Polska może umocnić swoją obecną pozycję jednego z kilku najszybciej rozwijających się krajów świata
Zakładam, że każdy w Polsce chce lepiej żyć, a wobec tego podstawowe pytanie brzmi: jak to osiągnąć? Od razu dodam, że Polska może umocnić swoją obecną pozycję najszybciej rozwijającego się dużego kraju Europy i jednego z kilku najbardziej dynamicznych krajów świata. Możemy przez wiele lat być zdrowym "tygrysem" - w odróżnieniu od chorych "tygrysów", takich jak Korea Południowa, Tajlandia czy Indonezja. Możemy systematycznie poprawiać warunki życia milionów ludzi. Możemy w ciągu około dziesięciu lat podwoić naszą zamożność i wyraźnie zredukować dystans w standardzie życia, jaki dzieli nas od Zachodu. Możemy szybko nadrobić stracony czas...
A jak to osiągnąć? Wszystko zależy od tego, jakie warunki gospodarowania dla milionów ludzi będziemy tworzyć i utrzymywać w wolnej Polsce. Owe warunki tworzymy poprzez politykę gospodarczą, na którą składają się m.in. podatki, deficyt budżetu, stopy procentowe, ustawodawstwo gospodarcze, tempo i kierunki prywatyzacji. Dobra polityka gospodarcza sprzyja szybkiemu, nieprzerwanemu rozwojowi, zła - grozi załamaniem wzrostu albo systematycznie go tłumi.
Ale co w praktyce oznacza dobra lub zła polityka gospodarcza? Chodzi o to, aby nie wpędzać kraju w destabilizację, a przeciwnie - zapewniać systematyczny rozwój gospodarki. Załamanie wzrostu gospodarki bardzo wiele ludzi kosztuje. Można porównać to do samochodu, który uczestniczy w wyścigu i ląduje w rowie. Indonezja i Korea Południowa należały do niedawna do absolutnej światowej czołówki pod względem tempa rozwoju. Niedawne kryzysy walutowo-finansowe w tych krajach spowodowały, że ich gospodarka się "zwija". W 1999 r. spadek PKB w Indonezji wyniesie prawdopodobnie 8 proc., w Korei Południowej - trochę mniej. Oznacza to, że przeciętne roczne tempo w tych krajach będzie w najbliższych latach bliskie zera. Kilka lat wyrwanych z rozwoju...
Elementarnym przejawem moralnej odpowiedzialności w polityce gospodarczej jest zatem zmniejszenie ryzyka destabilizacji gospodarki. Destabilizacja bierze się zwykle stąd, że łączne wydatki w kraju (nazywane popytem) rosną szybciej niż krajowa produkcja towarów i usług (czyli podaż). Po przekroczeniu pewnego punktu następuje przyspieszenie inflacji albo taki wzrost deficytu w obrotach gospodarczych z zagranicą, który wyzwala spekulacyjny atak na walutę krajową i w efekcie prowadzi do jej wymuszonej dewaluacji. Ta z kolei podbija wzrost cen, zwiększa ciężar obsługi długu zagranicznego i generalnie zaburza gospodarowanie.
W 1997 r. odziedziczyliśmy szybszy wzrost krajowego popytu niż podaży. Aby zmniejszyć ryzyko destabilizacji, trzeba redukować tę dysproporcję. Temu celowi służy przede wszystkim usuwanie deficytu budżetu, czyli nadwyżki wydatków nad dochodami. Im mniejszy będzie deficyt budżetu, tym bezpieczniejszy będzie wzrost naszej gospodarki. Piszę o tym, mając świadomość zbliżającej się debaty budżetowej.
