Ponad 50 proc. greckiej gospodarki należy do państwa
Grecja z ogromnym długiem publicznym, niezwykle rozbudowaną biurokracją i pokaźnym udziałem sektora państwowego w gospodarce zawsze uznawana była za marudera Europy. Spośród wszystkich państw Unii Europejskiej chcących wprowadzić wspólną walutę tylko Grecja nie spełniła kryteriów kwalifikacyjnych. W przeciwieństwie do Irlandii czy Hiszpanii wpompowywane fundusze z unijnej kasy nie przynoszą tu zadowalających rezultatów. Pod naciskiem Brukseli socjalistyczny premier Kostas Simitis rozpoczął ambitny program uzdrawiania greckiej gospodarki. Do roku 2001 chce on dogonić gospodarczą czołówkę Europy.
60-letni Simitis, który przejął rządy po Andreasie Papandreu w 1996 r., jest reprezentantem proeuropejskiego nurtu w PASOK, partii opowiadającej się za udziałem państwa w unii walutowej. Już w 1981 r. dał się poznać jako zręczny negocjator podczas przyjmowania Grecji do Unii Europejskiej. Jego wybór spotkał się z zadowoleniem w Brukseli, która od jego rządu oczekuje przyspieszenia reform gospodarczych i administracyjnych. Od tego partnerzy z UE uzależniają przyznanie dalszej pomocy na modernizację infrastruktury i przemysłu.
Grecja jako najbiedniejsze państwo unii (PKB w przeliczeniu na mieszkańca nie przekracza połowy niemieckiego) otrzymuje ogromne dotacje z europejskiej kasy. Od 1991 r. sięgają one rocznie 4,2 proc. PKB, co oznacza, że "skonsumowano" tam już 5,1 mld USD. Wiele do życzenia pozostawia przy tym sposób wykorzystania tych funduszy. Członkowie UE zarzucają też Grecji, że przy podejmowaniu decyzji zwykle przedkłada interes narodowy ponad wspólne dobro piętnastki. Unijni politycy do dzisiaj pamiętają głęboki kryzys wywołany groźbą zawetowania decyzji o przyjęciu Hiszpanii i Portugalii, jeżeli Ateny nie otrzymają dodatkowych pieniędzy z budżetu wspólnoty.
W połowie marca rząd zdewaluował drachmę o 13,8 proc. i ogłosił szczegóły kuracji wstrząsowej na najbliższe osiemnaście miesięcy. Jej realizacja ma 1 stycznia 2001 r. otworzyć Grecji drogę do unii gospodarczo-walutowej.
Plan polega na zredukowaniu inflacji (do 2,5 proc. do końca tego roku) i deficytu budżetowego do końca 1999 r. (wynosi on 4,2 proc. PKB; przeciętny wskaźnik w UE: 2,7 proc.), ograniczeniu zadłużenia państwa oraz dynamicznej prywatyzacji majątku państwowego. Ten ostatni punkt wzbudza największe emocje wśród Greków. Ponad 50 proc. gospodarki znajduje się w rękach państwa i nikt nie ukrywa, że będzie to bolesny proces, któremu towarzyszyć będą zwolnienia sporej części pracowników. Do połowy roku rząd zamierza sprywatyzować trzynaście firm, w tym pocztę, narodowego operatora telekomunikacyjnego, linie lotnicze Olympic, przedsiębiorstwo naftowe i kilka banków.
Właśnie bankierzy na początku maja rozpoczęli protesty. Bank Joński ma zostać sprzedany w ofercie publicznej, więc jego pracownicy obawiają się, że wielu z nich utraci zatrudnienie. Pracownicy innych banków ogłosili strajk solidarnościowy. 27 maja na ulicę Aten wyszło tysiące związkowców, paraliżując centrum miasta. Pod gmachem parlamentu doszło do gwałtownych starć z policją.
Prawdziwym sprawdzianem dla rządu Simitisa będzie odchudzenie państwowej administracji o co najmniej 50 tys. osób. Premier przyznaje, że "urzędnicy blokują wcielanie polityki w życie". Duża część z nich otrzymała posady z nominacji politycznych. W Grecji przy każdej zmianie u steru władzy wymieniani są nie tylko najwyżsi urzędnicy w administracji rządowej - jak w innych państwach UE - lecz także menedżerowie banków, zakładów ubezpieczeniowych czy hoteli.
