Gdy siadam, żeby napisać ten komentarz, Mariupol szykuje się na rosyjską ofensywę. Co będzie dalej? Czy Putin weźmie cały Donbas? Potem pójdzie na Kijów? Na Lwów? Na Przemyśl? Absurd? Raczej tak. Raczej. Kto go może dziś powstrzymać? Popatrzmy na tych w Europie najważniejszych.
Franćois Hollande, prezydent Francji. W kraju mówią na niego „Budyń”, nie ze względu na wygląd, tylko na styl sprawowania rządów. Ma najniższe notowania ze wszystkich prezydentów w powojennej historii Republiki. Francja pod jego prezydenturą pogrąża się w coraz głębszym kryzysie gospodarczym, właśnie upadł kolejny rząd.
David Cameron, premier Wielkiej Brytanii. Walcząc o władzę w kraju i we własnej partii, jest coraz bardziej uległy w stosunku do tych, którzy chcą wyjścia Londynu z Unii. „Dał im pole, na którym oni go teraz upokarzają” – zauważa słusznie minister Radosław Sikorski na taśmach „Wprost”. Na marginesie: sam Sikorski przeżywa właśnie największe upokorzenie kariery, po tym jak jego najbliżsi przyjaciele wykolegowali Polskę z rozmów wielostronnych na temat Ukrainy.
Wreszcie szefowa wszystkich szefów – Angela Merkel, kanclerz Niemiec. O niemiecko-rosyjskich interesach napisano już wszystko. Nie powtarzajmy. Przypomnijmy, skąd się wzięła. Wychowana w NRD. Gdy padał mur, siedziała w saunie, z opozycją nie chciała mieć nic wspólnego. Wręcz przeciwnie, w czasach studenckich była na swojej uczelni szefową od kultury w komunistycznej młodzieżówce. Czym się na takim stanowisku zajmowała? Günther Krause, członek chadecji, były minister transportu, nie ma wątpliwości: „Była odpowiedzialna za marksistowskie pranie mózgów swoich rówieśników”. Jeszcze wcześniej, w liceum, jako prymuska najlepsza w szkole z rosyjskiego zasłużyła na wycieczkę do Moskwy. Niczego nie sugerujemy. Najprawdopodobniej Merkel nie jest, jak chcą niektórzy, niczyją agentką. Jest tylko, jak jej koledzy z Londynu i Paryża (o Warszawie nie wspominając), deprymująco słabą liderką. Europa po drugiej wojnie nie miała jeszcze tak lichego przywództwa.
Czasy mężów stanu minęły. Dziś mamy ludzi władzy – jej utrzymanie jest najważniejszym celem rządzenia. Niektórym udaje się lepiej, niektórym gorzej, na tę chwilę najsprawniejszy okazuje się Putin. Nie zwariował, tylko robi swoje. Fakt, jest ekstremistą, ale jego zachodni koledzy i koleżanki po fachu w gruncie rzeczy chcą tego samego, co on: rządzić. Różni się od nich jedynie metodami.
Łatwo krytykować. Spójrzmy na siebie. Ile my, zwykli obywatele Europy, jesteśmy skłonni oddać za wolność i integralność Ukrainy? Putin zna odpowiedź: niewiele. Może w Polsce trochę więcej niż w Niemczech czy we Francji, ale nie przesadzajmy. Gdybym miał sad albo firmę zależną od dostaw rosyjskiego gazu, raczej nie mądrzyłbym się w prasowych komentarzach.
Mam za to wygodne (ogrzewane gazem) mieszkanie i w sklepie na osiedlu pełne półki produktów w cenach, na które mnie stać. Nie wiem, czy jestem gotowy na jakieś podwyżki, jakieś niedobory, jakieś niepokoje, jakąś zawieruchę – na gospodarczą wojnę z Rosją (o innych wojnach nie wspominając). A wy? Może wszyscy jesteśmy Putinami? Chcemy utrzymać to, czego się dorobiliśmy?A najlepiej mieć jeszcze trochę więcej. Może w końcu otwarcie powinniśmy to Ukraińcom powiedzieć. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.