MISJONARZ FUTBOLU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z PELEM.
Pelé (Edson Arantes do Nascimento) urodził się w 1940 r. Jest uznawany za największego piłkarza wszech czasów i sportowca stulecia. Poprowadził piłkarską drużynę Brazylii do zwycięstw w mistrzostwach świata w 1958 r., 1962 r. i 1970 r. Był zawodnikiem FC Santos od debiutu w wieku 16 lat aż do emerytury, na którą przeszedł w 1974 r. Rok później powrócił na boisko w barwach Cosmos New York, skuszony kontraktem wartości 7 mln dolarów; na dobre pożegnał się z karierą piłkarską w 1977 r. Reprezentował Brazylię w 93 meczach (w sumie rozegrał ich 1353), strzelił 1292 gole (tysięcznego - w 1960 r.). Jego najlepszym sezonem był rok 1958, kiedy zdobył 139 bramek. Opublikował kilka bestsellerowych autobiografii, był bohaterem kilkudziesięciu filmów dokumentalnych i paradokumentalnych, a do kilkunastu napisał muzykę (m.in. "Pelé", 1977 r.).

Marek Brzeziński: - Co jest szczególnego w stosunku Brazylijczyków do piłki nożnej?
Pelé: - Sport to główny instrument jednoczenia ludzi, uczenia dzieci obowiązkowości, przestrzegania zasad postępowania, wartości - chronienia ich przed narkotykami, przed zgubnym dla nich wpływem ulicy. Sport jest wspaniałym narzędziem, dzięki któremu możemy osiągnąć praktycznie wszystko. My, Brazylijczycy, żyjemy piłką nożną. Futbol jest częścią naszej kultury. W Brazylii ludzie nie znają innej rozrywki, innego sposobu spędzania wolnego czasu.
- Czterdzieści lat temu, kiedy grałeś w półfinale mistrzostw świata w Szwecji, miałeś siedemnaście lat. To był mecz, podobnie jak ostatnio, przeciwko Francji.
- Wielu starszych piłkarzy mówiło wtedy: "Francuzi mają świetny atak, ale bardzo kiepską obronę. Trzeba zatem przyczaić się w obronie, a potem strzelimy im gole". Byłem młody, ale pamiętam ich słowa. Tym razem słyszałem coś zupełnie przeciwnego: "Francuzi mają świetną obronę, a Brazylijczycy - atak". Czterdzieści lat temu miałem szczęście i udało mi się strzelić trzy gole. Chętnie zagrałbym w tegorocznym mundialu, chociaż we współczesnym futbolu, który lansuje grę defensywną, bardzo trudno strzelić jednemu piłkarzowi aż trzy bramki w finale mistrzostw świata. Ale nie martwmy się - będę gotów na finał w Korei-Japonii w roku 2002.
- Dlaczego Brazylia, pięciokrotny mistrz świata, poniosła klęskę w meczu z debiutującą w finale mundialu Francją?
- Brazylia nie grała najlepiej podczas tych mistrzostw. Miała kłopoty zarówno z linią pomocy, jak i obrony. Przyczyna jest prosta: trener Zagallo miał wszystkich piłkarzy do dyspozycji dopiero dwadzieścia dni przed finałami. Wielu zawodników w ogóle się nie znało. Na przykład Emerson poznał kolegów z zespołu dopiero we Francji. Mecz z Francuzami był wyjątkowo trudny: po pierw-
sze - byli gospodarzami, po drugie - mieli najlepszą obronę na mundialu i chyba w ogóle na świecie.
- A jak jest z piłką afrykańską? Doskonałe występy Nigerii w USA w 1994 r. sprawiły, że w Afryce prognozowano, iż ta drużyna mogłaby zdobyć tytuł mistrzowski. Po porażkach Nigerii i Kamerunu wielu komentatorów afrykańskich mówiło wręcz o spisku przeciwko ich kontynentowi.
- Należę do osób popierających afrykańską piłkę nożną. Tamtejsi piłkarze są niezwykle utalentowani, świetnie wyszkoleni technicznie, to gracze wielkiego formatu.
