Powiem krótko: taką mamy policję, jacy sami jesteśmy. Nam się nie chce i im też się nie chce. Od lat przyuczeni do bierności swą bezczynnością społeczną pozwalamy, by taka była policja, jaka jest
Taksówką w Warszawie od strony Teatru Polskiego wjeżdżamy w ulicę Kopernika. Przy Świętokrzyskiej jest obowiązkowy postój. Obowiązkowy, bo jadące od strony Tamki samochody skręcające w Świętokrzyską w lewo mają pierwszeństwo. Czekamy. Przed nami granatowy autobusik policji też czeka, a samochody płyną od Tamki rzeką, i to rzeką pod górkę! A my wszyscy grzecznie - z nogami na hamulcach i z nadzieją, że się w tej rzece jakaś mielizna pokaże, żeby się na drugą stronę przeprawić. Czekamy. A tu nagle po naszej prawej stronie jakiś niecierpliwy "japończyk" bordo metalik podjeżdża, zrównuje się z policyjnym autobusikiem i zatrzymuje się na zamalowanym ukośnymi pasami kawałku jezdni. Są to te słynne "unieważnione" kawałki asfaltu. Ktoś kiedyś, dawno temu, obśmiał je serdecznie i przypomniał przedwojenną anegdotkę o unieważnieniu. Anegdotka dotyczyła ogłoszenia prasowego. Zawiadamiano w nim, że "zaginęła broń palna krótka marki (...) numer (...) wraz z legitymacją na tę broń, którą niniejszym ogłoszeniem unieważniam". Takie unieważnienie jezdni ma jednak swój sens, bo zaraz potem na asfalcie jest namalowana ciągła linia pomiędzy pasami ruchu. "Japończyk" będzie zatem musiał za chwilę po raz drugi naruszyć kodeks drogowy. A tu obok, jak pisałem, policja. Czyli na sucho mu to tak nie ujdzie - myślę sobie. I źle myślę, bo "japończyk" właśnie rusza z unieważnionego placu, przekracza ciągłą linię i spokojnie odjeżdża. Nawet reprymendy przez okno nie dostał. Taksówkarz, któremu się zwierzyłem z mojego rozczarowania, skomentował wszystko retorycznym pytaniem: a co to oni, drogówka? No nie, nie drogówka - mówię - ale przecież facet bezczelnie... Taksówkarz uśmiechnął się lekko z nie ukrywanym pobłażaniem, graniczącym właściwie z politowaniem, że stary i łysy, a naiwny jak dziecko przedwojenne. Przedwojenne, bo teraz już nawet dzieci nie są naiwne i mając dwa lata, przestają być dziećmi.
Trzydzieści trzy lata to nie jest starość. To jest raczej młodość, można powiedzieć. A jeśli trzydzieści trzy lata mają w sumie dwaj, to są to właściwie dzieci jeszcze. Z tym że - jak powiedziałem - dzieci nie ma. Nam, starym, wydaje się, że siedemnaście lat to jest start w życie i pełnia możliwości. A dla tego konkretnego siedemnastolatka ta pełnia jest cieniutka jak księżycowy nów. Ten konkretny siedemnastolatek razem z szesnastolatkiem kilkudziesięcioma ciosami noża i tasaka zabili swą sąsiadkę w obecności jej dwójki kilkunastoletnich dzieci, poranionych i pobitych. "Gdy to zrobiliśmy, czuliśmy się jak bohaterowie" - powie potem jeden z nich. Po dokonaniu tej potworności siedzieli dalej w mieszkaniu zamordowanej, oglądali telewizję i słuchali muzyki. Potem zabrali magnetofon, jedzenie z lodówki i wyszli. Wyszli ci dwaj biedni - bo pozbawieni jakichkolwiek uczuć, rozumu i wyobraźni - młodzi ludzie i szybko trafili na dorosłych, idealnie tak samo biednych, pozbawionych rozumu i wyobraźni. Otóż nastolatkowie osadzeni zostali w zakładzie poprawczym, z którego - oczywiście - siedemnastolatek ucieka, bo jemu grozi więzienie. Ucieka zatem i nikogo to nie interesuje, a już najmniej policję. Prywatną akcję, komentowaną przez całą polską prasę, prowadzi mąż ofiary, który na własną rękę produkuje i rozlepia listy gończe ze zdjęciami przestępcy. Zanim jednak dowiedział się, że morderca jego żony uciekł i jest na wolności, upłynęło kilka dni, w czasie których mogło dojść do następnej tragedii. Wszystkim bowiem było wiadomo, że siedemnastolatek po zatrzymaniu wypowiadał groźby pod adresem dzieci zamordowanej, świadków zbrodni. I znów: wszystkim było to wiadomo oprócz policji, która po ucieczce siedemnastoletniego bandyty z poprawczaka nie pofatygowała się nawet z informacją o tej ucieczce do rodziny zamordowanej, by mieli świadomość, że ich życie jest w poważnym zagrożeniu. A przecież policja w takim wypadku powinna dać nie tylko wiadomość, ale i ochronę.
