Rok temu przypomniałem kulisy tej sprawy, opierając się na wspomnieniach Andrzeja Milczanowskiego. Oleksy się zdenerwował. – Wy nic nie wiecie! – mówił i domagał się szansy, żeby wszystko wyjaśnić. Był miły, sypał dowcipami, ale stanowczo domagał się wysłuchania. Spotkaliśmy się w Wilanowie, gdzie od lat mieszkał. Przez dwie godziny tłumaczył, jak wielka niegodziwość spotkała go w grudniu 1995 r. Opowiadał o osaczeniu, o usuwającym się spod nóg gruncie i o tym, jak przetrzymał grom z jasnego nieba, który go wtedy trafił. Miał żal i do tych, którzy go zaatakowali, i do tych, którzy nie stanęli murem w jego obronie.
– Bezpodstawne oskarżenie mnie w 1995 r. o szpiegostwo na rzecz Rosji było największą aferą III RP. To, że nikt tego nie przypłacił więzieniem, kompromituje Polskę. Bo albo ja powinienem siedzieć, albo Andrzej Milczanowski – opowiadał.
Kiedy wybuchła afera, miał 49 lat. Za sobą doświadczenie bycia sekretarzem partii, marszałkiem Sejmu i premierem. Rozważano jego kandydaturę na prezydenta RP. Później przez kilkanaście lat prowadził sądowe spory, próbując oczyścić się z zarzutów, tracąc czas, energię i dalsze wpływy na lewicy. Przetrwał tylko dzięki silnej woli. „Najsympatyczniejszy polityk lewicy” – tak o nim mówili dziennikarze, nawet ci, którzy się z nim nie zgadzali. Miał dystans do siebie, poczucie humoru, lubił ludzi.
– Starałem się w swoim życiu nie robić świństw – mówił w jednym z ostatnich wywiadów. To były ważne wypowiedzi, bo były premier, jak rzadko który polityk, mógł sobie pozwolić na uczciwość. Warto je teraz przewertować, bo Oleksy robił już wtedy rozrachunek ze swoim życiem. O jego strasznej chorobie od wielu miesięcy krążyły pogłoski. Widać było, że gaśnie w oczach. Ale nie użalał się nad sobą. Próbował się już pogodzić ze światem. Jedyna zadra, która wciąż siedziała w jego sercu, to właśnie sprawa Olina. Obarczał winą Lecha Wałęsę, bo uważał, że to on i jego otoczenie, walcząc o prezydenturę, przygotowali tę prowokację. – Powinni mnie za to przeprosić – mówił. Tylko nie wiadomo, kto miałby to zrobić: państwo, Wałęsa, nieistniejący UOP? Nikt nie poczuwał się przecież do winy. O tym właśnie rozmawialiśmy przed rokiem w Wilanowie, tłumacząc, że przecież w Polsce takie rzeczy się nie zdarzają. Myliłem się.
W święta były premier zadzwonił do znajomego. Swoim charakterystycznym, lekko ochrypłym głosem, mówiąc lekko przez nos, pochwalił się, że zadzwonił do niego były prezydent. Lech Wałęsa powiedział mu przez telefon „przepraszam”. Umówił się nawet na osobiste spotkanie. Tylko już nie zdążył. Spełniło się ostatnie marzenie Józefa Oleksego. Na kilkanaście dni przed śmiercią.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.