Telewizja publiczna: nowy zarząd, stary układ
- Telewizja nie będzie sprzyjała żadnym politykom - oświadczył tuż po wyborze na prezesa TVP SA Robert Kwiatkowski, rekomendowany przez SLD były szef prezydenckiej "kampanii medialnej" Aleksandra Kwaśniewskiego, który - jak wiadomo - od czasu objęcia prezydentury też nie sprzyja żadnej opcji politycznej. Tak realizuje się apolityczność najważniejszego z mediów publicznych zapisana w ustawie o radiofonii i telewizji.
Ów legislacyjny majstersztyk gwarantuje apolityczność telewizji publicznej w taki sposób, że Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, stróża tej apolityczności, mianują prezydent, Sejm i Senat. Ciała apolityczne? "Apolityczna" krajowa rada wraz z równie "apolitycznym" właścicielem telewizji - ministrem skarbu - konstruują "apolityczną" radę nadzorczą TVP SA, wyłaniającą z kolei "apolityczny" zarząd. To sprawia, że TVP jest chyba jedyną publiczną instytucją w Polsce, wobec której nie powinny powstać podejrzenia, iż może ulegać jakimkolwiek wpływom bądź nawet podszeptom gremiów politycznych, a przylepianie jej łatek partyjnych jest pożałowania godną insynuacją prasową. Dlatego całkiem niezrozumiałe były wysiłki koalicji rządzącej, zabiegającej do ostatniej chwili, by nowy zarząd telewizji był czteroosobowy i składał się z ludzi zgłoszonych przez największe ugrupowania parlamentarne: AWS, SLD, UW i PSL.
Na szczęście szalenie apolityczna rada nadzorcza TVP SA wyłoniona w sierpniu ubiegłego roku (dwa miesiące przed końcem rządów koalicji SLD-PSL) - w której to radzie przez czysty przypadek siedem z dziewięciu miejsc objęli przedstawiciele wówczas rządzących ugrupowań - dała tym staraniom słuszny odpór i wybrała apolityczny i bezpartyjny zarząd pięcioosobowy. Znalazło się w nim - znów tylko przez przypadek - dwóch przedstawicieli SLD, dwóch - PSL i jeden wskazany przez UW. Wybór tego ostatniego - Waltera Chełstowskiego - był sprytnym zagraniem ze strony lewicy. Dał jej alibi wobec zarzutu zgarniania całej puli i postawił - nie po raz pierwszy - Unię Wolności w kłopotliwej sytuacji wobec koalicjanta, dając pole domysłom na temat jej zakulisowych układów z ancien régime.
Niektórzy politycy UW wyrażali wszak opinię, że jakakolwiek kontrola nad telewizją lepsza jest niż żadna. Nawet jeśli słowa te nie były oficjalnym stanowiskiem unii - zostały zapamiętane.
Nowy zarząd TVP, w którym tylko jeden członek miał do tej pory coś wspólnego z produkcją telewizyjną, będzie musiał sprostać wyzwaniu stacji komercyjnych i satelitarnych - głosuje na nie pilotem coraz więcej polskich widzów - i przeprowadzić odkładaną przez poprzedników reformę. Jednym z najważniejszych zadań będzie redukcja gigantycznego zatrudnienia (6,5 tys. wobec 600 zatrudnionych w mającym większą widownię i większe wpływy z reklam Polsacie), na czym połamał sobie zęby Wiesław Walendziak wskutek sprzeciwu 19 działających na Woronicza związków zawodowych. Zarząd powinien się zająć uzdrowieniem finansów firmy, gdyż jej sytuacja ekonomiczna (mimo rzadkiego w światowych mediach publicznych "podwójnego zasilania" - wpływy z reklam i abonamentu) jest niewesoła. Będzie musiał wzmocnić nadwątloną "misję publiczną" Telewizji Polskiej, w której pod nożem oszczędnościowych cięć padają głównie programy edukacyjne, publicystyczne i dokumentalne. Trzeba będzie wrócić do koncepcji prywatyzacji II programu TVP i stworzenia prawdziwej konkurencji między Jedynką a Dwójką, a także do budowy platform tematycznych i cyfrowych, zarzuconej po kompromitacji kanału Tylko Muzyka, w którym utopiono 20 mln USD. Jest to zadanie na tyle karkołomne, że słusznie wyceniono je na 35 tys. zł miesięcznie dla nowego prezesa i 30 tys. dla pozostałych członków zarządu, co sprawia, że fundusz płac tych pięciu osób jest niemal równy funduszowi płac całej Rady Ministrów.
Rząd Buzka ma jednak znacznie więcej szans na realizację swego programu naprawy państwa, mimo "pancernej" opozycji lewicy i urzędu prezydenckiego, niż zarząd Kwiatkowskiego na uzdrowienie TVP. To, że telewizyjny interes wciąż się kręci, wynika po części z przyzwyczajenia konserwatywnej widowni - która stale się kurczy, a po części z woli rządzących chcących mieć na Woronicza ogólnopolską ambonę. Jest to jednak wirówka ze szkła, która w każdej chwili może się rozsypać. Jawnie opozycyjny - podobnie jak rada nadzorcza - zarząd TVP SA nie może liczyć na jakiekolwiek wsparcie rządzącej koalicji.
Tuż po wyborze prezes Kwiatkowski zapowiedział zmiany "nie rewolucyjne, nie kosmetyczne, ale istotne", wskazując, iż telewizja jest "lekko prawicowa". To akurat odchylenie nietrudno będzie zlikwidować paroma ruchami miotły. Dokonanie głębszych zmian jest trudniejsze, właśnie wskutek silnego uzależnienia od opozycyjnych gremiów politycznych. Tymczasem widzów niewiele by już zabolał upadek TVP. W obecnym stanie rzeczy jest on już tylko kwestią czasu.
