Współczesnych autorów literatury światowej, którzy zdolni są mną wstrząsnąć lub chociaż wywołać nikły uśmiech na twarzy, można policzyć na palcach jednej ręki, a właściwie na dwóch palcach: Wiktor Pielewin i Elfriede Jelinek. Jedno i drugie chyba najlepszy okres ma już za sobą. Tym bardziej więc na wagę złota jest każde nowe odkrycie, każdy nowy dobry autor. Być może po prostu nie znam współczesnej literatury światowej, kto ją zna! Nie czytałem Harukiego Murakamiego i co gorsze nie zamierzam, ponieważ cierpię na jakiś rodzaj ksenofobii kulturowej, przez którą literatura z tak odległych od kotleta schabowego cywilizacji zupełnie mi nie wchodzi. Ale jest jeden autor, którego odkryłem mniej więcej dwa lata temu i systematycznie zgłębiam. Właśnie przeczytałem jedną z jego najlepszych i najśmieszniejszych powieści „Snuff”.
Wiem, wiem... Powiecie, że jak zawsze o wszystkim dowiaduję się ostatni, że Chuck Palahniuk (ten od „Fight Clubu”) to rewelacja bynajmniej nie pierwszej świeżości... Za to „Snuff” to już prawie nowość, pozycja z ubiegłego roku. Wszystko, co typowe dla prozy Palahniuka, a więc groteska, jakiej nie powstydziłby się Wiktor Pielewin, cynizm i złość prawie na miarę Jelinek (tej nikt nie prześcignie), humor, że człowiek śmieje się głośno, a wiadomo, że głośny śmiech pozwala rozładować napięcie i działa terapeutycznie!
Już sam pomysł jest cudownie groteskowy. Oto niejaka Cassie Wright, stara i rozsypująca się już gwiazda porno, postanawia na koniec życia zarobić jeszcze duże pieniądze, nagrywając film porno o tym, jak pobija seksualny rekord świata dzięki odbyciu stosunku gangbang z sześciuset facetami. Filmy takie oglądałem w liceum i zazwyczaj są piekielnie nudne. W polskim wydaniu wygląda to tak, że jakaś Ola Laska leży na stole, a 30 facetów posuwa ją na zmianę, przebierając się i udając, że jest ich pięciuset. Jest to nudne, ponieważ dymanie ze stoperem w ręku, dla każdego minuta, wywołuje u spędzonych za pomocą ogłoszenia w pornogazetce amatorów kłopoty ze wzwodem. Kiedy udaje się już je zażegnać, pani ze stoperem bestialsko przerywa stosunek, krzycząc: „Koniec, następny!”. Gwiazda porno nudzi się, je kanapki, je orzeszki i – trochę jak podczas operacji na otwartym sercu – jest zasłonięta, na stole oświetla się tylko jej genitalia. Całość zwykle jest w stanie doprowadzić do problemów z potencją nawet najbardziej napalonego kolekcjonera erotyki.
Nikt tego surrealu nie odda lepiej niż Palahniuk! Kręcenie filmu porno obserwujemy z pozycji kulis, gdzie 600 spędzonych z ogłoszenia samców wali konia, żre orzeszki, czipsy, fistaszki, pije piwo, depiluje się, smaruje oliwką dla niemowląt, samoopalaczem, żelem brązującym, robi pompki, łyka viagrę, wyciska pryszcze, nudzi się, sika (na wszystkich przypada jeden kibelek). Doprowadza to do powstawania „fistaszkowych wzwodów” i „orgazmów o smaku barbecue”: „Koordynatorka wyczytuje kolejny numer i kolejny uczestnik spędu drepcze po schodach w górę, by zaliczyć ujęcie ze spustem. Lezie tam z palcami piekącymi od soli czosnkowej i lepiącymi się od lukru batoników klonowych, przeżuwając wielką kulę z popcornu w karmelu. [...] Po ziemi walają się foliowe opakowania po gumkach i czekoladkach ze śladami po otwierających je zębach. Dłonie, które gmerają w miskach z cukiereczkami m&m, sięgają po chwili do rozporków i pod gumę bokserek, by wymasować na wpół uniesione członki. Palce w kolorach cukierków. Pikantne erekcje o smaku chipsów kukurydzianych. [...] I wszystko to buchnie potem Cassie w twarz”.
Przepraszam za przydługi cytat, ale z doświadczenia wiem, że opowiadanie o literaturze jest tyle warte co opowiadanie o kraju, w którym się nigdy nie było. Najlepiej pokazać zdjęcia. Jak widać, rzeczywistość u Palahniuka jest skrajnie konsumpcyjna, a może już nawet postkonsumpcyjna, seks jest cielesny, pozbawiony jakiejkolwiek metafizycznej otoczki, człowiek jest tylko ciałem, a język cynicznym, złośliwym żądłem. Trochę przypomina ten z „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej. Seks u Palahniuka jest zawsze taki sam, akcja powieści „Udław się” rozgrywa się w klinice odwykowej dla seksoholików (jeśli wasz kutas utknął w odpływie wanny, jeśli to wasze problemy, jesteście tu mile widziani!). Dlaczego o tym piszę? Po prostu chcę gorąco polecić tę prozę wszystkim malkontentom, którzy marudzą, że nie czytają, bo nie ma nic fajnego. Otóż jest! �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.