XIX-wieczne zwiedzanie świata z pokładu transatlantyku przeżywa dziś renesans
Po karawaningu, trampingu, samochodowym safari i podróżach odnowionym pociągiem Orient Express wakacyjny świat opanowała moda na cruising. Biura turystyczne oferujące tę formę wypoczynku przeżywają oblężenie, a na bardziej atrakcyjne trasy trzeba się zapisywać z półrocznym wyprzedzeniem. Odżyła instytucja zapisów i kolejek społecznych. To fenomen rynku turystyki zagranicznej, na którym od lat istnieje ostra konkurencja, podaż przewyższa popyt, a biura prześcigają się w zniżkowych ofertach last minute.
Cruising, czyli zwiedzanie świata od portu do portu luksusowym statkiem wycieczkowym, nie ma odpowiednika w języku polskim. Na "rejsowanie" (przez analogię do "żeglowania", czyli rodzimego odpowiednika "yachtingu") nie ma chyba jeszcze zgody językowych wyroczni. Choć niewykluczone, że z czasem przyjmie się to słowo.
Na Zachodzie moda na luksusowe podróżowanie pływającym hotelem panuje od dość dawna, ale prawdziwy renesans przeżywa od dwóch lat. Zapewne nie bez związku z legendą "Titanica", przypomnianą słynnym filmem obsypanym Oscarami. Dziewiętnastowieczne zwiedzanie świata z pokładu transatlantyku, opiewane m.in. przez Marka Twaina w "The Innocents Abroad" (kronika podróży do starego świata z 1870 r., uchodząca za "biblię cruisingu"), cieszy się taką popularnością z dwóch względów. Stanowi alternatywę zarówno dla "biernej" turystyki, polegającej na przemieszczaniu się samolotem, leżeniu na odległej plaży i zażywaniu wieczornych uciech luksusowego kurortu, jak i dla zwiedzania świata autokarem, atrakcyjnego poznawczo, lecz niezbyt wygodnego. Łączy zalety jednej i drugiej formy turystyki, eliminując ich słabe strony. Pozwala przez dwa tygodnie pławić się w luksusie czterogwiazdkowego hotelu z wygodnymi pokojami, basenem, sauną, dyskoteką, cowieczorną rewią, salonami piękności, siłownią, wytworną restauracją celebrującą posiłki, podczas których wymagany jest strój formal, a przynajmniej smart casual, a zarazem codziennie poznawać atrakcje turystyczne w kolejnych krajach. Regułą jest, że statek płynie w nocy, by rano dobić na cały dzień do portu, gdzie czekają klimatyzowane autokary dowożące podróżnych do najciekawszych miejsc.
Do wielu z nich nie sposób dostać się inaczej niż drogą morską. W żaden inny sposób nie da się też w ciągu dwóch tygodni odwiedzić najpiękniejszych wysp greckich (Krety, Rodos, Santorini) oraz Cypru, Izraela, Egiptu, riwiery tureckiej, Malty, Neapolu. Albo najciekawszych portów zachodniej części Morza Śródziemnego: Balearów, Kadyksu, marokańskiego Tangeru, Barcelony, Korsyki, Tunisu. Lub też atrakcji wschodniego Atlantyku - Wysp Kanaryjskich, Lizbony, Madery, Gibraltaru, Azorów. Bądź pereł Oceanu Indyjskiego - Madagaskaru, Seszeli, Mauritiusa, Komorów, Zanzibaru, wybrzeży Kenii i Tanzanii.
A także wszystkich fiordów norweskich - przeboju tegorocznego sezonu, zwłaszcza wśród turystów z południa Europy, którzy słońce mają na co dzień u siebie. Ewentualnie prawie całych Karaibów, gdzie niemal każda wyspa jest odrębnym państwem - członkiem ONZ i FIFA, z własną flagą dumnie powiewającą nad portem, w którym pod daszkiem z liści immigrant officer w kąpielówkach, sącząc rum z cytryną, z najwyższą powagą wbija do paszportów wizy swego kraju, zbierając dziesięciodolarówki do słomianego koszyka, a na brzegu oczekują najpiękniejsze "czekoladki" świata. To najczęstsze, chociaż nie jedyne trasy cruisingowe oferowane przez renomowanych przewoźników. Ich oferta przeznaczona jest zarówno dla ceniących aktywny wypoczynek przedstawicieli klasy średniej, którzy chcieliby podczas wakacji nieco zwolnić tempo, a zarazem nie popaść w lenistwo, jak i dla seniorów, którzy zapracowali sobie na to, by zobaczyć nieco świata, nie rezygnując z wygód. Ta forma turystyki doczekała się już wiernych fanów, a nawet fanatyków. W maju tego roku pewna starsza para ze Szwajcarii odbyła swój dwudziesty piąty rejs statkiem greckiej kompanii Festival Cruises, działającej piąty rok.
