Pamiętasz wojnę w Albanii? W 1997 r. nagranie, na którym z dymiących ruin wioski wybiega dziewczyna z krwawiącym kotem obiegło cały świat. To ono sprawiło, że zachodnich polityków ruszyło sumienie. I gdyby nie zdecydowana interwencja prezydenta USA, w południowej Europie doszłoby do wielkiego konfliktu. Nie. Takiej wojny nie było. Dałeś się nabrać. Wojnę w Albanii wymyślili spece od marketingu politycznego w filmie „Fakty i akty” (w oryginale „Wag the Dog”) z Robertem de Niro. De Niro gra w nim eksperta od politycznego PR-u, który próbuje wykreować konflikt, by ratować spadające notowania prezydenta USA. Dlaczego padło na Albanię? Bo wielu ludzi – być może także ty – nie kojarzy tego kraju i nie jest w stanie wymienić, z kim sąsiaduje. Dlatego nikt nie będzie wnikał i nie zauważy, że dziewczyna z kotem to tak naprawdę wynajęta aktorka.
Pięć twarzy Tatiany
To film, ale rzeczywistość niewiele od niego odbiega. Specbrygady kłamców wciąż wpły wają na opinie całych narodów. Choćby w Rosji, gdzie odpowiedników aktorki Albanki jest na pęczki. W autorytarnym systemie nikt nie ponosi konsekwencji za propagandowe wpadki, a poza tym każdy wie, że uczestniczy w bladze. Dlatego Rosjanie nie dbają o szczegóły i bywają dość niechlujni. Gdy w marcu tego roku trwała inwazja na Krymie, w rosyjskich mediach roiło się od aktorów wypowiadających wyuczone kwestie według z góry założonych scenariuszy. Jednym z nich był mężczyzna znany jako Andriej Pietkow. Miał to nieszczęście, że w krótkich odstępach czasu występował w trzech materiałach na temat Ukrainy. Za każdym razem grał inną rolę. W rosyjskiej telewizji NTV wcielił się w najemnika z Zachodu, który przywiózł z Niemiec pół miliona euro dla ukraińskich nacjonalistów z Prawego Sektora (najwyraźniej ruszyło go sumienie, bo zdecydował się o wszystkim opowiedzieć). Ale już kilka godzin później Andriej leżał pobity na szpitalnym łóżku, a z przykrytego gazą nosa ciekła mu krew. – Doznał wstrząsu mózgu i oparzeń, pobili go ukraińscy banderowcy, przez pół roku nie będzie w stanie chodzić – relacjonował reporter telewizji Rossija. Później Andriej znowu oberwał na wizji – pobity, tym razem przez Prawy Sektor. Czyli przez tych, dla których wcześniej wiózł pół miliona.
Trzy twarze Andrieja to i tak nic w porównaniu z liczbą wcieleń kobiety znanej jako Tatiana Samojlenko. Na oko 40-letnia Tatiana to blondynka o wyglądzie rosyjskiej mateczki – nadwaga, okrągła twarz i zmarszczki od przepracowania. W materiałach różnych rosyjskich telewizji grała aż 5 ról: mieszkanki Kijowa, Charkowa, Odessy, a także matki walczącego żołnierza i Rosjanki uciekającej z Ukrainy przed prześladowaniami. I co? I nic. Większość Rosjan się nie zorientowała, że w budowaniu narracji nikt nie dba o autentyczność obrazu. Ważne, żeby przekaz był zgodny z linią Kremla. I żeby był emocjonalny. Rosyjska telewizja od dekad opiera się na silnych emocjach i intensywnych obrazach. Dlatego powoduje rozkojarzenie, które sprawia, że widz nie wyłapuje szczegółów. – Czasami nie odróżniam, czy to jeszcze film fabularny, czy już zdjęcia z Ukrainy – twierdzi niemiecki korespondent „Der Spiegel” Christian Neef, który spędził 30 lat w Rosji. – Fikcja miesza się z rzeczywistością. Gdy na przykład pokazują materiały z ukraińskiego Słowiańska, to nie mają one zbyt wiele wspólnego z tym, co się tam dzie je. Widać tylko jakieś okopy, płonące samoloty, dzieci w bunkrach i strzelających mężczyzn. Do tego podniecony, praktycznie krzyczący głos lektora – mówi Neef.
