Wyegzekwować prawo z poszanowaniem prawa i użyciem minimum niezbędnej przemocy to sztuka bardzo trudna, której trzeba policję uczyć. Ale z tego, że trudna, nie wynika, iż jest niemożliwa
1. Mój kandydat na prezydenta - prezydent Paweł Piskorski - poczyna sobie tak dzielnie, że może nawet do 2000 r. Warszawę trochę uporządkuje. Piszę te słowa w momencie krytycznym dla stolicy, w przededniu rewolucji czwartkowej. 15 lipca 1999 r. zacznie obowiązywać w Śródmieściu system płatnego parkowania. To jest moment rewolucyjny. Demokracja przyniosła także deregulację parkowania na chodniku. Chodniki stały się obszarem wolnej konkurencji między piechurami a kawalerią zmotoryzowaną. Piesi stanęli na z góry przegranych pozycjach, tj. wtłamszeni między mury a lusterka, które ja na przykład mściwie odginam, a inni po prostu tłuką. Zepchnięciu pieszych na margines towarzyszyła wojna wszystkich samochodów przeciwko wszystkim. Rezultatem jedyna stolica tej rangi, gdzie widzi się samochody jadące kilkadziesiąt metrów środkiem zniszczonego i zalanego olejem chodnika (zwracam uwagę na etymologię tego słowa).
2. Chodniki do jazdy, jezdnie do chodzenia. Prezydent Paweł - naciskany przez dziennikarzy "Wprost" chcących "prawnego zakazu blokowania Warszawy" przez demonstrantów, którzy "już zagrażają życiu i zdrowiu" - mówi, że "niestety, ustawa o zgromadzeniach jest niezwykle łagodna" i że "starosta powiatowy nie powinien wydawać zgody na zajmowanie jezdni". Panie Prezydencie, proszę nie dać się wpuścić w maliny! Słyszy się i czyta nieraz o "nadmiernej" wolności. Ach, rzeczywiście wolności jest w nadmiarze. Nadmierna wolność handlu, nadmierna wolność sumienia, nadmierna wolność słowa, nadmierna wolność zakładania fundacji, nadmierna wolność zgromadzeń. Najlepiej wszystko to ograniczyć i niech ludzie cieszą się cudzymi szansami na sukces, a swoimi na bezrobocie i bezdomną starość.
3. Widok agresywnej walki demonstrantów z policją wstrząsnął opinią publiczną. Z tego, że demonstranci biją policjantów, nie wynika jednak zakaz demonstracji. W trosce o higienę publiczną można zakazać wyborów, partii, gazet, telewizji itd., tyle że niewiele z tego wyniknie. Nawet w Polsce Ludowej demonstrantom udawało się czasem przyłożyć policjantowi, choć zazwyczaj bywało odwrotnie; paru ubeków zabito w Poznaniu, mimo że zakaz demonstracji pełną parą obowiązywał. Chyba więc nie o to redakcji chodziło. Może o to, o co redaktorzy pytają prezydenta Piskorskiego później, a mianowicie - że policja nie potrafi wyegzekwować prawa, co zresztą od prezydenta miasta nie zależy. Wyegzekwować prawo z poszanowaniem prawa i użyciem minimum niezbędnej przemocy to sztuka bardzo trudna, której trzeba policję uczyć. Ale z tego, że trudna, nie wynika, iż jest niemożliwa.
4. Prawo o zgromadzeniach autorstwa Lecha Falandysza, Małgorzaty Fuszary, Jacka Kurczewskiego i Krystyny Pawłowicz nie jest ani łagodne, ani surowe. Jest pomyślane jako narzędzie realizacji jednego z podstawowych praw człowieka, jakim jest wolność pokojowego gromadzenia się ludzi w celu wyrażenia publicznie swojego stanowiska w jakiejś sprawie. Nie jest to jakiś przywilej, lecz naturalne prawo każdego z nas, które może być ograniczane, ale które i tak w końcu zwycięża nad ograniczeniami. Prawo do zgromadzenia pokojowego, a więc bez broni i bez użycia przemocy.