Oznacza to, że w ciągu roku przeciętnie pięć razy wypływają w dwutygodniowy rejs, a więc w praktyce po powrocie do domu z greckiego, włoskiego albo hiszpańskiego portu oddają rzeczy do pralni, regulują rachunki, przypominają się dzieciom i wnukom, robią zakupy i znów ruszają w drogę. Często tym samym statkiem, w tej samej, ulubionej kabinie, ale nową atrakcyjną trasą wymyśloną przez armatora. Takie pływanie potrafi wciągać jak narkotyk. Ma już też liczną grupę wielbicieli na polskim rynku turystycznym. O ile jeszcze parę lat temu Polaków można było spotkać wyłącznie wśród załogi - jako lekarzy, artystów pokładowych, a najczęściej jako zatrudnionych pod pokładem, w maszynowni - o tyle dziś stanowią coraz liczniejszą grupę cenionych pasażerów. - Włosi i Francuzi dużo czasu spędzają w kasynach i dyskotekach, ale mało zamawiają w barach. Szwedzi i Niemcy odwrotnie. Holendrzy mało piją, mało grają i mało się bawią. Polacy korzystają ze wszystkiego. Ich dwudziestoosobowa grupa potrafi zdominować tysiąc pasażerów z całego świata - dzieli się swymi spostrzeżeniami Nicolas Elefteriou, grecki maître d?hôtel na statku "Flamenco", który pływa pod banderą Wysp Bahama, należy do kompanii w Pireusie, port macierzysty ma we włoskiej Savonie, a jego załogę tworzą obywatele 21 państw.
Kiedy dwa lata temu międzynarodowe konsorcjum finansowe ogłosiło, że kosztem prawie miliarda dolarów zamierza zbudować wierną kopię "Titanica" w jednej ze stoczni RPA, sądzono, że to fragment kampanii promocyjnej najbardziej spektakularnego przedsięwzięcia w historii światowej kinematografii. Dziś wewnątrz statku pracują stolarze, a armator zbiera już przedpłaty na inauguracyjny rejs "Titanica II", który ma się rozpocząć w połowie ostatniego roku tego tysiąclecia. Inni armatorzy nie chcą pozostać w tyle. Grecka kompania turystyczna Festival Cruises, eksploatująca teraz trzy siedmio-
pokładowe wycieczkowce mogące pomieścić po 900 osób, za niewiele mniejsze pieniądze buduje w stoczni w Marsylii czwartą jednostkę, większą i bardziej luksusową od poprzednich. Ma ona pływać pod flagą francuską. Okres zwrotu takiej inwestycji - przy pływaniu non stop, z jedną dwudziestodniową przerwą w roku na generalne porządki na pokładzie - wynosi 5-10 lat. To dziś jedna z najbardziej opłacalnych form turystycznego biznesu.
Cruising, czyli zwiedzanie świata od portu do portu luksusowym statkiem wycieczkowym, nie ma odpowiednika w języku polskim. Na "rejsowanie" (przez analogię do "żeglowania", czyli rodzimego odpowiednika "yachtingu") nie ma chyba jeszcze zgody językowych wyroczni. Choć niewykluczone, że z czasem przyjmie się to słowo.
Na Zachodzie moda na luksusowe podróżowanie pływającym hotelem panuje od dość dawna, ale prawdziwy renesans przeżywa od dwóch lat. Zapewne nie bez związku z legendą "Titanica", przypomnianą słynnym filmem obsypanym Oscarami. Dziewiętnastowieczne zwiedzanie świata z pokładu transatlantyku, opiewane m.in. przez Marka Twaina w "The Innocents Abroad" (kronika podróży do starego świata z 1870 r., uchodząca za "biblię cruisingu"), cieszy się taką popularnością z dwóch względów. Stanowi alternatywę zarówno dla "biernej" turystyki, polegającej na przemieszczaniu się samolotem, leżeniu na odległej plaży i zażywaniu wieczornych uciech luksusowego kurortu, jak i dla zwiedzania świata autokarem, atrakcyjnego poznawczo, lecz niezbyt wygodnego. Łączy zalety jednej i drugiej formy turystyki, eliminując ich słabe strony. Pozwala przez dwa tygodnie pławić się w luksusie czterogwiazdkowego hotelu z wygodnymi pokojami, basenem, sauną, dyskoteką, cowieczorną rewią, salonami piękności, siłownią, wytworną restauracją celebrującą posiłki, podczas których wymagany jest strój formal, a przynajmniej smart casual, a zarazem codziennie poznawać atrakcje turystyczne w kolejnych krajach. Regułą jest, że statek płynie w nocy, by rano dobić na cały dzień do portu, gdzie czekają klimatyzowane autokary dowożące podróżnych do najciekawszych miejsc.
