Polityka wyblakła i już nie powróci do dawnej barwności. Wystarczy się rozejrzeć choćby po sali sejmowej
Oszuści z telewizora
Stolica Czech jest chyba najpiękniejszym miastem Europy. Na pewno stała się centrum turystyki współczesnej, bo nawet w Paryżu i Rzymie nie ma tak wielu cudzoziemców. Może Praga ma w sobie coś z naszych nie spełnionych marzeń o wielkiej sztuce i wielkiej przeszłości, które są własnością każdego przechodnia. Piękno, smutek, zagadka, wielkość, przemijanie - to wszystko jest w tych murach jak w żadnym innym wielkim mieście Europy. Położenie Pragi w centrum kontynentu zarówno w geograficznym, jak i historycznym sensie daje jej pierwszeństwo przed innymi sławnymi metropoliami.
Każdy kij ma dwa końce. Turysta wywozi z Pragi przeświadczenie, że kelner, taksówkarz i hotelarz w Warszawie czy Krakowie to są ludzie kryształowo uczciwi, którym do głowy nie przyjdzie, żeby człowieka okantować, a nawet jeśli czasem się to zdarza, rzecz cała odbywa się z wdziękiem.
Inaczej w przecudnej Pradze, gdzie obcokrajowców patroszy się zwykle w sposób jawny, chłodny i cyniczny, bez cienia owego szwejkowskiego humoru, który dawno został stąd wygnany przez wichry historii.
Kiedy kilka tygodni temu wyjechałem z domu, toczyła się gwałtowna debata parlamentarno-rządowa na temat przyszłych województw. Wróciłem, a debata toczy się dalej, choć podobno, jak mi mówiono w Szwajcarii, już coś ustalono, ale nie do końca. Nadal więc "nikt nic nie wie" - jak w słynnym czeskim filmie sprzed pół wieku.
Nasi politycy nie są chyba świadomi, że w oczach opinii sprawa ta czyni ich doszczętnie skompromitowanymi partaczami. Dziś wydaje się już bez znaczenia, kto w tym sporze miał rację i mocniejsze argumenty. Wszyscy jednakowo, z lewa i z prawa, zachowali się w kwestii reformy administracyjnej w taki sposób, jakby ich partyjniactwo ważniejsze było od interesu państwa, a krzykliwe spory bardziej dla Polski istotne niżeli aktualne położenie społeczeństwa.
Śmieszność i nicość takich iluzji są oczywiste. Polityka we współczesnym świecie wyblakła i już chyba nigdy nie powróci do dawnej barwności. Wystarczy się rozejrzeć dokoła, choćby po sali sejmowej. Czy nasi politycy jeszcze nie pojmują, że ich rola jest ulotna, znaczenie pozbawione trwałości, a oni sami są tylko igraszką mechanizmów demokratycznych i własnych urojeń? Czy nie dostrzegają, jak mało mają szans, by przetrwać, bo do tego trzeba w obecnym położeniu polityki prawdziwej wielkości, bardziej w tym fachu nieodzownej niżeli w stu innych zajęciach i zatrudnieniach człowieka?! Czy tego nie widzą, rozglądając się wokoło? Czy wciąż im się wydaje, iż coś wielkiego w nurcie życia zbiorowego znaczą? I czy nie czas najwyższy, by nauczyli się wreszcie pokory? Przecież na każdym kroku spoglądają w tę mgłę, w której jednak widać całkiem wyraźnie - jeśli kto chce patrzeć - zmierzch, nieistnienie, zapomnienie?
Zaledwie siedem lat minęło od czasu, gdy premierem w Polsce został Jan Krzysztof Bielecki, młody człowiek z Gdańska, który jednak był dość rozumny, przenikliwy i krytyczny, by po roku brylowania na salonach władzy zniknąć z oczu opinii publicznej i zająć się bardziej konkretną pracą, pożyteczniejszą dla niego i innych.
