PZPR.
Wiadomo, kto rządzi w USA - demokraci, w Wielkiej Brytanii - Partia Pracy, we Francji - socjaliści, a w RFN - chadecy. A kto rządzi w Polsce? W Polsce rządzi Front Jedności Narodu, czyli koalicja AWS-UW i SLD z honorowym przewodniczącym i I sekretarzem KC FJN prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Ta specyficznie polska, mająca wieloletnią tradycję rodem z PRL, struktura władzy powstała dlatego, że rządząca koalicja stała się zakładnikiem SLD, dzięki instytucji weta prezydenta. W ten sposób odtworzono PRL-owski model władzy wzorowany na rzecz jasna przodującym systemie radzieckim. Otóż, w tym systemie najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy nie ponoszą żadnej praktycznie odpowiedzialności za sytuację gospodarczą, społeczną czy polityczną kraju. Mnożą się różnego rodzaju kolektywne ciała, komisje, zespoły, okrągłe stoły - po to, by nie było wiadomo, kto ostatecznie odpowiada za kształt reform.
Polska zasada wielopodziału władzy jest prosta: jeśli proponowane reformy ustrojowe, społeczne czy gospodarcze naruszają interesy SLD, wówczas prezydent zgłasza weto, głosząc hasła o poszerzeniu bazy reform i znalezieniu społecznej akceptacji dla proponowanych zmian. Koalicja rządząca staje się zakładnikiem opozycji, a więc albo wprowadzi zmiany proponowane przez SLD, albo musi zrezygnować z reform. Jak wiadomo, jest to wybór między paraliżem dziecięcym a nowotworem. Wybór pada najczęściej na pierwszą z chorób, która co prawda ogranicza sprawność organizmu, ale pozwala żyć.
Peerelowski system wielowładzy zgodny z zasadą: partia kieruje rząd rządzi, to luksus, o którym mogą tylko marzyć politycy z Europy czy USA. Za wszystko odpowiada rząd - w tym wypadku rząd premiera Buzka - który realizuje zdeformowane przez opozycję reformy.
Rzecz jasna ani prezydent, ani opozycja nie ponoszą żadnej odpowiedzialności przed społeczeństwem. Kto przyczynił się do rozbicia dzielnicowego Polski w przeszłości, wie w Polsce każde dziecko, lecz kto jest naszym współczesnym Bolesławem Krzywoustym, odpowiedzialnym za parszywą szesnastką, nie wiadomo. Niestety, wszystko wskazuje, że Front Jedności Narodu pod przewodnictwem prezydenta będzie działał dalej przy następnych reformach, a więc produkcja potworków ustawowych zostanie rozwinięta dla dobra partii i I sekretarza FJN. Skoro jako jedyni na świecie mamy ten nowatorski system sprawowania władzy - z opozycją rządzącą i koalicją rządzącą w opozycji - to może należałoby wrócić do sprawdzonych metod demokracji socjalistycznej i utworzyć monopartię, np. Polską Zjednoczoną Partię Reform z I sekretarzem KC FJN. Wiadomo powszechnie, że wszystkie zasiadające w Sejmie partie są za reformami, a więc po co tracić czas na głupie naśladownictwo drogiej i nieefektywnej demokracji burżuazyjnej. Jeśli to nam się uda, należałoby rozważyć przydatność dalszego funkcjonowania gospodarki wolnorynkowej, powodującej niebywałe marnotrawstwo oraz trwonienie ludzkiego wysiłku. Wystarczy przecież jeden producent zegarków i jeden producent samochodów, mikserów i rowerów.