Podałem dwa przykłady - błahostkę drogową i ciężką zbrodnię - oraz stosunek policji do obu spraw. Między tymi przykładami, a także poza nimi, rozciągają się całe obszary różnych patologii i działań policji w związku z tym. Czytamy wciąż i dowiadujemy się o gangach, mafiach narkotykowych, przemocy, gwałtach, korupcji, o dzieciach zabijających dorosłych. Co się u nas dzieje? Dlaczego oni - to znaczy władza - nie potrafią znaleźć na to skutecznego środka?
Otóż, proszę państwa, choć daleki jestem od zachwytów nad naszą policją, chcę zaprotestować przeciwko tak stawianym pytaniom. Co to znaczy: "dlaczego oni nic nie robią?". Jacy "oni"? Oni to są ci, których wybraliśmy. To jest Sejm, rząd, sądy. Powiem krótko: taką mamy policję, jacy sami jesteśmy. Nam się nie chce i im też się nie chce. Od lat przyuczeni do bierności swą bezczynnością społeczną pozwalamy, by taka była policja, jaka jest. To nie jest tylko wina policji. Tak samo jak nie jest winą polskich piłkarzy, że mamy taką ligę i taką reprezentację. Oni grają jak patałachy, a my chodzimy na tę parodię ligi i podniecamy się wynikami, które dawno bardzo zostały omówione przy stolikach i zawarowane różnymi pieniędzmi. Policji naszej też opłaca się być taką, jaka jest i wbrew pozorom to nie jest jej wina. Ostatnio w Krakowie skazano na kary więzienia bandytów, którzy zabili ochroniarza na jakiejś imprezie. Podczas odczytywania wyroków (kilkanaście lat więzienia) oskarżeni i ich przyjaciele wśród publiczności wznosili głośne okrzyki przeciw sądowi i grozili zemstą. Sąd nakazał policjantom zatrzymanie prowodyrów. Policjanci nawet się nie ruszyli. Im się to po prostu z różnych powodów nie opłaca. I tu następuje zbieżność interesów policji i społeczeństwa - społeczeństwu też się to nie opłaca. Ciekawe tylko, kto się pierwszy zorientuje, że i jednym, i drugim to się nie opłaca, że im się nie opłaca.