Zapobieganie destabilizacji gospodarki jest konieczne, ale nie wystarcza, by zapewnić jej szybki i systematyczny wzrost. Gospodarczy samochód może cały czas jechać bez poślizgów, lecz wolno. A my chcemy jechać do dobrobytu bez wypadków i szybko. Od czego zależy tempo tej systematycznej jazdy? Najogólniej mówiąc od tego, co bardziej się ludziom w danym kraju opłaca: zachowania bardziej czy mniej produktywne. Chodzi tu zwłaszcza o relatywną opłacalność następujących działań:
- podejmowanie legalnej pracy czy przebywanie na zasiłku
- zwiększenie ilości i jakości pracy czy niezwiększanie
- zwiększanie (przez pracodawców) produktywnego zatrudnienia czy utrzymywanie jego poziomu
- zwiększanie oszczędności czy niezwiększanie.
Chodzi o to, aby ludziom bardziej opłacały się pierwsze z przedstawionych par zachowań, aby przede wszystkim opłacało się im więcej i lepiej pracować. Opłacalność zachowań bardziej produktywnych zależy od warunków kształtowanych przez politykę gospodarczą. Zasadnicze znaczenie ma tu wpływ systemu zasiłków (transferów) socjalnych oraz podatków.
Opłacalność legalnej pracy w porównaniu z przebywaniem na zasiłku w ogromnym stopniu - przy danej dostępności miejsc pracy - zależy to od tego, jak wysokie są dochody z pracy w zestawieniu z dochodami z zasiłku. Wysoka relacja zasiłku do dochodów z pracy zniechęca do poszukiwania i podejmowania pracy. Taka sytuacja powstaje m.in. wtedy, gdy dochody z zasiłku nie są opodatkowane, a dochody z pracy podlegają podatkowi. Wysoka relatywna opłacalność przebywania na zasiłku tworzy tzw. pułapkę biedy (poverty trap). Człowiek, który wchodzi w tę pułapkę, stworzoną politykę gospodarczą, traci stopniowo zdolność do podejmowania pracy, czyli uzależnia się od zasiłku. Co gorsza, taka postawa może przechodzić na dzieci.
Zauważmy, że wytworzenie pułapki biedy jest dla rozwoju kraju podwójnie szkodliwe. Po pierwsze - wpędza część ludzi w bezczynność (albo w szarą strefę), po drugie - prowadzi do podwyższenia podatków, z których finansuje się zasiłki ludzi wpędzonych w bezczynność, co z kolei stępia bodźce do działalności gospodarczej.
Przyjrzyjmy się relatywnej opłacalności zwiększania ilości i jakości pracy. Każdy z nas zgodzi się chyba, że zależy ona w dużym stopniu od tego, jaki przyrost dochodu uzyskamy z tego tytułu. Im większy przyrost dochodu, tym bardziej opłaca się nam więcej lub lepiej pracować. Wielkość dodatkowej korzyści z pracy zależy z kolei od tego, jaką część dodatkowo zarobionych pieniędzy musimy oddawać fiskusowi w formie podatku. Tu dochodzimy do problemu tzw. progresywności czy liniowości podatku dochodowego. Przy podatku progresywnym przyrosty dochodu przekraczające poszczególne progi podlegają coraz wyższym stawkom podatkowym. A zatem coraz mniejszy ich odsetek zostaje w kieszeni podatnika. Przy podatku liniowym kolejne przyrosty dochodu dzielone są w takiej samej proporcji między podatnika i budżet. Przechodzenie od progresywności do liniowości w podatku dochodowym podnosi więc opłacalność zwiększania ilości i jakości legalnej pracy.
W praktyce sytuacja jest bardziej skomplikowana, gdyż progresywności podatku towarzyszą zwykle liczne ulgi podatkowe, z których znacznie częściej korzystają osoby zamożne niż biedniejsze. W efekcie systemy progresywne są na ogół bardzo skomplikowane, a przez to zabierają dużo czasu podatnikom i aparatowi skarbowemu. Są to więc systemy kosztowne. A jednocześnie wskutek ulg dostępnych głównie dla osób o wyższych dochodach wcale nie muszą one preferować ludzi biedniejszych. Powstaje zatem pytanie, czy nie warto przejść od skomplikowanego systemu progresywnego do prostego podatku proporcjonalnego, pozbawionego ulg. Przyrost dochodów podatkowych dzięki redukcji ulg musiałby pokryć ubytek powstały w wyniku eliminacji górnych stawek podatkowych. Chciałbym to pytanie poddać poważnej, rzeczowej dyskusji.
