Paryski szyk po najniższych cenach!”, „Luksus za rozsądną cenę! (Co poniedziałek nowa dostawa!)”, „Szyk za grosik!”, „Tani Armani!”. Takie napisy na lumpeksach i tanich sklepach jeszcze dziś możemy zobaczyć na prowincji, a nawet w Warszawie, gdzie w sposób rozczulający sąsiaduje z sobą wiele oddzielnych światów, stylów i okresów. Ta baba z trwałą na barana chodzi do tego starego zakładu fryzjerskiego, gdzie do dziś nie uporano się z problemem much, włosów na podłodze, przypalonych zapachów i sterylizacji brzytew. I nigdy nie skręci w bramę wcześniej, gdzie znajduje się modna, hipsterska kawiarenka, w której do kawy można zamówić mleko sojowe dla wegan, a wszystko opatrzone jest informacją o zawartości glutenu. I tak „Tani Armani” niemal sąsiaduje w Warszawie z Armanim prawdziwym, „Szyk za grosik” z szykiem za grube tysiące, Louis Vuitton sprzedawany z gazety w przejściu podziemnym – znowu z prawdziwym... Im jakiś sklep czy po prostu stoisko na bazarze jest biedniejsze, bardziej obciachowe, kierowane do uboższej i starszej klienteli, tym bardziej beztrosko wymachuje zobowiązującymi określeniami, takimi jak „szyk”, „luksus”, „prosto z Paryża”... Cóż, im niżej, tym bardziej wszystko tanieje, tanieją więc również słowa. Na samym dnie, na bazarze, to jest dopiero elegancko!
Tymczasem w najdroższych sklepach o szyku czy luksusie ani słowa. W ogóle nikt tu nikogo nie zachęca do wejścia, do kupienia. Jakbyśmy robili wam, klienci, łaskę, że w ogóle raczymy wam coś sprzedać. Bo piszcie sobie, co chcecie, nad drzwiami do ciucholandów, ale nie istnieje nic takiego, jak luksus za rozsądną cenę. Tak jak nie istnieje „sportowa elegancja”, bo albo coś jest sportowe, albo eleganckie. W samej definicji luksusu powinno się pojawić określenie: „rażąca nieprzystawalność jakości do ceny”. Luksus, słowem, jest dla tych, których stać na kupienie czegoś, co się rażąco nie opłaca. Bluzeczki z krótkim rękawem za pięć tysięcy. Puszeczki kawioru na jeden chaps za dwa. Butelki szampana za trzy. Nocy w hotelu za cztery. I muszą to być ludzie, którzy w owym apartamencie się wyśpią, a nie będą całą noc niespokojnie przewracać się z boku na bok, licząc koszty, straty i bojąc się, co to będzie. Ludzie, którym ten mały słoiczek kawioru nie stanie w gardle (oto przejadam całą swoją pensję!), szampan nie będzie otwierany tak, aby nic nie uleciało. Przy sprzedawaniu tego kawioru, bluzeczki czy szampana obsługa będzie nam niechętna, nie będzie się uśmiechała, przymilała, cudowała. Na samym szczycie luksusu są rzeczy, których kupowanie nie tylko srogo się nie opłaca, ale które trzeba zdobywać. Na samym szczycie luksusu są komitety kolejkowe. Na samym szczycie luksusu są zapisy. Jest komuna. Kartki na mięso, a raczej na towary takie, jak torebka Hermèsa.
Ta brzydka i niepozorna torebeczka to mój ulubiony przykład wynaturzonego i wyuzdanego luksusu w stanie czystym. Nie tylko nikt do jej zakupu nie zachęca. Nie tylko kosztuje ona około 40 tys., ale na dodatek trzeba o nią walczyć. Stać w wieloletniej kolejce. Czy to nie piękne? Biedni ludzie kuszeni paryskim szykiem za grosze, biedni, którym się ciągle wciska coś za darmo, a tu nagle walki o coś, czego kupienie się z całego serca nie opłaca... Niech tam sobie biedni dostają 50 proc. gratis i trzy burgery przy kupieniu dwóch! My, bogaci, chcemy do komitetu kolejkowego. A więc proszę: nie mówmy już, przynajmniej w pewnym towarzystwie, o luksusie za rozsądną cenę. Luksus i rozsądek nie idą w parze! �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.