Kiedy komunę szlag trafił, wszystkim wydawało się, że odtąd będzie już normalnie. I rzeczywiście, było coraz normalniej, czasem nawet zbyt normalnie... Kapitalistyczny rynek uzdrowił wszystko i odesłał do lamusa seriale Stanisława Barei, a przynajmniej je zdezaktualizował. Mimo to wszyscy je dalej chętnie oglądamy, obecnie na zasadzie takiej, na jakiej syty człowiek w ciepłym łóżku z herbatką chętnie czyta o trudach dalekich podróży w śniegach górskich. Ale czy rzeczywiście jest tak normalnie, czy może surrealizm i absurd przeniosły się po prostu gdzie indziej?
Brak nam wyostrzonego spojrzenia na obecne czasy po prostu dlatego, że zabrakło Barei, zabrakło Młynarskiego i Osieckiej, zabrakło wielu, wielu artystów, którzy by nasze obecne absurdy dojrzeli i nam w filmach/piosenkach ukazali. Na komunę patrzyliśmy już oczami nastawionymi na wychwytywanie „wpadek rzeczywistości”, bo filmy, piosenki czy teatr profilowały nasz ogląd. Poczucie absurdu miało też swego rodzaju działanie terapeutyczne: zamykając rzeczywistość w pewnej teatralnej konwencji, niejako wyrywaliśmy jej żądło i po prostu zamienialiśmy w fikcję, teatr, coś wręcz atrakcyjnego, bo śmiesznego, dziwnego... Tego poczucia fikcji dziś nam brak i w ogóle wiemy o rzeczywistości tyle, ile pokazują dzisiejsze seriale. A ich reżyserzy nie są zbyt nastawieni na wychwytywanie i pokazywanie absurdów życia codziennego. Które przecież nie znikły.
Wydawałoby się, że wystarczy wyostrzyć wzrok albo poczekać na jakiegoś nowego Bareję, który zrobi „Alternatywy 4” we współczesnej wersji. Ot, chociażby tak: grupa nieznających się ludzi startuje w życie i kupuje w tym samym apartamentowcu na strzeżonym osiedlu mieszkania, aby „osiąść na swoim”. Widzimy, jak podpisują surrealistyczne umowy kredytowe na 50 lat, jak oglądają symulacje komputerowe nowej budowli. Na razie jest tylko dziura w ziemi i woda na dnie, ale ta dziura już pochłania olbrzymie pieniądze banków. Obserwujemy małe snobizmy. Ktoś chce mieć okna z tamtej strony, bo jest drożej, bo nie ma widoku na ulicę, ktoś inny śmieje się z nazwy Budno Residence. I tak dalej, i tak dalej. Kto się budował albo chociaż remontował, wie, że gdzie jak gdzie, ale w tej dziedzinie absurdów dalej dosyć.
Życie w show-biznesie nie daje zapomnieć o absurdach. Oto rozdanie nagród Róże Gali i, oczywiście, tłum gwiazd, kolejki do ścianki, krzyki i piski. Jak pisał Tuwim: „Dzisiaj wielki bal w operze, wszelka dziwka majtki pierze”. Wszystkie te miliony fleszy i zdjęć służą tylko dwóm celom: aby plotkarskie portale mogły napisać, kto się pojawił (patrz: kto został zaproszony, więc jego akcje wzrosły) i jak się ubrał. Potem jeszcze kroniki towarzyskie pism kobiecych pokażą zdjęcia z bankietu. Tyle. I wchodzimy następnego dnia na portale i wydawałoby się, że najważniejszymi gośćmi, ludźmi, których zdjęcia powinny się pojawić w pierwszej kolejności, są laureaci Róż Gali, ewentualnie ludzie znani, ale coś robiący, starzy, docenieni aktorzy itd. Tymczasem okazuje się, że najważniejszym wydarzeniem wieczoru była jakaś laska, która nie założyła biustonosza czy majtek, oraz inna laska, która była w ciąży i pokazała brzuszek, a tymczasem niektóre laureatki w ogóle nawet nie stały na ściance. I krzyczą portale: Ta jest w ciąży! Tamta pokazała brzuszek! Ta się pojawiła BEZ chłopaka, czyżby się pokłócili? Tamtej wody płodowe wręcz poleciały na czerwony dywan, a jeszcze inna postanowiła urodzić na ściance dziecko... Właściwie w relacjach nie pojawia się ani nikt z redakcji „Gali”, ani laureaci, ani znani aktorzy, aktorki, piosenkarze itd. Powolne zamienianie show-biznesu w oddział porodowy – czy to nie absurd? �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.