A jak to osiągnąć? Wszystko zależy od tego, jakie warunki gospodarowania dla milionów ludzi będziemy tworzyć i utrzymywać w wolnej Polsce. Owe warunki tworzymy poprzez politykę gospodarczą, na którą składają się m.in. podatki, deficyt budżetu, stopy procentowe, ustawodawstwo gospodarcze, tempo i kierunki prywatyzacji. Dobra polityka gospodarcza sprzyja szybkiemu, nieprzerwanemu rozwojowi, zła - grozi załamaniem wzrostu albo systematycznie go tłumi.
Ale co w praktyce oznacza dobra lub zła polityka gospodarcza? Chodzi o to, aby nie wpędzać kraju w destabilizację, a przeciwnie - zapewniać systematyczny rozwój gospodarki. Załamanie wzrostu gospodarki bardzo wiele ludzi kosztuje. Można porównać to do samochodu, który uczestniczy w wyścigu i ląduje w rowie. Indonezja i Korea Południowa należały do niedawna do absolutnej światowej czołówki pod względem tempa rozwoju. Niedawne kryzysy walutowo-finansowe w tych krajach spowodowały, że ich gospodarka się "zwija". W 1999 r. spadek PKB w Indonezji wyniesie prawdopodobnie 8 proc., w Korei Południowej - trochę mniej. Oznacza to, że przeciętne roczne tempo w tych krajach będzie w najbliższych latach bliskie zera. Kilka lat wyrwanych z rozwoju...
Elementarnym przejawem moralnej odpowiedzialności w polityce gospodarczej jest zatem zmniejszenie ryzyka destabilizacji gospodarki. Destabilizacja bierze się zwykle stąd, że łączne wydatki w kraju (nazywane popytem) rosną szybciej niż krajowa produkcja towarów i usług (czyli podaż). Po przekroczeniu pewnego punktu następuje przyspieszenie inflacji albo taki wzrost deficytu w obrotach gospodarczych z zagranicą, który wyzwala spekulacyjny atak na walutę krajową i w efekcie prowadzi do jej wymuszonej dewaluacji. Ta z kolei podbija wzrost cen, zwiększa ciężar obsługi długu zagranicznego i generalnie zaburza gospodarowanie.
W 1997 r. odziedziczyliśmy szybszy wzrost krajowego popytu niż podaży. Aby zmniejszyć ryzyko destabilizacji, trzeba redukować tę dysproporcję. Temu celowi służy przede wszystkim usuwanie deficytu budżetu, czyli nadwyżki wydatków nad dochodami. Im mniejszy będzie deficyt budżetu, tym bezpieczniejszy będzie wzrost naszej gospodarki. Piszę o tym, mając świadomość zbliżającej się debaty budżetowej.
Zapobieganie destabilizacji gospodarki jest konieczne, ale nie wystarcza, by zapewnić jej szybki i systematyczny wzrost. Gospodarczy samochód może cały czas jechać bez poślizgów, lecz wolno. A my chcemy jechać do dobrobytu bez wypadków i szybko. Od czego zależy tempo tej systematycznej jazdy? Najogólniej mówiąc od tego, co bardziej się ludziom w danym kraju opłaca: zachowania bardziej czy mniej produktywne. Chodzi tu zwłaszcza o relatywną opłacalność następujących działań:
- podejmowanie legalnej pracy czy przebywanie na zasiłku
- zwiększenie ilości i jakości pracy czy niezwiększanie
- zwiększanie (przez pracodawców) produktywnego zatrudnienia czy utrzymywanie jego poziomu
- zwiększanie oszczędności czy niezwiększanie.
Chodzi o to, aby ludziom bardziej opłacały się pierwsze z przedstawionych par zachowań, aby przede wszystkim opłacało się im więcej i lepiej pracować. Opłacalność zachowań bardziej produktywnych zależy od warunków kształtowanych przez politykę gospodarczą. Zasadnicze znaczenie ma tu wpływ systemu zasiłków (transferów) socjalnych oraz podatków.
Opłacalność legalnej pracy w porównaniu z przebywaniem na zasiłku w ogromnym stopniu - przy danej dostępności miejsc pracy - zależy to od tego, jak wysokie są dochody z pracy w zestawieniu z dochodami z zasiłku. Wysoka relacja zasiłku do dochodów z pracy zniechęca do poszukiwania i podejmowania pracy. Taka sytuacja powstaje m.in. wtedy, gdy dochody z zasiłku nie są opodatkowane, a dochody z pracy podlegają podatkowi. Wysoka relatywna opłacalność przebywania na zasiłku tworzy tzw. pułapkę biedy (poverty trap). Człowiek, który wchodzi w tę pułapkę, stworzoną politykę gospodarczą, traci stopniowo zdolność do podejmowania pracy, czyli uzależnia się od zasiłku. Co gorsza, taka postawa może przechodzić na dzieci.
Zauważmy, że wytworzenie pułapki biedy jest dla rozwoju kraju podwójnie szkodliwe. Po pierwsze - wpędza część ludzi w bezczynność (albo w szarą strefę), po drugie - prowadzi do podwyższenia podatków, z których finansuje się zasiłki ludzi wpędzonych w bezczynność, co z kolei stępia bodźce do działalności gospodarczej.
Przyjrzyjmy się relatywnej opłacalności zwiększania ilości i jakości pracy. Każdy z nas zgodzi się chyba, że zależy ona w dużym stopniu od tego, jaki przyrost dochodu uzyskamy z tego tytułu. Im większy przyrost dochodu, tym bardziej opłaca się nam więcej lub lepiej pracować. Wielkość dodatkowej korzyści z pracy zależy z kolei od tego, jaką część dodatkowo zarobionych pieniędzy musimy oddawać fiskusowi w formie podatku. Tu dochodzimy do problemu tzw. progresywności czy liniowości podatku dochodowego. Przy podatku progresywnym przyrosty dochodu przekraczające poszczególne progi podlegają coraz wyższym stawkom podatkowym. A zatem coraz mniejszy ich odsetek zostaje w kieszeni podatnika. Przy podatku liniowym kolejne przyrosty dochodu dzielone są w takiej samej proporcji między podatnika i budżet. Przechodzenie od progresywności do liniowości w podatku dochodowym podnosi więc opłacalność zwiększania ilości i jakości legalnej pracy.
W praktyce sytuacja jest bardziej skomplikowana, gdyż progresywności podatku towarzyszą zwykle liczne ulgi podatkowe, z których znacznie częściej korzystają osoby zamożne niż biedniejsze. W efekcie systemy progresywne są na ogół bardzo skomplikowane, a przez to zabierają dużo czasu podatnikom i aparatowi skarbowemu. Są to więc systemy kosztowne. A jednocześnie wskutek ulg dostępnych głównie dla osób o wyższych dochodach wcale nie muszą one preferować ludzi biedniejszych. Powstaje zatem pytanie, czy nie warto przejść od skomplikowanego systemu progresywnego do prostego podatku proporcjonalnego, pozbawionego ulg. Przyrost dochodów podatkowych dzięki redukcji ulg musiałby pokryć ubytek powstały w wyniku eliminacji górnych stawek podatkowych. Chciałbym to pytanie poddać poważnej, rzeczowej dyskusji.
Więcej możesz przeczytać w 29/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.