Przeciwnicy reform mogą liczyć na populistów w strukturach PASOK, otwarcie krytykujących działania premiera. Z nostalgią wspominają oni politykę Papandreu i wolą wyciągać ręce po pieniądze z Brukseli, niż zaciskać pasa. Ostatnie sondaże alarmują, że popularność premiera szybko spada. Simitis powtarza jednak, że przeprowadzi reformy.
60-letni Simitis, który przejął rządy po Andreasie Papandreu w 1996 r., jest reprezentantem proeuropejskiego nurtu w PASOK, partii opowiadającej się za udziałem państwa w unii walutowej. Już w 1981 r. dał się poznać jako zręczny negocjator podczas przyjmowania Grecji do Unii Europejskiej. Jego wybór spotkał się z zadowoleniem w Brukseli, która od jego rządu oczekuje przyspieszenia reform gospodarczych i administracyjnych. Od tego partnerzy z UE uzależniają przyznanie dalszej pomocy na modernizację infrastruktury i przemysłu.
Grecja jako najbiedniejsze państwo unii (PKB w przeliczeniu na mieszkańca nie przekracza połowy niemieckiego) otrzymuje ogromne dotacje z europejskiej kasy. Od 1991 r. sięgają one rocznie 4,2 proc. PKB, co oznacza, że "skonsumowano" tam już 5,1 mld USD. Wiele do życzenia pozostawia przy tym sposób wykorzystania tych funduszy. Członkowie UE zarzucają też Grecji, że przy podejmowaniu decyzji zwykle przedkłada interes narodowy ponad wspólne dobro piętnastki. Unijni politycy do dzisiaj pamiętają głęboki kryzys wywołany groźbą zawetowania decyzji o przyjęciu Hiszpanii i Portugalii, jeżeli Ateny nie otrzymają dodatkowych pieniędzy z budżetu wspólnoty.
W połowie marca rząd zdewaluował drachmę o 13,8 proc. i ogłosił szczegóły kuracji wstrząsowej na najbliższe osiemnaście miesięcy. Jej realizacja ma 1 stycznia 2001 r. otworzyć Grecji drogę do unii gospodarczo-walutowej.
Plan polega na zredukowaniu inflacji (do 2,5 proc. do końca tego roku) i deficytu budżetowego do końca 1999 r. (wynosi on 4,2 proc. PKB; przeciętny wskaźnik w UE: 2,7 proc.), ograniczeniu zadłużenia państwa oraz dynamicznej prywatyzacji majątku państwowego. Ten ostatni punkt wzbudza największe emocje wśród Greków. Ponad 50 proc. gospodarki znajduje się w rękach państwa i nikt nie ukrywa, że będzie to bolesny proces, któremu towarzyszyć będą zwolnienia sporej części pracowników. Do połowy roku rząd zamierza sprywatyzować trzynaście firm, w tym pocztę, narodowego operatora telekomunikacyjnego, linie lotnicze Olympic, przedsiębiorstwo naftowe i kilka banków.
Właśnie bankierzy na początku maja rozpoczęli protesty. Bank Joński ma zostać sprzedany w ofercie publicznej, więc jego pracownicy obawiają się, że wielu z nich utraci zatrudnienie. Pracownicy innych banków ogłosili strajk solidarnościowy. 27 maja na ulicę Aten wyszło tysiące związkowców, paraliżując centrum miasta. Pod gmachem parlamentu doszło do gwałtownych starć z policją.
Prawdziwym sprawdzianem dla rządu Simitisa będzie odchudzenie państwowej administracji o co najmniej 50 tys. osób. Premier przyznaje, że "urzędnicy blokują wcielanie polityki w życie". Duża część z nich otrzymała posady z nominacji politycznych. W Grecji przy każdej zmianie u steru władzy wymieniani są nie tylko najwyżsi urzędnicy w administracji rządowej - jak w innych państwach UE - lecz także menedżerowie banków, zakładów ubezpieczeniowych czy hoteli.
Przeciwnicy reform mogą liczyć na populistów w strukturach PASOK, otwarcie krytykujących działania premiera. Z nostalgią wspominają oni politykę Papandreu i wolą wyciągać ręce po pieniądze z Brukseli, niż zaciskać pasa. Ostatnie sondaże alarmują, że popularność premiera szybko spada. Simitis powtarza jednak, że przeprowadzi reformy.
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.