Trzydzieści trzy lata to nie jest starość. To jest raczej młodość, można powiedzieć. A jeśli trzydzieści trzy lata mają w sumie dwaj, to są to właściwie dzieci jeszcze. Z tym że - jak powiedziałem - dzieci nie ma. Nam, starym, wydaje się, że siedemnaście lat to jest start w życie i pełnia możliwości. A dla tego konkretnego siedemnastolatka ta pełnia jest cieniutka jak księżycowy nów. Ten konkretny siedemnastolatek razem z szesnastolatkiem kilkudziesięcioma ciosami noża i tasaka zabili swą sąsiadkę w obecności jej dwójki kilkunastoletnich dzieci, poranionych i pobitych. "Gdy to zrobiliśmy, czuliśmy się jak bohaterowie" - powie potem jeden z nich. Po dokonaniu tej potworności siedzieli dalej w mieszkaniu zamordowanej, oglądali telewizję i słuchali muzyki. Potem zabrali magnetofon, jedzenie z lodówki i wyszli. Wyszli ci dwaj biedni - bo pozbawieni jakichkolwiek uczuć, rozumu i wyobraźni - młodzi ludzie i szybko trafili na dorosłych, idealnie tak samo biednych, pozbawionych rozumu i wyobraźni. Otóż nastolatkowie osadzeni zostali w zakładzie poprawczym, z którego - oczywiście - siedemnastolatek ucieka, bo jemu grozi więzienie. Ucieka zatem i nikogo to nie interesuje, a już najmniej policję. Prywatną akcję, komentowaną przez całą polską prasę, prowadzi mąż ofiary, który na własną rękę produkuje i rozlepia listy gończe ze zdjęciami przestępcy. Zanim jednak dowiedział się, że morderca jego żony uciekł i jest na wolności, upłynęło kilka dni, w czasie których mogło dojść do następnej tragedii. Wszystkim bowiem było wiadomo, że siedemnastolatek po zatrzymaniu wypowiadał groźby pod adresem dzieci zamordowanej, świadków zbrodni. I znów: wszystkim było to wiadomo oprócz policji, która po ucieczce siedemnastoletniego bandyty z poprawczaka nie pofatygowała się nawet z informacją o tej ucieczce do rodziny zamordowanej, by mieli świadomość, że ich życie jest w poważnym zagrożeniu. A przecież policja w takim wypadku powinna dać nie tylko wiadomość, ale i ochronę.
Podałem dwa przykłady - błahostkę drogową i ciężką zbrodnię - oraz stosunek policji do obu spraw. Między tymi przykładami, a także poza nimi, rozciągają się całe obszary różnych patologii i działań policji w związku z tym. Czytamy wciąż i dowiadujemy się o gangach, mafiach narkotykowych, przemocy, gwałtach, korupcji, o dzieciach zabijających dorosłych. Co się u nas dzieje? Dlaczego oni - to znaczy władza - nie potrafią znaleźć na to skutecznego środka?
Otóż, proszę państwa, choć daleki jestem od zachwytów nad naszą policją, chcę zaprotestować przeciwko tak stawianym pytaniom. Co to znaczy: "dlaczego oni nic nie robią?". Jacy "oni"? Oni to są ci, których wybraliśmy. To jest Sejm, rząd, sądy. Powiem krótko: taką mamy policję, jacy sami jesteśmy. Nam się nie chce i im też się nie chce. Od lat przyuczeni do bierności swą bezczynnością społeczną pozwalamy, by taka była policja, jaka jest. To nie jest tylko wina policji. Tak samo jak nie jest winą polskich piłkarzy, że mamy taką ligę i taką reprezentację. Oni grają jak patałachy, a my chodzimy na tę parodię ligi i podniecamy się wynikami, które dawno bardzo zostały omówione przy stolikach i zawarowane różnymi pieniędzmi. Policji naszej też opłaca się być taką, jaka jest i wbrew pozorom to nie jest jej wina. Ostatnio w Krakowie skazano na kary więzienia bandytów, którzy zabili ochroniarza na jakiejś imprezie. Podczas odczytywania wyroków (kilkanaście lat więzienia) oskarżeni i ich przyjaciele wśród publiczności wznosili głośne okrzyki przeciw sądowi i grozili zemstą. Sąd nakazał policjantom zatrzymanie prowodyrów. Policjanci nawet się nie ruszyli. Im się to po prostu z różnych powodów nie opłaca. I tu następuje zbieżność interesów policji i społeczeństwa - społeczeństwu też się to nie opłaca. Ciekawe tylko, kto się pierwszy zorientuje, że i jednym, i drugim to się nie opłaca, że im się nie opłaca.
Więcej możesz przeczytać w 29/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.