O ile nie dziwi obecność gangsterów w biznesie, o tyle ciągle nie mogę sobie wytłumaczyć, skąd się bierze tyle dziwadeł w polityce
Korci mnie, by porzucić na chwilę ględzenie o różnych ważnych sprawach i napisać coś o ludziach. Nie o konkretnych właścicielach nazwisk, ale raczej o ludzkich typach. Spróbuję, może przejdzie przez wakacyjną cenzurę.
Od razu chciałbym zaznaczyć, że rzecz będzie o typach patologicznych, a nie o ludziach normalnych. Oczywiście nikt z nas nie jest w pełni normalny, ale są tacy, którzy odchylają się mocniej i dlatego są zauważalni. Jeżeli funkcjonują w biznesie lub polityce, prędzej czy później interesują się nimi media i stają się osobami publicznymi.
We wczesnym okresie wolnego rynku i demokracji nieunikniona jest znaczna i bardzo widoczna strefa patologii zarówno w biznesie, jak i w polityce. Główną dolegliwością życia gospodarczego jest nadmiar kombinatorów, cwaniaków i oszustów, nie mówiąc o bandytach i bossach zorganizowanej przestępczości. Bolączką zaś życia politycznego jest, moim zdaniem, nadreprezentacja ludzi niezrównoważonych, różnych frustratów i dziwaków, których lud boży określa na ogół wspólnym mianem głupków. Oczywiście tylko w prywatnych, szczerych rozmowach, z dala od mediów i opinii publicznej.Nie znam się na świecie biznesu, więc nie będę o nim pisał. Zresztą mam wrażenie, że to, co nazwałem patologią biznesu, jest mniej nienormalne niż to, co dzieje się w polityce. Do działalności gospodarczej nikt nikogo przecież nie wybiera i dają sobie w niej dobrze radę ludzie o określonych właściwościach, walcząc z konkurencją, fiskusem, policją i prokuraturą.
O ile więc nie dziwi specjalnie obecność gangsterów w biznesie, o tyle ciągle nie mogę sobie wytłumaczyć, skąd się bierze tyle dziwadeł w świecie polityki. Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone i nie będę nawet próbował ich dociekać. Felieton jest utworem powierzchownym, a nie traktatem naukowym, w związku z czym pozwolę sobie na pewną zabawę. Będę opisywał po prostu różne typy politycznych głupków, a państwo sami dopasujcie sobie nazwiska.
Głównym rodzajem, jak przystało na Polskę, jest typ szlachetny, mieniący się różnymi barwami, których nie da się przedstawić. Niestety, zauważam ostatnio, że typ klasyczny zaczyna zanikać, a górę biorą postacie mroczne, podszyte cwaniactwem i chytrością. Zwykle straszliwie sfrustrowane, z trudem trzymające na uwięzi swoje namiętności i pogardę dla ludzi. A maską bywa słodki głosik, rączki złożone jak do modlitwy, buzia lub gęba pełna bogobojnych frazesów. Czasami jest niesamowity spokój, przerywany wystudiowanym miłym uśmiechem w odpowiednim miejscu odtwarzanej z brzucha kasety z nagranym tekstem, którego nie można przerwać ani zatrzymać. Bywają też różne pozy, miny i gesty nieopanowane bądź starannie przemyślane i wyćwiczone. Bywa przylepiony do twarzy, wbrew woli jej właściciela, głupawy uśmieszek, zupełnie nie pasujący do rozognionych oczu i wypieków na policzkach. Bywa też fantastyczne, ciągłe, niemal orgastyczne samouwielbienie, jakby ktoś był pijany lub - jak mawia młodzież - naspawany. W związku z tym ostatnim typem można by postawić hipotezę, że jedną z cech rozpoznawczych politycznego głupka jest bufonada. Otóż, niestety, hipotezy tej nie można uznać za prawdziwą w świetle najnowszych badań naukowych. W "Nowym Państwie" z 12 czerwca opublikowano mianowicie ranking bufonów, ułożony na podstawie przeprowadzonej przez redakcję ankiety (przedruk materiału w "Życiu Warszawy" z 20-21 czerwca). Wyniki badania wskazują, że są tam typy, o których pisałem, ale są też ludzie do opisywanej przeze mnie kategorii nie należący. Badania dowodzą, że bufonada raczej pomaga w karierze politycznej. A skoro nie przeszkadza w niej również syndrom, któremu poświęciłem niniejszy tekst, znaczy to, że mało jest w naszej polityce miejsca dla normalnych ludzi. Ciekawe, jak długo jeszcze?