Zaledwie sześć lat minęło od czasu, gdy Jan Olszewski był na ustach całej Polski jako premier przełomu, rozrachunku, rewolucji, odnowy, przeobrażeń, wielkiego sądu i sprawiedliwości dziejowej. Dzisiaj łazi po sejmowych korytarzach, samotny i pełen goryczy, bo dawni jego sztabowcy poszli do innych partii i partyjek. Mecenas czasem jeszcze ulega urojeniu, że coś tam w polityce znaczy, ale chyba sam już zrozumiał, iż dużo więcej uczynił dla siebie i innych jako niezły adwokat i należałoby wrócić do kancelarii.
Zaledwie pięć lat minęło od czasu, gdy Waldemar Pawlak wszedł na dywany polskiej polityki, perlące się rosą poezji disco polo. Jako mąż stanu włościańskiej proweniencji jeździł zgrzebnym, sielskim polonezem, który okazał się rychło całkiem koreański. Zwykł mówić jak bablowski Benia Krzyk - mało, ale smacznie. Gołym okiem widać było na jego twarzy orli lot państwowotwórczych myśli. Dziś mało kto wie, że był taki Pawlak w polityce polskiej.
Zaledwie rok minął od czasu, gdy premier Cimoszewicz zagubił się w mrocznym, dramatycznym nurcie powodzi. Niektórzy powiadają dzisiaj, że to był niski, krępy, tęgawy brunet, którego wielka woda zmyła do oceanu polskiej niepamięci. On sam, co uważam za dowód dojrzałości, zajął się gospodarką rolną gdzieś w Białostockiem.
Byli marszałkowie Sejmu i Senatu, przywódcy partyjni, gadatliwi ministrowie, których nazwisk już niemal nikt w Polsce nie pamięta. Nic nie jest dziś tak kłamliwie uwodzicielskie i puste jak działalność polityczna. Stoi ona na lotnych piaskach ignorancji i próżności ludzi, którzy dali wiarę jej znaczeniu, jakby nie pojmując, że przyszły nowe czasy. Myślę, że jest w Polsce kilku zaledwie polityków, którzy zachowali w życiu narodowym miejsce trwałe, bez względu na to, jak kraj ich pamięta. Trudno przecież zapomnieć Mazowieckiego. Jeszcze trudniej Wałęsę lub Jaruzelskiego. I chyba na tym już koniec polskiej polityki w dużym wymiarze za ostatnie kilkanaście lat. Może jeszcze trzeba dać trwałe miejsce Balcerowiczowi, ale to jest bardziej technokrata niż polityk, w każdym razie zabłysnął w roli reformatora gospodarki, polskiego Erharda, który jednak w dziejach Niemiec do wielkich polityków nie jest zaliczony. Cała niemal reszta polskiej polityki współczesnej to są ludzie przypadkowi, bezbarwni, nijacy, marnie do zadań publicznych przygotowani, mnóstwo tam prowincjonalizmu, zacietrzewienia, partyjniactwa, a także najzwyklejszego nieuctwa.
Stolarkę trzeba zaczynać od prostego wbijania gwoździa w deskę. Bez tego nie skleci się ani stołu, ani trumny. Natomiast polityk polski może być człowiekiem głupim, niewykształconym, na dokładkę aroganckim i kłamliwym. Jeśli będzie obrotny, czasem zrobi karierę dzięki kaprysowi opinii publicznej. Tyle że to kariera na jeden sezon.
Bez odrobiny pokory, nade wszystko bez gorzkiej wiedzy o małości dzisiejszej polityki nie można się w niej na dłużej zadomowić. W gruncie rzeczy jest to zajęcie dla pozbawionych szerszych horyzontów i aspiracji funkcjonariuszy rozmaitych aparatów - państwowego, partyjnego, związkowego. I właśnie funkcjonariusze robią teraz politykę na całym świecie. Jest to działalność urzędnicza, nudna, banalna, tyle że nieźle płatna. Ale wybitny adwokat do polityki nie pójdzie, bo na swoim o wiele więcej zarobi. Polityka kusi tylko kauzyperdów, co u nas stało się aż nadto widoczne. Nigdzie nie jest to zajęcie dla osób mocnych w swoim fachu, raczej dla takich właśnie, którym powiodło się gorzej niżby tego pragnęli, szukają zatem jakiejś protezy na dalszą drogę życia.
