Również Patxi Remeteria, jeden z najbardziej poszukiwanych terrorystów Europy, mieszkał w stolicy Kraju Basków przez nikogo nie niepokojony.
Strategia terrorystów, wspieranych przez umiarkowanych do niedawna nacjonalistów, jest jasna: chcą zrealizować "wariant irlandzki", czyli zmusić Aznara do daleko idących ustępstw. Premier nie zamierza jednak ustępować, tym bardziej że uznał, iż czas działa na jego korzyść. Liczy na to, że społeczne potępienie terrorystów i popierających ich polityków prowadzi do osłabienia pozycji chadeckiej Baskijskiej Partii Nacjonalistycznej (PNV) i wzrostu popularności jego Partii Ludowej.
PNV rządzi w Kraju Basków od śmierci generała Franco. Podczas pierwszej kadencji Aznara (lata 1996-2000) była jego lojalnym sprzymierzeńcem, ale od 1998 r. związała się strategicznym sojuszem z Herri Batasuna (przemianowanym później na Euskal Herritarrok), politycznym zapleczem ETA. Partie te, poparte przez umiarkowanych nacjonalistów, uzyskały w 1998 r. większość w parlamencie i baskijskich gminach (na Euskal Herritarrok głosuje 18 proc. Basków, ale tylko 8 proc. popiera dążenie do niepodległości). Premier Aznar nie chciał odnowić w Kortezach sojuszu z PNV i wykorzystuje każdą okazję, by atakować ją za "sojusz z poplecznikami morderców". W czasie inauguracyjnej debaty parlamentarnej po wyborach doszło do kłótni między premierem Aznarem a jednym z deputowanych z PNV. W wypowiedziach tego ostatniego można się było doszukać wręcz groźby eskalacji akcji terrorystycznych, jeśli rząd Aznara nie rozpocznie pertraktacji w sprawie niepodległości Kraju Basków. Madryt o podobnej perspektywie nie chce nawet słyszeć. Szanse na rychłe rozwiązanie problemu baskijskiego są w tym kontekście raczej nikłe.
Do listy ponad 800 osób, które w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zginęły od kul i bomb lewackich terrorystów baskijskich, w tym roku dopisano kolejnych dziewięć nazwisk. Oprócz spektakularnych zamachów w Hiszpanii codziennie dochodzi do mniejszych ataków bombowych, których nie odnotowują agencje. Wszystkie działania ETA, włącznie z ostatnią dziesięciotysięczną demonstracją w Bilbao, obliczone są na sprowokowanie większych rozruchów społecznych. Buńczuczne wystąpienia działaczy baskijskich podczas pogrzebu czterech bojowników, którzy zginęli w wyniku eksplozji własnej bomby, hiszpańska prasa określiła jako policzek wymierzony bliskim ofiar.
Niemal co noc mieszkania espańolistas, czyli polityków lojalnych wobec Madrytu, obrzucane są koktajlami Mołotowa. Codziennie płoną autobusy. Podpalane lub niszczone są centralki Telefonica - telekomunikacji państwowej, a nietknięte zostają urządzenia lokalnego Euskatelu. Spłonęły dziesiątki agencji banków, a zwłaszcza uznanego za lojalistyczny Banco Bilbao Vizkaya Argentaria. Płoną firmy dealerów samochodowych, agencje ubezpieczeniowe, siedziby partii. "Nieznani sprawcy" niszczą samochody lokalnych polityków nie związanych z ETA, a dzieci działaczy bite są w szkołach.
Większość Hiszpanów uważa, że reakcja państwa jest niedostateczna. Premier José Maria Aznar (notabene zawdzięczający życie opancerzeniu samochodu, który terroryści usiłowali wysadzić w 1995 r.) dba, by "problem baskijski" rozwiązywać w majestacie prawa. Dwa miesiące temu hiszpański sąd skazał na 70 lat więzienia generała Guardia Civil. Enrique Rodriguez Galindo oskarżony został o zachęcanie do tortur i zabójstwa dwóch aktywistów ETA. W przekonaniu większości Hiszpanów jest on bohaterem narodowym, który wszelkimi sposobami usiłuje powstrzymać zagrażających państwu szaleńców. Z badań opinii publicznej wynika, że większość społeczeństwa jest też za bezwzględnym traktowaniem pojmanych etarras.
Policja nie zdołała aresztować żadnego z przywódców ETA, do więzień trafiają tylko płotki. Gdy 7 sierpnia na ulicach Bilbao wyleciało w powietrze czterech terrorystów, nie dość ostrożnie obchodzących się z dynamitem, policja ze zdumieniem odkryła, że dwóch z nich najspokojniej w świecie mieszkało w Durango, opodal miejsca, w którym kilka tygodni wcześniej zabity został radny Partii Ludowej José Maria Pedrosa. Również Patxi Remeteria, jeden z najbardziej poszukiwanych terrorystów Europy, mieszkał w stolicy Kraju Basków przez nikogo nie niepokojony.
Strategia terrorystów, wspieranych przez umiarkowanych do niedawna nacjonalistów, jest jasna: chcą zrealizować "wariant irlandzki", czyli zmusić Aznara do daleko idących ustępstw. Premier nie zamierza jednak ustępować, tym bardziej że uznał, iż czas działa na jego korzyść. Liczy na to, że społeczne potępienie terrorystów i popierających ich polityków prowadzi do osłabienia pozycji chadeckiej Baskijskiej Partii Nacjonalistycznej (PNV) i wzrostu popularności jego Partii Ludowej.
PNV rządzi w Kraju Basków od śmierci generała Franco. Podczas pierwszej kadencji Aznara (lata 1996-2000) była jego lojalnym sprzymierzeńcem, ale od 1998 r. związała się strategicznym sojuszem z Herri Batasuna (przemianowanym później na Euskal Herritarrok), politycznym zapleczem ETA. Partie te, poparte przez umiarkowanych nacjonalistów, uzyskały w 1998 r. większość w parlamencie i baskijskich gminach (na Euskal Herritarrok głosuje 18 proc. Basków, ale tylko 8 proc. popiera dążenie do niepodległości). Premier Aznar nie chciał odnowić w Kortezach sojuszu z PNV i wykorzystuje każdą okazję, by atakować ją za "sojusz z poplecznikami morderców". W czasie inauguracyjnej debaty parlamentarnej po wyborach doszło do kłótni między premierem Aznarem a jednym z deputowanych z PNV. W wypowiedziach tego ostatniego można się było doszukać wręcz groźby eskalacji akcji terrorystycznych, jeśli rząd Aznara nie rozpocznie pertraktacji w sprawie niepodległości Kraju Basków. Madryt o podobnej perspektywie nie chce nawet słyszeć. Szanse na rychłe rozwiązanie problemu baskijskiego są w tym kontekście raczej nikłe.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.