Ów legislacyjny majstersztyk gwarantuje apolityczność telewizji publicznej w taki sposób, że Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, stróża tej apolityczności, mianują prezydent, Sejm i Senat. Ciała apolityczne? "Apolityczna" krajowa rada wraz z równie "apolitycznym" właścicielem telewizji - ministrem skarbu - konstruują "apolityczną" radę nadzorczą TVP SA, wyłaniającą z kolei "apolityczny" zarząd. To sprawia, że TVP jest chyba jedyną publiczną instytucją w Polsce, wobec której nie powinny powstać podejrzenia, iż może ulegać jakimkolwiek wpływom bądź nawet podszeptom gremiów politycznych, a przylepianie jej łatek partyjnych jest pożałowania godną insynuacją prasową. Dlatego całkiem niezrozumiałe były wysiłki koalicji rządzącej, zabiegającej do ostatniej chwili, by nowy zarząd telewizji był czteroosobowy i składał się z ludzi zgłoszonych przez największe ugrupowania parlamentarne: AWS, SLD, UW i PSL.
Na szczęście szalenie apolityczna rada nadzorcza TVP SA wyłoniona w sierpniu ubiegłego roku (dwa miesiące przed końcem rządów koalicji SLD-PSL) - w której to radzie przez czysty przypadek siedem z dziewięciu miejsc objęli przedstawiciele wówczas rządzących ugrupowań - dała tym staraniom słuszny odpór i wybrała apolityczny i bezpartyjny zarząd pięcioosobowy. Znalazło się w nim - znów tylko przez przypadek - dwóch przedstawicieli SLD, dwóch - PSL i jeden wskazany przez UW. Wybór tego ostatniego - Waltera Chełstowskiego - był sprytnym zagraniem ze strony lewicy. Dał jej alibi wobec zarzutu zgarniania całej puli i postawił - nie po raz pierwszy - Unię Wolności w kłopotliwej sytuacji wobec koalicjanta, dając pole domysłom na temat jej zakulisowych układów z ancien régime.
Niektórzy politycy UW wyrażali wszak opinię, że jakakolwiek kontrola nad telewizją lepsza jest niż żadna. Nawet jeśli słowa te nie były oficjalnym stanowiskiem unii - zostały zapamiętane.
Nowy zarząd TVP, w którym tylko jeden członek miał do tej pory coś wspólnego z produkcją telewizyjną, będzie musiał sprostać wyzwaniu stacji komercyjnych i satelitarnych - głosuje na nie pilotem coraz więcej polskich widzów - i przeprowadzić odkładaną przez poprzedników reformę. Jednym z najważniejszych zadań będzie redukcja gigantycznego zatrudnienia (6,5 tys. wobec 600 zatrudnionych w mającym większą widownię i większe wpływy z reklam Polsacie), na czym połamał sobie zęby Wiesław Walendziak wskutek sprzeciwu 19 działających na Woronicza związków zawodowych. Zarząd powinien się zająć uzdrowieniem finansów firmy, gdyż jej sytuacja ekonomiczna (mimo rzadkiego w światowych mediach publicznych "podwójnego zasilania" - wpływy z reklam i abonamentu) jest niewesoła. Będzie musiał wzmocnić nadwątloną "misję publiczną" Telewizji Polskiej, w której pod nożem oszczędnościowych cięć padają głównie programy edukacyjne, publicystyczne i dokumentalne. Trzeba będzie wrócić do koncepcji prywatyzacji II programu TVP i stworzenia prawdziwej konkurencji między Jedynką a Dwójką, a także do budowy platform tematycznych i cyfrowych, zarzuconej po kompromitacji kanału Tylko Muzyka, w którym utopiono 20 mln USD. Jest to zadanie na tyle karkołomne, że słusznie wyceniono je na 35 tys. zł miesięcznie dla nowego prezesa i 30 tys. dla pozostałych członków zarządu, co sprawia, że fundusz płac tych pięciu osób jest niemal równy funduszowi płac całej Rady Ministrów.
Rząd Buzka ma jednak znacznie więcej szans na realizację swego programu naprawy państwa, mimo "pancernej" opozycji lewicy i urzędu prezydenckiego, niż zarząd Kwiatkowskiego na uzdrowienie TVP. To, że telewizyjny interes wciąż się kręci, wynika po części z przyzwyczajenia konserwatywnej widowni - która stale się kurczy, a po części z woli rządzących chcących mieć na Woronicza ogólnopolską ambonę. Jest to jednak wirówka ze szkła, która w każdej chwili może się rozsypać. Jawnie opozycyjny - podobnie jak rada nadzorcza - zarząd TVP SA nie może liczyć na jakiekolwiek wsparcie rządzącej koalicji.
Tuż po wyborze prezes Kwiatkowski zapowiedział zmiany "nie rewolucyjne, nie kosmetyczne, ale istotne", wskazując, iż telewizja jest "lekko prawicowa". To akurat odchylenie nietrudno będzie zlikwidować paroma ruchami miotły. Dokonanie głębszych zmian jest trudniejsze, właśnie wskutek silnego uzależnienia od opozycyjnych gremiów politycznych. Tymczasem widzów niewiele by już zabolał upadek TVP. W obecnym stanie rzeczy jest on już tylko kwestią czasu.
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.