Czym ostatnio najbardziej przejmują się nasi politycy? Może tym, że "bandytom i gangsterom wiedzie się coraz lepiej", nad czym boleje Lech Falandysz? (vide: "Jakim prawem?"). Nie, a nawet wręcz przeciwnie. W ciągu ostatnich lat przestępcy w Polsce bez większego trudu zaopatrzyli się w 60 tys. blankietów dowodów osobistych, 280 tys. praw jazdy, 156 tys. dowodów rejestracyjnych i ponad 13 tys. paszportów, a tymczasem znów opóźniono termin wprowadzenia nowych, doskonalszych wzorów dokumentów i systemu ich kontroli (vide: "Dokument ignorancji").
Czym ostatnio najbardziej przejmują się nasi politycy? Może tym, że "bandytom i gangsterom wiedzie się coraz lepiej", nad czym boleje Lech Falandysz? (vide: "Jakim prawem?"). Nie, a nawet wręcz przeciwnie. W ciągu ostatnich lat przestępcy w Polsce bez większego trudu zaopatrzyli się w 60 tys. blankietów dowodów osobistych, 280 tys. praw jazdy, 156 tys. dowodów rejestracyjnych i ponad 13 tys. paszportów, a tymczasem znów opóźniono termin wprowadzenia nowych, doskonalszych wzorów dokumentów i systemu ich kontroli (vide: "Dokument ignorancji"). Kto za tym stoi i czemu to służy? - aż chciałoby się zapytać. A może nasi politycy przejmują się faktem, że obok tak szacownych nowych zawodów, jak broker lub makler, pojawił się w Rzeczypospolitej killer (vide tekst pod tym tytułem)? Nie, polscy politycy wciąż najbardziej podniecają się tym, że podobno jeden z nich zadzwonił do Brukseli, gratulując tamtejszym urzędnikom obcięcia naszemu krajowi funduszy PHARE. Premier zapowiedział nawet w tej sprawie jakiś szczyt.
Będzie to szczyt absurdu, który wzbudzi huragan śmiechu od Bonn po Moskwę. Bo nad czym tu radzić? Nad tym, że ktoś rzekomo zadzwonił, że potem ktoś być może dał tak zwany kontrolowany przeciek do zachodniej prasy, aby rzecz całą nagłośnić, a w końcu oficjalnie zdementować? Czy nie wystarczy, żeby premier po powrocie z Ameryki szepnął każdemu co głośniejszemu politykowi na ucho, że polityka zagraniczna państwa to nie zawody na piaskownicy w pluciu na odległość i że zwłaszcza w tej delikatnej materii mowa jest srebrem, a milczenie złotem? Na szczęście Leszek Balcerowicz, którego w pierwszej kolejnoćci podejrzewano o niecne knowania ze stolicą Unii Europejskiej, nic sobie z tego nie robi, a raczej robi swoje. "Zdolność odczytania znaków czasu, na miarę sytuacji" - tak naczelną cechę męża stanu definiuje Stefan Bratkowski (vide: "Ludzie na miarę").
Tak też chyba by dziś można scharakteryzować Leszka Balcerowicza. Minister finansów proponuje operację genialną w swej prostocie - wprowadzenie powszechnego podatku liniowego (vide: "Rewolucja podatkowa"), z którego wynikają same plusy: zlikwidowane zostaną wszelkie ulgi, ale w zamian zapłacimy mniej niż dotychczas, a mimo to budżet państwa nie zbiednieje, ubożsi wciąż będą oddawać fiskusowi znacznie mniej niż bogatsi, zaradni i pracowici nie będą karani progresją podatkową, będziemy więcej oszczędzać, a mniej przejadać. Uderz jednak w stół, a odezwie się SLD. Ustami Marka Borowskiego już dobitnie stwierdził, że "opodatkowanie progresywne sprzyja bardziej sprawiedliwemu rozłożeniu bogactwa". Bardziej "sprawiedliwemu" dla kogo? Czy przypadkiem nie dla tej, całkiem licznej, częćci elektoratu pana marszałka, która dzięki wzmożonym wysiłkom najpierw PZPR, a potem SdRP dawno już zapomniała sztuki rachowania, której da się wmówić wszystko i która ponad wszelkie cnoty ceni równość w biedzie? Sądzę, niestety, że salomonowe rozwiązanie Balcerowicza czeka los podobny do agonii reformy administracyjnej (w tej batalii, po nie rozstrzygnięciu meczu w regulaminowym czasie i bezbramkowej dogrywce, arbiter Aleksander Kwaśniewski może zaproponować stronom już tylko rzuty karne) - czyli kompletne wynaturzenie ekonomiczne.