Stolica Czech jest chyba najpiękniejszym miastem Europy. Na pewno stała się centrum turystyki współczesnej, bo nawet w Paryżu i Rzymie nie ma tak wielu cudzoziemców. Może Praga ma w sobie coś z naszych nie spełnionych marzeń o wielkiej sztuce i wielkiej przeszłości, które są własnością każdego przechodnia. Piękno, smutek, zagadka, wielkość, przemijanie - to wszystko jest w tych murach jak w żadnym innym wielkim mieście Europy. Położenie Pragi w centrum kontynentu zarówno w geograficznym, jak i historycznym sensie daje jej pierwszeństwo przed innymi sławnymi metropoliami.
Każdy kij ma dwa końce. Turysta wywozi z Pragi przeświadczenie, że kelner, taksówkarz i hotelarz w Warszawie czy Krakowie to są ludzie kryształowo uczciwi, którym do głowy nie przyjdzie, żeby człowieka okantować, a nawet jeśli czasem się to zdarza, rzecz cała odbywa się z wdziękiem.
Inaczej w przecudnej Pradze, gdzie obcokrajowców patroszy się zwykle w sposób jawny, chłodny i cyniczny, bez cienia owego szwejkowskiego humoru, który dawno został stąd wygnany przez wichry historii.
Kiedy kilka tygodni temu wyjechałem z domu, toczyła się gwałtowna debata parlamentarno-rządowa na temat przyszłych województw. Wróciłem, a debata toczy się dalej, choć podobno, jak mi mówiono w Szwajcarii, już coś ustalono, ale nie do końca. Nadal więc "nikt nic nie wie" - jak w słynnym czeskim filmie sprzed pół wieku.
Nasi politycy nie są chyba świadomi, że w oczach opinii sprawa ta czyni ich doszczętnie skompromitowanymi partaczami. Dziś wydaje się już bez znaczenia, kto w tym sporze miał rację i mocniejsze argumenty. Wszyscy jednakowo, z lewa i z prawa, zachowali się w kwestii reformy administracyjnej w taki sposób, jakby ich partyjniactwo ważniejsze było od interesu państwa, a krzykliwe spory bardziej dla Polski istotne niżeli aktualne położenie społeczeństwa.
Śmieszność i nicość takich iluzji są oczywiste. Polityka we współczesnym świecie wyblakła i już chyba nigdy nie powróci do dawnej barwności. Wystarczy się rozejrzeć dokoła, choćby po sali sejmowej. Czy nasi politycy jeszcze nie pojmują, że ich rola jest ulotna, znaczenie pozbawione trwałości, a oni sami są tylko igraszką mechanizmów demokratycznych i własnych urojeń? Czy nie dostrzegają, jak mało mają szans, by przetrwać, bo do tego trzeba w obecnym położeniu polityki prawdziwej wielkości, bardziej w tym fachu nieodzownej niżeli w stu innych zajęciach i zatrudnieniach człowieka?! Czy tego nie widzą, rozglądając się wokoło? Czy wciąż im się wydaje, iż coś wielkiego w nurcie życia zbiorowego znaczą? I czy nie czas najwyższy, by nauczyli się wreszcie pokory? Przecież na każdym kroku spoglądają w tę mgłę, w której jednak widać całkiem wyraźnie - jeśli kto chce patrzeć - zmierzch, nieistnienie, zapomnienie?
Zaledwie siedem lat minęło od czasu, gdy premierem w Polsce został Jan Krzysztof Bielecki, młody człowiek z Gdańska, który jednak był dość rozumny, przenikliwy i krytyczny, by po roku brylowania na salonach władzy zniknąć z oczu opinii publicznej i zająć się bardziej konkretną pracą, pożyteczniejszą dla niego i innych.