Do wielu z nich nie sposób dostać się inaczej niż drogą morską. W żaden inny sposób nie da się też w ciągu dwóch tygodni odwiedzić najpiękniejszych wysp greckich (Krety, Rodos, Santorini) oraz Cypru, Izraela, Egiptu, riwiery tureckiej, Malty, Neapolu. Albo najciekawszych portów zachodniej części Morza Śródziemnego: Balearów, Kadyksu, marokańskiego Tangeru, Barcelony, Korsyki, Tunisu. Lub też atrakcji wschodniego Atlantyku - Wysp Kanaryjskich, Lizbony, Madery, Gibraltaru, Azorów. Bądź pereł Oceanu Indyjskiego - Madagaskaru, Seszeli, Mauritiusa, Komorów, Zanzibaru, wybrzeży Kenii i Tanzanii.
A także wszystkich fiordów norweskich - przeboju tegorocznego sezonu, zwłaszcza wśród turystów z południa Europy, którzy słońce mają na co dzień u siebie. Ewentualnie prawie całych Karaibów, gdzie niemal każda wyspa jest odrębnym państwem - członkiem ONZ i FIFA, z własną flagą dumnie powiewającą nad portem, w którym pod daszkiem z liści immigrant officer w kąpielówkach, sącząc rum z cytryną, z najwyższą powagą wbija do paszportów wizy swego kraju, zbierając dziesięciodolarówki do słomianego koszyka, a na brzegu oczekują najpiękniejsze "czekoladki" świata. To najczęstsze, chociaż nie jedyne trasy cruisingowe oferowane przez renomowanych przewoźników. Ich oferta przeznaczona jest zarówno dla ceniących aktywny wypoczynek przedstawicieli klasy średniej, którzy chcieliby podczas wakacji nieco zwolnić tempo, a zarazem nie popaść w lenistwo, jak i dla seniorów, którzy zapracowali sobie na to, by zobaczyć nieco świata, nie rezygnując z wygód. Ta forma turystyki doczekała się już wiernych fanów, a nawet fanatyków. W maju tego roku pewna starsza para ze Szwajcarii odbyła swój dwudziesty piąty rejs statkiem greckiej kompanii Festival Cruises, działającej piąty rok.
Oznacza to, że w ciągu roku przeciętnie pięć razy wypływają w dwutygodniowy rejs, a więc w praktyce po powrocie do domu z greckiego, włoskiego albo hiszpańskiego portu oddają rzeczy do pralni, regulują rachunki, przypominają się dzieciom i wnukom, robią zakupy i znów ruszają w drogę. Często tym samym statkiem, w tej samej, ulubionej kabinie, ale nową atrakcyjną trasą wymyśloną przez armatora. Takie pływanie potrafi wciągać jak narkotyk. Ma już też liczną grupę wielbicieli na polskim rynku turystycznym. O ile jeszcze parę lat temu Polaków można było spotkać wyłącznie wśród załogi - jako lekarzy, artystów pokładowych, a najczęściej jako zatrudnionych pod pokładem, w maszynowni - o tyle dziś stanowią coraz liczniejszą grupę cenionych pasażerów. - Włosi i Francuzi dużo czasu spędzają w kasynach i dyskotekach, ale mało zamawiają w barach. Szwedzi i Niemcy odwrotnie. Holendrzy mało piją, mało grają i mało się bawią. Polacy korzystają ze wszystkiego. Ich dwudziestoosobowa grupa potrafi zdominować tysiąc pasażerów z całego świata - dzieli się swymi spostrzeżeniami Nicolas Elefteriou, grecki maître d?hôtel na statku "Flamenco", który pływa pod banderą Wysp Bahama, należy do kompanii w Pireusie, port macierzysty ma we włoskiej Savonie, a jego załogę tworzą obywatele 21 państw.
Kiedy dwa lata temu międzynarodowe konsorcjum finansowe ogłosiło, że kosztem prawie miliarda dolarów zamierza zbudować wierną kopię "Titanica" w jednej ze stoczni RPA, sądzono, że to fragment kampanii promocyjnej najbardziej spektakularnego przedsięwzięcia w historii światowej kinematografii. Dziś wewnątrz statku pracują stolarze, a armator zbiera już przedpłaty na inauguracyjny rejs "Titanica II", który ma się rozpocząć w połowie ostatniego roku tego tysiąclecia. Inni armatorzy nie chcą pozostać w tyle. Grecka kompania turystyczna Festival Cruises, eksploatująca teraz trzy siedmio-
pokładowe wycieczkowce mogące pomieścić po 900 osób, za niewiele mniejsze pieniądze buduje w stoczni w Marsylii czwartą jednostkę, większą i bardziej luksusową od poprzednich. Ma ona pływać pod flagą francuską. Okres zwrotu takiej inwestycji - przy pływaniu non stop, z jedną dwudziestodniową przerwą w roku na generalne porządki na pokładzie - wynosi 5-10 lat. To dziś jedna z najbardziej opłacalnych form turystycznego biznesu.
Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.