Przewiduję, że socjaliści z lewej i prawej strony sceny politycznej zewrą szeregi, a pan prezydent objedzie znów kraj, głosząc hasła "sprawiedliwości społecznej". W efekcie tak zwanego kompromisu powstanie taka oto formuła nowego podatku od osób fizycznych: liniowy z zachowaniem ulg (wkład SLD), uwzględniający "politykę prorodzinną" (wkład AWS). W rezultacie wicepremier Balcerowicz albo osiwieje, albo poda się do dymisji. A co pozostanie w tej sytuacji przeciętnemu, chcącemu racjonalnie podejmować decyzje podatnikowi?
Na razie winien się on jak najrychlej zapoznać z tekstem "Szansa na sukces, traktującym o teście służącym do precyzyjnego określania terminu owulacji u kobiety ("wydalenia dojrzałego jaja z jajnika do jajowodu"). Szansą na sukces precyzyjnie kalkulującego podatnika może bowiem już wkrótce okazać się umiejętność seryjnej produkcji dzieci.
Będzie to szczyt absurdu, który wzbudzi huragan śmiechu od Bonn po Moskwę. Bo nad czym tu radzić? Nad tym, że ktoś rzekomo zadzwonił, że potem ktoś być może dał tak zwany kontrolowany przeciek do zachodniej prasy, aby rzecz całą nagłośnić, a w końcu oficjalnie zdementować? Czy nie wystarczy, żeby premier po powrocie z Ameryki szepnął każdemu co głośniejszemu politykowi na ucho, że polityka zagraniczna państwa to nie zawody na piaskownicy w pluciu na odległość i że zwłaszcza w tej delikatnej materii mowa jest srebrem, a milczenie złotem? Na szczęście Leszek Balcerowicz, którego w pierwszej kolejnoćci podejrzewano o niecne knowania ze stolicą Unii Europejskiej, nic sobie z tego nie robi, a raczej robi swoje. "Zdolność odczytania znaków czasu, na miarę sytuacji" - tak naczelną cechę męża stanu definiuje Stefan Bratkowski (vide: "Ludzie na miarę").
Tak też chyba by dziś można scharakteryzować Leszka Balcerowicza. Minister finansów proponuje operację genialną w swej prostocie - wprowadzenie powszechnego podatku liniowego (vide: "Rewolucja podatkowa"), z którego wynikają same plusy: zlikwidowane zostaną wszelkie ulgi, ale w zamian zapłacimy mniej niż dotychczas, a mimo to budżet państwa nie zbiednieje, ubożsi wciąż będą oddawać fiskusowi znacznie mniej niż bogatsi, zaradni i pracowici nie będą karani progresją podatkową, będziemy więcej oszczędzać, a mniej przejadać. Uderz jednak w stół, a odezwie się SLD. Ustami Marka Borowskiego już dobitnie stwierdził, że "opodatkowanie progresywne sprzyja bardziej sprawiedliwemu rozłożeniu bogactwa". Bardziej "sprawiedliwemu" dla kogo? Czy przypadkiem nie dla tej, całkiem licznej, częćci elektoratu pana marszałka, która dzięki wzmożonym wysiłkom najpierw PZPR, a potem SdRP dawno już zapomniała sztuki rachowania, której da się wmówić wszystko i która ponad wszelkie cnoty ceni równość w biedzie? Sądzę, niestety, że salomonowe rozwiązanie Balcerowicza czeka los podobny do agonii reformy administracyjnej (w tej batalii, po nie rozstrzygnięciu meczu w regulaminowym czasie i bezbramkowej dogrywce, arbiter Aleksander Kwaśniewski może zaproponować stronom już tylko rzuty karne) - czyli kompletne wynaturzenie ekonomiczne.
Przewiduję, że socjaliści z lewej i prawej strony sceny politycznej zewrą szeregi, a pan prezydent objedzie znów kraj, głosząc hasła "sprawiedliwości społecznej". W efekcie tak zwanego kompromisu powstanie taka oto formuła nowego podatku od osób fizycznych: liniowy z zachowaniem ulg (wkład SLD), uwzględniający "politykę prorodzinną" (wkład AWS). W rezultacie wicepremier Balcerowicz albo osiwieje, albo poda się do dymisji. A co pozostanie w tej sytuacji przeciętnemu, chcącemu racjonalnie podejmować decyzje podatnikowi?
Na razie winien się on jak najrychlej zapoznać z tekstem "Szansa na sukces, traktującym o teście służącym do precyzyjnego określania terminu owulacji u kobiety ("wydalenia dojrzałego jaja z jajnika do jajowodu"). Szansą na sukces precyzyjnie kalkulującego podatnika może bowiem już wkrótce okazać się umiejętność seryjnej produkcji dzieci.
Więcej możesz przeczytać w 29/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.