Ci, którzy grają w europejskich zespołach, prezentują dobry, solidny poziom. Jedynym poważnym problemem jest kiepska organizacja rozgrywek ligowych. Afryka musi się "dorobić" zespołów mogących stawić czoło zagranicznym przeciwnikom. Drużyny z tego kontynentu powinny rozgrywać więcej meczów międzynarodowych z renomowanymi rywalami. Nie reprezentacje, ale właśnie drużyny klubowe. W ten sposób nabierają doświadczenia. Jest ono bowiem niezbędne w takich turniejach jak mistrzostwa świata. Tego Afryce brakuje. Federacje krajowe powinny zadbać o lepszą organizację rozgrywek ligowych. W Nigerii - podobnie jak w Brazylii - piłka nożna jest jedyną rozrywką, ale Brazylia ma ogromne doświadczenie. Mistrzostwa świata to tylko jeden turniej. Siedem spotkań prowadzących na szczyt. Jeden mecz może przekreślić wszystkie marzenia. Ludzie muszą sobie z tego zdawać sprawę i nieco okiełznać swoje apetyty.
- Powiadają, że kanclerz Helmut Kohl przegra w nadchodzących wyborach, bo Niemcy z kretesem przegrały mundial. Byłeś w rządzie ministrem sportu. Do jakiego stopnia piłka nożna jest wykorzystywana przez polityków do własnych celów?
- W grę wchodzą emocje - tak ważne w chwili, gdy podejmujemy decyzje. Gdyby Brazylia zdobyła tytuł mistrza świata, wszyscy byliby szczęśliwi i świat wyglądałby o wiele radośniej. W wypadku przegranej ludzie są znudzeni, sfrustrowani, rozzłoszczeni. To oczywiście ma wpływ na ich ocenę sytuacji politycznej. Myślę jednak, że w wypadku Brazylii nie ma to żadnego znaczenia. Obecny prezydent rządzi krajem od czterech lat, pokazał już, co potrafi, wszyscy go lubią. Dlatego przegrana nie będzie miała większego wpływu na wybory. Ale zwycięstwo bez wątpienia bardzo by mu pomogło.
- Co jeszcze chciałeś robić w życiu oprócz strzelania goli?
- Mam mnóstwo ambitnych planów i jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Zaczynałem od piłki. To ona otworzyła przede mną drzwi, za którymi krył się wielki świat. Miałem piętnaście lat, gdy to się zaczęło. Jako szesnastolatek zagrałem w reprezentacji narodowej. Mając siedemnaście lat, zadebiutowałem w mistrzostwach świata - to było w Szwecji. Poznałem różne kultury, różne filozofie życia, bardzo dużo się nauczyłem. Sport jest bardzo ważny dla każdego narodu, dla każdego człowieka. Jest czymś fantastycznym.
- Jak dajesz sobie radę z popularnością, która towarzyszy ci wszędzie, gdzie się pojawisz?
- Każdy powinien zdawać sobie sprawę, że talent tak do końca nie jest jego zasługą. To Bóg mi go dał i Bóg może w każdej chwili go odebrać. Jestem dla ludzi uprzejmy, otwarty - traktuję wszystkich jednakowo. Dla mnie nie liczy się to, że strzeliłem tysiąc bramek, że mnie okrzyknięto najlepszym piłkarzem świata. Przecież każdy z nas kiedyś umrze. Najbardziej liczy się to, co się zrobiło dla drugiego człowieka. Liczy się miłość. I za to mnie ludzie lubią. I jestem z tego dumny. Przestałem grać w piłkę dwadzieścia pięć lat temu, a dzisiejsze ośmiolatki czy nawet pięciolatki pędzą na spotkanie z Pelém, chcą zobaczyć Pelégo. To jest wielka odpowiedzialność, jakiś rodzaj misji. To także sprawia, że człowiekowi chce się żyć i działać. Współcześni aktorzy czy aktorki, kiedy zostają gwiazdami, nagle nie chcą z nikim rozmawiać. Po prostu zapominają o ludziach. Ja nie. 


Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: