Znaczek firmowy "Solidarności" - zdaniem niektórych - ma w sobie wciąż magiczną moc przysparzania głosów wyborczych
"Kogo tu, u diaska, tumanią?"
Pierre de Beaumarchais
Wiele lat temu socjalizm stworzył nowy zawód, który miał zapewne skutecznie przeciwdziałać zjawisku bezrobocia. Słowotwórcy określili osoby wykonujące ów zawód jako "staczy". Stacz stawał w powszechnych wtedy kolejkach w imieniu i na rachunek drugiej osoby, która z powodu innych, nie cierpiących zwłoki powodów nie mogła lub nie chciała uzyskiwać dostępu do masła, mięsa, kawy, papieru toaletowego, pralki lub innych luksusowych produktów kosztem wielogodzinnego stania przed pustym i często zamkniętym jeszcze sklepem. Stacz był godziwie wynagradzany za swój trud. Trzeba zresztą przyznać, że - jeśli już ktoś potrafił się wyzbyć alergii na wężowy ordynek współobywateli - kolejka mogła być traktowana jako współczesny odpowiednik greckiej agory. Tam toczyły się dysputy, tam panowała demokratyczna konstytucja w postaci listy kolejkowej - dokumentu świętego, przekazywanego z ręki do ręki jak święty ogień olimpijski. Znalezienie się na tej liście nie oznaczało wprawdzie, że już się ma pralkę lub rolkę papieru zapewnioną, ale sam status osoby wpisanej na listę był nieporównywalnie lepszy od statusu gawiedzi, która nie podjęła wysiłku ustawienia się w kolejce samemu lub za pośrednictwem stacza.
Kilkanaście lat później ustawia się na naszych oczach inna kolejka. Przedmiotem jej pożądania jest znaczek firmowy "Solidarności". Pretekstu dostarcza dwudziestolecie powstania związku, ale prawdziwym powodem popytu jest coś zupełnie innego. Znaczek - zdaniem niektórych - ma w sobie wciąż magiczną moc przysparzania głosów wyborczych, które w przeddzień wyborów prezydenckich nabrały wielkiego znaczenia. Stworzono rozmaite komitety obchodowe, a ich skład budowany jest według dziwacznych kluczy. Ponieważ nazwy są do siebie podobne - bardzo łatwo o pomyłkę i o ustawienie się w niewłaściwej kolejce. Zupełnie jak przed laty, gdy po kilkudziesięciu godzinach nagle okazywało się, że obywatel nie stoi w kolejce po upragnioną pralkę, lecz po karkówkę - a przecież karkówkę wystała wczoraj koleżanka szwagierki w kolejce wyróżniającej się staczem w żółtym szaliku.
Nie każdy bywał w pełni uprawnionym uczestnikiem kolejki. Eliminowane były na przykład dzieci lub osoby niezdarne, które chciały postać w cieniu, zamiast karnie stać tam, gdzie inni. Tak naprawdę najważniejszymi kolejkowiczami byli zawodowi stacze: to była władza znająca reguły gry i narzucająca je innym, zwykłym zjadaczom masła.
Patrzę na kilka lub kilkanaście kolejek, które 20 lat po sierpniu '80 stoją "po 'Solidarność'". Mam wrażenie, że przeważają w nich stacze. Im nie wystarczy, że ktoś stojący w tej samej kolejce był wtedy - 20 lat temu - uczestnikiem ówczesnych wydarzeń. Nie jestem pewien, czy prawo do dobrego miejsca dostałby dziś na przykład nieżyjący ks. Józef Tischner? Cóż z tego, że wystawałaby mu zza pazuchy niewielka książeczka zatytułowana "Etyka 'Solidarności'"? Wtedy na różnych szczeblach funkcje związkowe wykonywały dziesiątki tysięcy ludzi, choć ja nadal mam w pamięci tych zupełnie bezfunkcyjnych i często wręcz bezimiennych, którzy stanowili realne zaplecze związku. Ale gdy przyszedł czas próby, liczba osób gotowych podejmować ryzyko topniała w oczach. Dziś do dziesięciomilionowego ruchu łatwo się dostać każdemu i dlatego myślę, że zwłaszcza ci, którzy pozostali związkowi wierni w tamtych najtrudniejszych czasach, z uczuciem ulgi przyjęli uniewinnienie Lecha Wałęsy od rzuconego nań oskarżenia. To dramatyczne, że historyczny przywódca "Solidarności" musiał w sądzie bronić swego dobrego imienia. Jedyna pociecha, że współczesnym staczom trudniej teraz kwestionować prawo Lecha do jego miejsca w kolejce, choć wciąż są takie kolejki, w których właśnie dla niego zabrakło zaproszenia. "Solidarność" została zinstrumentalizowana i stało się tak z pewnością wbrew intencjom i woli tych, którzy naprawdę "Solidarność" stworzyli.