Za kilka lat nasze życie polityczne znowu pełne będzie ludzi z pustaków, by odwołać się do dziennika Andrzeja Szczypiorskiego, i staniemy się przodującą w świecie demokracją miernot, o czym pisze Marcin Król. Tylko czy wtedy, gdy to osiągniemy, nadal będziemy mogli masowo wyjeżdżać do Hiszpanii, która stała się letnią ojczyzną Polaków, i do wielu innych krajów basenu Morza Śródziemnego? Otóż będzie to możliwe, jeśli po napisaniu podania dostaniemy przydział dewiz w banku państwowym albo koszty pobytu pokryje zapraszający. Dziś wydaje się to niemożliwe, ale jutro może być za późno, by naprawić to, co sknociliśmy wczoraj. To się nazywa polityczny czas przyszły dokonany. Czas ten pracuje dla Polskiej Zjednoczonej Partii Reform.
Polska zasada wielopodziału władzy jest prosta: jeśli proponowane reformy ustrojowe, społeczne czy gospodarcze naruszają interesy SLD, wówczas prezydent zgłasza weto, głosząc hasła o poszerzeniu bazy reform i znalezieniu społecznej akceptacji dla proponowanych zmian. Koalicja rządząca staje się zakładnikiem opozycji, a więc albo wprowadzi zmiany proponowane przez SLD, albo musi zrezygnować z reform. Jak wiadomo, jest to wybór między paraliżem dziecięcym a nowotworem. Wybór pada najczęściej na pierwszą z chorób, która co prawda ogranicza sprawność organizmu, ale pozwala żyć.
Peerelowski system wielowładzy zgodny z zasadą: partia kieruje rząd rządzi, to luksus, o którym mogą tylko marzyć politycy z Europy czy USA. Za wszystko odpowiada rząd - w tym wypadku rząd premiera Buzka - który realizuje zdeformowane przez opozycję reformy.
Rzecz jasna ani prezydent, ani opozycja nie ponoszą żadnej odpowiedzialności przed społeczeństwem. Kto przyczynił się do rozbicia dzielnicowego Polski w przeszłości, wie w Polsce każde dziecko, lecz kto jest naszym współczesnym Bolesławem Krzywoustym, odpowiedzialnym za parszywą szesnastką, nie wiadomo. Niestety, wszystko wskazuje, że Front Jedności Narodu pod przewodnictwem prezydenta będzie działał dalej przy następnych reformach, a więc produkcja potworków ustawowych zostanie rozwinięta dla dobra partii i I sekretarza FJN. Skoro jako jedyni na świecie mamy ten nowatorski system sprawowania władzy - z opozycją rządzącą i koalicją rządzącą w opozycji - to może należałoby wrócić do sprawdzonych metod demokracji socjalistycznej i utworzyć monopartię, np. Polską Zjednoczoną Partię Reform z I sekretarzem KC FJN. Wiadomo powszechnie, że wszystkie zasiadające w Sejmie partie są za reformami, a więc po co tracić czas na głupie naśladownictwo drogiej i nieefektywnej demokracji burżuazyjnej. Jeśli to nam się uda, należałoby rozważyć przydatność dalszego funkcjonowania gospodarki wolnorynkowej, powodującej niebywałe marnotrawstwo oraz trwonienie ludzkiego wysiłku. Wystarczy przecież jeden producent zegarków i jeden producent samochodów, mikserów i rowerów.
Za kilka lat nasze życie polityczne znowu pełne będzie ludzi z pustaków, by odwołać się do dziennika Andrzeja Szczypiorskiego, i staniemy się przodującą w świecie demokracją miernot, o czym pisze Marcin Król. Tylko czy wtedy, gdy to osiągniemy, nadal będziemy mogli masowo wyjeżdżać do Hiszpanii, która stała się letnią ojczyzną Polaków, i do wielu innych krajów basenu Morza Śródziemnego? Otóż będzie to możliwe, jeśli po napisaniu podania dostaniemy przydział dewiz w banku państwowym albo koszty pobytu pokryje zapraszający. Dziś wydaje się to niemożliwe, ale jutro może być za późno, by naprawić to, co sknociliśmy wczoraj. To się nazywa polityczny czas przyszły dokonany. Czas ten pracuje dla Polskiej Zjednoczonej Partii Reform.
Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.