Zaledwie sześć lat minęło od czasu, gdy Jan Olszewski był na ustach całej Polski jako premier przełomu, rozrachunku, rewolucji, odnowy, przeobrażeń, wielkiego sądu i sprawiedliwości dziejowej. Dzisiaj łazi po sejmowych korytarzach, samotny i pełen goryczy, bo dawni jego sztabowcy poszli do innych partii i partyjek. Mecenas czasem jeszcze ulega urojeniu, że coś tam w polityce znaczy, ale chyba sam już zrozumiał, iż dużo więcej uczynił dla siebie i innych jako niezły adwokat i należałoby wrócić do kancelarii.
Zaledwie pięć lat minęło od czasu, gdy Waldemar Pawlak wszedł na dywany polskiej polityki, perlące się rosą poezji disco polo. Jako mąż stanu włościańskiej proweniencji jeździł zgrzebnym, sielskim polonezem, który okazał się rychło całkiem koreański. Zwykł mówić jak bablowski Benia Krzyk - mało, ale smacznie. Gołym okiem widać było na jego twarzy orli lot państwowotwórczych myśli. Dziś mało kto wie, że był taki Pawlak w polityce polskiej.
Zaledwie rok minął od czasu, gdy premier Cimoszewicz zagubił się w mrocznym, dramatycznym nurcie powodzi. Niektórzy powiadają dzisiaj, że to był niski, krępy, tęgawy brunet, którego wielka woda zmyła do oceanu polskiej niepamięci. On sam, co uważam za dowód dojrzałości, zajął się gospodarką rolną gdzieś w Białostockiem.
Byli marszałkowie Sejmu i Senatu, przywódcy partyjni, gadatliwi ministrowie, których nazwisk już niemal nikt w Polsce nie pamięta. Nic nie jest dziś tak kłamliwie uwodzicielskie i puste jak działalność polityczna. Stoi ona na lotnych piaskach ignorancji i próżności ludzi, którzy dali wiarę jej znaczeniu, jakby nie pojmując, że przyszły nowe czasy. Myślę, że jest w Polsce kilku zaledwie polityków, którzy zachowali w życiu narodowym miejsce trwałe, bez względu na to, jak kraj ich pamięta. Trudno przecież zapomnieć Mazowieckiego. Jeszcze trudniej Wałęsę lub Jaruzelskiego. I chyba na tym już koniec polskiej polityki w dużym wymiarze za ostatnie kilkanaście lat. Może jeszcze trzeba dać trwałe miejsce Balcerowiczowi, ale to jest bardziej technokrata niż polityk, w każdym razie zabłysnął w roli reformatora gospodarki, polskiego Erharda, który jednak w dziejach Niemiec do wielkich polityków nie jest zaliczony. Cała niemal reszta polskiej polityki współczesnej to są ludzie przypadkowi, bezbarwni, nijacy, marnie do zadań publicznych przygotowani, mnóstwo tam prowincjonalizmu, zacietrzewienia, partyjniactwa, a także najzwyklejszego nieuctwa.
Stolarkę trzeba zaczynać od prostego wbijania gwoździa w deskę. Bez tego nie skleci się ani stołu, ani trumny. Natomiast polityk polski może być człowiekiem głupim, niewykształconym, na dokładkę aroganckim i kłamliwym. Jeśli będzie obrotny, czasem zrobi karierę dzięki kaprysowi opinii publicznej. Tyle że to kariera na jeden sezon.
Bez odrobiny pokory, nade wszystko bez gorzkiej wiedzy o małości dzisiejszej polityki nie można się w niej na dłużej zadomowić. W gruncie rzeczy jest to zajęcie dla pozbawionych szerszych horyzontów i aspiracji funkcjonariuszy rozmaitych aparatów - państwowego, partyjnego, związkowego. I właśnie funkcjonariusze robią teraz politykę na całym świecie. Jest to działalność urzędnicza, nudna, banalna, tyle że nieźle płatna. Ale wybitny adwokat do polityki nie pójdzie, bo na swoim o wiele więcej zarobi. Polityka kusi tylko kauzyperdów, co u nas stało się aż nadto widoczne. Nigdzie nie jest to zajęcie dla osób mocnych w swoim fachu, raczej dla takich właśnie, którym powiodło się gorzej niżby tego pragnęli, szukają zatem jakiejś protezy na dalszą drogę życia.
Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.