Pierre de Beaumarchais
Wiele lat temu socjalizm stworzył nowy zawód, który miał zapewne skutecznie przeciwdziałać zjawisku bezrobocia. Słowotwórcy określili osoby wykonujące ów zawód jako "staczy". Stacz stawał w powszechnych wtedy kolejkach w imieniu i na rachunek drugiej osoby, która z powodu innych, nie cierpiących zwłoki powodów nie mogła lub nie chciała uzyskiwać dostępu do masła, mięsa, kawy, papieru toaletowego, pralki lub innych luksusowych produktów kosztem wielogodzinnego stania przed pustym i często zamkniętym jeszcze sklepem. Stacz był godziwie wynagradzany za swój trud. Trzeba zresztą przyznać, że - jeśli już ktoś potrafił się wyzbyć alergii na wężowy ordynek współobywateli - kolejka mogła być traktowana jako współczesny odpowiednik greckiej agory. Tam toczyły się dysputy, tam panowała demokratyczna konstytucja w postaci listy kolejkowej - dokumentu świętego, przekazywanego z ręki do ręki jak święty ogień olimpijski. Znalezienie się na tej liście nie oznaczało wprawdzie, że już się ma pralkę lub rolkę papieru zapewnioną, ale sam status osoby wpisanej na listę był nieporównywalnie lepszy od statusu gawiedzi, która nie podjęła wysiłku ustawienia się w kolejce samemu lub za pośrednictwem stacza.
Kilkanaście lat później ustawia się na naszych oczach inna kolejka. Przedmiotem jej pożądania jest znaczek firmowy "Solidarności". Pretekstu dostarcza dwudziestolecie powstania związku, ale prawdziwym powodem popytu jest coś zupełnie innego. Znaczek - zdaniem niektórych - ma w sobie wciąż magiczną moc przysparzania głosów wyborczych, które w przeddzień wyborów prezydenckich nabrały wielkiego znaczenia. Stworzono rozmaite komitety obchodowe, a ich skład budowany jest według dziwacznych kluczy. Ponieważ nazwy są do siebie podobne - bardzo łatwo o pomyłkę i o ustawienie się w niewłaściwej kolejce. Zupełnie jak przed laty, gdy po kilkudziesięciu godzinach nagle okazywało się, że obywatel nie stoi w kolejce po upragnioną pralkę, lecz po karkówkę - a przecież karkówkę wystała wczoraj koleżanka szwagierki w kolejce wyróżniającej się staczem w żółtym szaliku.
Nie każdy bywał w pełni uprawnionym uczestnikiem kolejki. Eliminowane były na przykład dzieci lub osoby niezdarne, które chciały postać w cieniu, zamiast karnie stać tam, gdzie inni. Tak naprawdę najważniejszymi kolejkowiczami byli zawodowi stacze: to była władza znająca reguły gry i narzucająca je innym, zwykłym zjadaczom masła.
Patrzę na kilka lub kilkanaście kolejek, które 20 lat po sierpniu '80 stoją "po 'Solidarność'". Mam wrażenie, że przeważają w nich stacze. Im nie wystarczy, że ktoś stojący w tej samej kolejce był wtedy - 20 lat temu - uczestnikiem ówczesnych wydarzeń. Nie jestem pewien, czy prawo do dobrego miejsca dostałby dziś na przykład nieżyjący ks. Józef Tischner? Cóż z tego, że wystawałaby mu zza pazuchy niewielka książeczka zatytułowana "Etyka 'Solidarności'"? Wtedy na różnych szczeblach funkcje związkowe wykonywały dziesiątki tysięcy ludzi, choć ja nadal mam w pamięci tych zupełnie bezfunkcyjnych i często wręcz bezimiennych, którzy stanowili realne zaplecze związku. Ale gdy przyszedł czas próby, liczba osób gotowych podejmować ryzyko topniała w oczach. Dziś do dziesięciomilionowego ruchu łatwo się dostać każdemu i dlatego myślę, że zwłaszcza ci, którzy pozostali związkowi wierni w tamtych najtrudniejszych czasach, z uczuciem ulgi przyjęli uniewinnienie Lecha Wałęsy od rzuconego nań oskarżenia. To dramatyczne, że historyczny przywódca "Solidarności" musiał w sądzie bronić swego dobrego imienia. Jedyna pociecha, że współczesnym staczom trudniej teraz kwestionować prawo Lecha do jego miejsca w kolejce, choć wciąż są takie kolejki, w których właśnie dla niego zabrakło zaproszenia. "Solidarność" została zinstrumentalizowana i stało się tak z pewnością wbrew intencjom i woli tych, którzy naprawdę "Solidarność" stworzyli.
Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.