HOMO KSAPIENS

Dodano:   /  Zmieniono: 
Absolwenci Krajowej Szkoły Administracji Publicznej uznawani byli za "elitę elit" - pierwsi absolwenci otrzymywali pracę w urzędzie centralnym razem ze służbowym mieszkaniem. Mieli zmieniać mentalność polskich urzędników, wprowadzać młodość i entuzjazm do najwyższych urzędów w państwie.
Absolwenci Krajowej Szkoły Administracji Publicznej uznawani byli za "elitę elit" - pierwsi absolwenci otrzymywali pracę w urzędzie centralnym razem ze służbowym mieszkaniem. Mieli zmieniać mentalność polskich urzędników, wprowadzać młodość i entuzjazm do najwyższych urzędów w państwie. Dziś są często rozżaleni, zdani na własne siły, przypadek i źle skonstruowaną ustawę o służbie cywilnej. Kształceni na profesjonalnych urzędników państwowych młodzi ludzie pytają, czy aby są w Polsce naprawdę potrzebni.
Absolwent KSAP ma obowiązek przepracowania pięciu lat w administracji centralnej lub terenowej. Jeśli odejdzie wcześniej, musi zwrócić szkole koszty kształcenia - w tej chwili ok. 80 tys. zł. I choć dyrektor szkoły prof. Maria Gintowt-Jankowicz gotowa jest iść o zakład, że masowych odejść nie będzie, pierwszy rocznik (promocja w 1993 r.) już wkrótce będzie mógł podjąć decyzję: odchodzą lub zostają.
- Kiedy zdecydowałam się zdawać do KSAP, znajomi dziwili się, bo jako absolwentka SGH mogłam od razu dostać niezłą pracę. Ale czułam, że powinnam to zrobić - tłumaczy Agnieszka Mazurek, która otrzymała dyplom KSAP w 1995 r., a dziś jest
wicedyrektorem w Ministerstwie Gospodarki. Dagmir Długosz, jej kolega z roku, radca szefa Kancelarii Rady Ministrów, uważał ukończenie KSAP za najłatwiejszy sposób dostania się do pracy w administracji rządowej.


Absolwent Krajowej Szkoły Administracji Publicznej szuka pracy


- Nie byłem nigdy działaczem politycznym, więc nie mogłem liczyć na żadne polityczne rozdanie - mówi Długosz. Marek Haliniak, dyrektor generalny w Ministerstwie Ochrony Środowiska, absolwent Politechniki Warszawskiej i słuchacz pierwszego rocznika KSAP (1991-1993), uznał, że praca w administracji będzie ciekawsza niż praca naukowa. Poza tym wtedy to była misja. Niektórzy byli przekonani, że to ostatnia okazja, żeby się czegoś nauczyć.
W 1993 r. Lech Kaczyński, ówczesny prezes NIK, zaproponował pracę wszystkim absolwentom pierwszego rocznika, a do tego dorzucił kilka mieszkań służbowych. To już historia. Dziś każdy KSAP-owiec zdany jest na własne siły, przypadek i znajomości - taką diagnozę zawiera raport przygotowany przez Stowarzyszenie Absolwentów KSAP dla sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych.

- Ustawa o KSAP z 1991 r. mówi wyraźnie, że szkoła kształci wyższych urzędników państwowych. Do dziś brakuje definicji tego określenia, dlatego o polityce kadrowej w administracji często decydowały indywidualne upodobania i interesy polityczne, a nie racje obiektywne - mówi Haliniak, prezes stowarzyszenia. Zastrzeżenia kierowane są zwłaszcza pod adresem poprzedniej koalicji, która wyraźnie obniżyła rangę stanowisk zajmowanych przez KSAP-owców.
Złe zapisy ustawy o służbie cywilnej są dziś najpoważniejszym problemem absolwentów KSAP. Działacze Unii Wolności chcieli, aby dyplom KSAP wystarczył do uzyskania kategorii B w służbie cywilnej (kierownicze stanowisko niższego szczebla), ale poparcie Senatu dla takiej koncepcji okazało się niewystarczające i w ustawie właściwie nie zauważa się istnienia szkoły elit.
Starsi pracownicy ministerstw ukuli termin "homo ksapiens". - Chcąc uzyskać jakąś informację w innym ministerstwie, po prostu dzwonię tam do kogoś po KSAP. Tak jest szybciej - informuje tegoroczny absolwent. Nie są lubiani przez urzędników z trzydziestoletnim stażem. Czasem nie bez podstaw. Jedna z absolwentek szkoły, otrzymując w pierwszym dniu swojej pracy dokumenty regulujące zasady działania tej instytucji, powiedziała, że nie będzie tego czytać: "Ludzie z KSAP i tak wszystko zmienią".
Nie zmienili. Kilkunastu absolwentów już pożegnało się z administracją, wykorzystując fakt, że podczas reformy centrum instytucje, w których pracowali, zostały zlikwidowane. Dziś zajmują eksponowane stanowiska w międzynarodowych koncernach, z pensją, o jakiej dyrektor generalny może tylko pomarzyć. - Spotkałem niedawno kolegę po KSAP, który pracuje w wielkiej korporacji i kieruje pracą 500 osób, zarabiając miesięcznie 18 tys. zł. Ale chyba żal mu tego, co zostawił - mówi Haliniak. Tomasz Bolek, prawnik, główny specjalista kontroli państwowej w NIK, twierdzi, że jest zadowolony z pracy i zarobków. - Ale prawnik po KSAP to w moim zawodzie niewiele. Dlatego nie wykluczam, że po ukończeniu aplikacji prokuratorskiej odejdę z administracji, ponieważ bardziej pociąga mnie praca na własny rachunek.
Absolwenci KSAP to dziś 290 osób. Ponad 60 zajmuje wyższe stanowiska w administracji: są wśród nich naczelnicy wydziałów (22), dyrektorzy lub wicedyrektorzy biur albo wydziałów (23), dyrektorzy generalni (6), a także dwóch konsulów. KSAP-owcy nie ukrywają jednak zniecierpliwienia. Mówią o paternalizmie administracyjnym w polskich urzędach, skarżą się, że na awans czekają zbyt długo. Wciąż przedłużające się prace nad zmianą ustawy o służbie cywilnej tylko potęgują ich obawy.

Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.