Krótka odpowiedź jest taka: im więcej w moim życiu glamouru, czerwonych dywanów, fleszy, ścianek, pudru z drobinkami złota i wszystkiego, co sprawia, że zwykła pracownica poczty w Dunajcu uważa Was za wybrańców losu, tym bardziej w literaturze chce mi się uciekać w coraz bardziej surowe obszary. Rybacy – oto, co mnie najbardziej podnieca. Zawodowi rybacy, którzy doskonale wiedzą, kiedy jest sezon ochronny na dorsza, a kiedy na mirunę, o ile w ogóle to polska ryba, bo skąd mam wiedzieć? Skąd mam się znać na rybach? Moja przemiana z celebryty i blogerki modowej w prostego rybaka, który pod Międzyzdrojami, po sezonie, o czwartej nad ranem wypływa po ciemku kutrem, jest coraz bliżej i będzie to jedna z moich najbardziej spektakularnych przemian. Z tymi wszystkimi złotymi butami od YSL, dobrymi tylko na czerwony dywan, a i to, jak nie pada, wyląduję w baraku ogrzewanym piecykiem typu koza i będę musiał wystarać się o kalosze po uda. W deszczu, w błocie, nieogolony, żywiący się wyłącznie rybami z chlebem, ale oczywiście nieskończenie szczęśliwszy, będę rybakiem. Będę rozmawiał z innymi, mrukliwymi raczej rybakami, będę słuchał w radiu pogody dla rybaków, że sztormy, że ileś tam w skali Beauforta.
Tak się w polskim myśleniu o literaturze utarło, że jak mamy bohatera rybaka, jakiegoś Hemingwayowskiego twardziela o twarzy zrytej deszczami i wiatrami, to może on i uniwersytetów nie kończył, ale coś w nim na pewno siedzi! Jakaś mądrość. A jak nie mądrość, to pewnie zmaga się, cierpi, czuje. A jak ja mam niewiele głupszą od niego laskę w złotych szpilkach na ściance sprzedać? Jakąś taką bogatą córeczkę, co tylko wydaje kasę i się ostrzykuje? Kit ze zmaganiem się nie przejdzie, czuć toto nic nie czuje, o myśleniu szkoda gadać. A prawda jest taka, że jedno drugiego warte, jedno i drugie tak samo durne. Mądrość w show-biznesie już dawno została wyparta przez o wiele bardziej praktyczne cwaniactwo czy spryt. Ale, powiecie, po co ci mądrość do prozy, twoi dotychczasowi bohaterowie też raczej byli na bakier z tabliczką mnożenia, jeśli w ogóle umieli płynnie czytać, jak te cioty z Lubiewa, a opisz ty głupie baby, jak Balzac opisywał socjetkę paryską! Jest w tym coś i trzeba przyznać, że obracając się w świecie literatury, takich potworów, takich typów jak z Dostojewskiego czy Balzaca się nie znajdzie. Oto bogaty synalek, uzależniony od hazardu i wyścigów konnych, co zresztą na jedno wychodzi. Oto panna Izabela Łęcka, gdyby w dziewiętnastym wieku były ścianki, toby na nich stawała, a współczesna, choć zbankrutowana, ma torebkę od Hermèsa i minę łaskawą dla wszystkich wokoło. Oto stara, ale wpływowa baba, oto młody model sprzedający się za zaproszenia na imprezy. Tej licytują dom, a tamtej kamienicę. Ta nie ma dziś naszyjnika od męża, ponieważ zastawiła go w lombardzie („Ojciec Goriot”), tamta ma nadzieję na romans z brzydkim, brzuchatym milionerem. Wszystko jak na filmie i wszystko jak najbardziej na poważnie. Stoję na środku balu, sam, popychany przez przechodzących i czuję zapach morza, zapach wędzonej ryby, mam zniszczone dłonie, jestem rybakiem... �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.