Autorytety znikąd
Jako pożytecznych statystów w Rosji wykorzystuje się także Polaków. Na przykład Tomasza Klasę z portalu Obserwator Polityczny, który co prawda generuje znikomy ruch w sieci, ale w rosyjskich mediach przedstawiany jest jako opiniotwórczy polski portal. Z kolei byli po sło wie Samoobrony, m.in. Ma te usz Piskorski z Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, występują jako posłowie obecni i intelektualiści z Polski, oczywiście dowodzący słuszności polityki Kre mla. Gdzieś w przebitce informacyjnej, pośród zgiełku i pokrzykiwań lektora. Co na to rosyjscy dziennikarze? Ze strachu przed gniewem Władimira Putina nie wnikają w te bujdy na resorach. Sytuacja się nie zmieni: to Kreml kontroluje państwowe ośrodki medialne, a żeby ten stan utrwalić, we wrześniu Rosjanie przegłosowali prawo, we dług którego żadne media nie mogą mieć więcej niż 20 proc. udziału kapitału zagranicznego.
Człowiek jak samochód
A jak działa propaganda na Zachodzie? Z pewnością PR-owcy polityczni muszą bardziej uważać, bo wolne media, a w szczególności internet, zapiszą każdą wpadkę. Jednak historycznie to Amerykanie, a nie Rosjanie, są prekursorami politycznego PR-u. Jednym z ojców branży jest Edward Bernays, siostrzeniec Zygmunta Freuda. „Psychologia zachowań masowych nie jest jeszcze nauką ścisłą” – pisał prawie sto lat temu Bernays w eseju „Propaganda”. „Jednak już dziś potrafimy precyzyjnie ste rować opinią publiczną poprzez grę na mechanizmach myślenia. W podobny sposób jak kierowca auta potrafi regulować prędkość dzięki dozowaniu spalanego paliwa. Dlatego propaganda staje się nauką – w tym sensie, że opiera się na spójnej wiedzy o człowieku oraz na obserwacji umysłu zbiorowego”.
Z tych obserwacji wynika, że zwykły człowiek ma gdzieś fakty. Paliwem dla na szych opinii i decyzji nie są suche informacje, ale emocje. Gdy widzimy liczby – ana lizujemy. Ale gdy widzimy zakrwawioną Albankę z kotkiem lub płaczącą rosyjską mateczkę, wzbierają w nas emocje. I mogą w nas trwać bardzo długo, jeśli będziemy uznawać te obrazy za autentyczne. Kto potrafi wykreować społeczne emocje w ten sposób, ten jest w stanie sprawić, aby ludzie z dnia na dzień poparli wojnę.
Mord na noworodkach
Cała technika ma nawet własną nazwę – astroturfing. – Nazwa pochodzi od popularnej w USA marki sztucznej trawy – mówi Michał Kolanko z portalu 300polityka. – Sztuczna trawa z pewnej odległości sprawia wrażenie naturalnej, tak samo jak zorganizowane przez PR-owców kampanie mogą wydawać się spontaniczne – tłumaczy Kolanko. Aby zasiać tę sztuczną trawę, wykorzystują oni całą gamę narzędzi. Ziarna mogą czaić się wszędzie: w akcjach protestacyjnych, z pozoru niezależnych publikacjach czy filmach, a nawet dziwnych fundacjach czy instytutach.
Tajność astroturfingu to klucz do sukcesu. Jednak czasami oliwa wypływa na wierzch. Takim przypadkiem – według części dziennikarzy – była akcja, która doprowadziła do wybuchu pierwszej woj ny w Zatoce Perskiej w latach 1990-91. W październiku 1990 r. kuwejcka pielęgniarka Naira opowiedziała w amerykańskim Kon gresie, jak Irakijczycy napadli na szpital w Kuwejcie i wyrzucali noworodki z inkubatorów. Dzieci miały umierać na podłodze. Potem na tę historię powoływali się kongresmeni i prezydent USA, uzasadniając decyzję o interwencji militarnej. Poparcie Amerykanów dla inwazji wzrosło z 30 do ponad 50 proc. Już po wojnie reporterzy telewizji ABC przeprowadzili śledztwo. Co się okazało? Gdy kuwejccy le karze uciekali ze szpitala, dzieci rzeczywiście umierały, jednak Irakijczycy nie robili im krzywdy, nie niszczyli inkubatorów. Za tą historią stała wynajęta przez kuwejcki rząd agencja PR-owa Hill & Knowlton. Firma nakłoniła dziewczynę do wypowiedzi w Kongresie po przeprowadzeniu badań wy kazujących, że największy gniew Amery kanów wzbudza krzywda wyrządzana dzie ciom. Sama zaś Naira okazała się córką ambasadora USA w Kuwejcie. Amerykański politolog Alexander Wendt mówi: – Liczą się tymczasowe wrażenia, które ludzie mają w głowach. A prawda? Sama w sobie nie ma mocy sprawczej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.