Od razu chciałbym zaznaczyć, że rzecz będzie o typach patologicznych, a nie o ludziach normalnych. Oczywiście nikt z nas nie jest w pełni normalny, ale są tacy, którzy odchylają się mocniej i dlatego są zauważalni. Jeżeli funkcjonują w biznesie lub polityce, prędzej czy później interesują się nimi media i stają się osobami publicznymi.
We wczesnym okresie wolnego rynku i demokracji nieunikniona jest znaczna i bardzo widoczna strefa patologii zarówno w biznesie, jak i w polityce. Główną dolegliwością życia gospodarczego jest nadmiar kombinatorów, cwaniaków i oszustów, nie mówiąc o bandytach i bossach zorganizowanej przestępczości. Bolączką zaś życia politycznego jest, moim zdaniem, nadreprezentacja ludzi niezrównoważonych, różnych frustratów i dziwaków, których lud boży określa na ogół wspólnym mianem głupków. Oczywiście tylko w prywatnych, szczerych rozmowach, z dala od mediów i opinii publicznej.Nie znam się na świecie biznesu, więc nie będę o nim pisał. Zresztą mam wrażenie, że to, co nazwałem patologią biznesu, jest mniej nienormalne niż to, co dzieje się w polityce. Do działalności gospodarczej nikt nikogo przecież nie wybiera i dają sobie w niej dobrze radę ludzie o określonych właściwościach, walcząc z konkurencją, fiskusem, policją i prokuraturą.
O ile więc nie dziwi specjalnie obecność gangsterów w biznesie, o tyle ciągle nie mogę sobie wytłumaczyć, skąd się bierze tyle dziwadeł w świecie polityki. Przyczyny tego stanu rzeczy są złożone i nie będę nawet próbował ich dociekać. Felieton jest utworem powierzchownym, a nie traktatem naukowym, w związku z czym pozwolę sobie na pewną zabawę. Będę opisywał po prostu różne typy politycznych głupków, a państwo sami dopasujcie sobie nazwiska.
Głównym rodzajem, jak przystało na Polskę, jest typ szlachetny, mieniący się różnymi barwami, których nie da się przedstawić. Niestety, zauważam ostatnio, że typ klasyczny zaczyna zanikać, a górę biorą postacie mroczne, podszyte cwaniactwem i chytrością. Zwykle straszliwie sfrustrowane, z trudem trzymające na uwięzi swoje namiętności i pogardę dla ludzi. A maską bywa słodki głosik, rączki złożone jak do modlitwy, buzia lub gęba pełna bogobojnych frazesów. Czasami jest niesamowity spokój, przerywany wystudiowanym miłym uśmiechem w odpowiednim miejscu odtwarzanej z brzucha kasety z nagranym tekstem, którego nie można przerwać ani zatrzymać. Bywają też różne pozy, miny i gesty nieopanowane bądź starannie przemyślane i wyćwiczone. Bywa przylepiony do twarzy, wbrew woli jej właściciela, głupawy uśmieszek, zupełnie nie pasujący do rozognionych oczu i wypieków na policzkach. Bywa też fantastyczne, ciągłe, niemal orgastyczne samouwielbienie, jakby ktoś był pijany lub - jak mawia młodzież - naspawany. W związku z tym ostatnim typem można by postawić hipotezę, że jedną z cech rozpoznawczych politycznego głupka jest bufonada. Otóż, niestety, hipotezy tej nie można uznać za prawdziwą w świetle najnowszych badań naukowych. W "Nowym Państwie" z 12 czerwca opublikowano mianowicie ranking bufonów, ułożony na podstawie przeprowadzonej przez redakcję ankiety (przedruk materiału w "Życiu Warszawy" z 20-21 czerwca). Wyniki badania wskazują, że są tam typy, o których pisałem, ale są też ludzie do opisywanej przeze mnie kategorii nie należący. Badania dowodzą, że bufonada raczej pomaga w karierze politycznej. A skoro nie przeszkadza w niej również syndrom, któremu poświęciłem niniejszy tekst, znaczy to, że mało jest w naszej polityce miejsca dla normalnych ludzi. Ciekawe, jak długo jeszcze?
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.