5. Do czego służą ulice? Wcale nie tylko do jazdy samochodem. Także do pielgrzymki, procesji, love parade, teatru i demonstracji. Ulica i plac to przestrzeń publiczna ogólnie dostępna dla ludzi, służąca realizacji ich praw, wśród których jest wolność poruszania się, podobnie jak wolność zgromadzeń. Zauważmy przy tym, że narzekanie na blokadę komunikacyjną Warszawy daje się słyszeć w mediach wtedy, gdy obywatele wykonują swoje prawo do gromadzenia się, lecz nie wtedy, kiedy wśród powszechnych narzekań stolica jest przez kilka dni blokowana w zaskakujących momentach i miejscach przejazdem gości składających wizytę. Nie mówię tu o podróży papieskiej, bo to wydarzenie innego kalibru, ale wizyty kilku prezydentów na raz potrafią zdezorganizować śródmieście stolicy i nieźle utrudnić życie dziesiątkom tysięcy ludzi, którzy w tym czasie chcą dojechać punktualnie do domu, do pracy lub na zakupy i ponoszą nieprzewidziane straty. Kiedy pisze się o tym, że w Niemczech główne arterie i okolice gmachów rządowych są zakazane dla zgromadzeń, to trzeba też dodać, że przed Białym Domem widać stale jakichś demonstrantów i pikiety, a za to w Nowym Jorku przejeżdżające z powodu ONZ głowy państwa w minimalnym stopniu przeszkadzają zwykłym ludziom, przed którymi są odpowiedzialne władze miejskie. Kiedy samochód wiozący pana wicepremiera roztrzaskuje samochodzik pani redaktor, wówczas mamy konflikt między przywilejem władzy a powszechną wolnością poruszania się; kiedy obywatele nie mogą przejechać, czekając na przejście demonstracji, wówczas mamy do czynienia z konfliktem dwóch praw, a nie przywilejów. Warszawianie mają kłopotów ze zgromadzeniami, prezydentami i wicepremierami zdecydowanie więcej niż mieszkańcy Krakowa, ale to jest koszt mieszkania w mieście stołecznym. Zgromadzenia są przeważnie w jakiejś konfliktowej sprawie, a więc jest jakaś strona, przeciwko której się demonstruje i która może sama zaatakować albo zostać zaatakowana. Współczuję prezydentowi Pawłowi, bo im więcej spraw zależy od rządu czy Sejmu w Warszawie, tym więcej demonstracji właśnie jest w stolicy. Dlatego wykorzystanie przestrzeni publicznej do odbycia zgromadzenia publicznego wymaga uprzedzenia władz, które powinny zapewnić ochronę tego zgromadzenia, jeśli o to poproszą organizatorzy. Jeśli nie poprosili, to ponoszą odpowiedzialność za to, co się dzieje. Ciągle nie wiem, czy organizatorzy rozmaitych demonstracji, w trakcie których dochodzi do poważnego zagrożenia życia i zdrowia - to nie może chodzić o stłuczone lusterko samochodowe - zostali pociągnięci do odpowiedzialności, czy nie. Ciągle nie wiem, w jakich godzinach i na jakiej trasie będzie przemarsz obywateli, którzy - z jednej strony - chcą, żeby demonstracje nie zakłócały im spokoju w mieście, a z drugiej - są oburzeni, ilekroć policja strzela do - jej zdaniem - agresywnych demonstrantów. Cóż, demokracja to kłopotliwa sprawa.
2. Chodniki do jazdy, jezdnie do chodzenia. Prezydent Paweł - naciskany przez dziennikarzy "Wprost" chcących "prawnego zakazu blokowania Warszawy" przez demonstrantów, którzy "już zagrażają życiu i zdrowiu" - mówi, że "niestety, ustawa o zgromadzeniach jest niezwykle łagodna" i że "starosta powiatowy nie powinien wydawać zgody na zajmowanie jezdni". Panie Prezydencie, proszę nie dać się wpuścić w maliny! Słyszy się i czyta nieraz o "nadmiernej" wolności. Ach, rzeczywiście wolności jest w nadmiarze. Nadmierna wolność handlu, nadmierna wolność sumienia, nadmierna wolność słowa, nadmierna wolność zakładania fundacji, nadmierna wolność zgromadzeń. Najlepiej wszystko to ograniczyć i niech ludzie cieszą się cudzymi szansami na sukces, a swoimi na bezrobocie i bezdomną starość.
3. Widok agresywnej walki demonstrantów z policją wstrząsnął opinią publiczną. Z tego, że demonstranci biją policjantów, nie wynika jednak zakaz demonstracji. W trosce o higienę publiczną można zakazać wyborów, partii, gazet, telewizji itd., tyle że niewiele z tego wyniknie. Nawet w Polsce Ludowej demonstrantom udawało się czasem przyłożyć policjantowi, choć zazwyczaj bywało odwrotnie; paru ubeków zabito w Poznaniu, mimo że zakaz demonstracji pełną parą obowiązywał. Chyba więc nie o to redakcji chodziło. Może o to, o co redaktorzy pytają prezydenta Piskorskiego później, a mianowicie - że policja nie potrafi wyegzekwować prawa, co zresztą od prezydenta miasta nie zależy. Wyegzekwować prawo z poszanowaniem prawa i użyciem minimum niezbędnej przemocy to sztuka bardzo trudna, której trzeba policję uczyć. Ale z tego, że trudna, nie wynika, iż jest niemożliwa.
4. Prawo o zgromadzeniach autorstwa Lecha Falandysza, Małgorzaty Fuszary, Jacka Kurczewskiego i Krystyny Pawłowicz nie jest ani łagodne, ani surowe. Jest pomyślane jako narzędzie realizacji jednego z podstawowych praw człowieka, jakim jest wolność pokojowego gromadzenia się ludzi w celu wyrażenia publicznie swojego stanowiska w jakiejś sprawie. Nie jest to jakiś przywilej, lecz naturalne prawo każdego z nas, które może być ograniczane, ale które i tak w końcu zwycięża nad ograniczeniami. Prawo do zgromadzenia pokojowego, a więc bez broni i bez użycia przemocy.
5. Do czego służą ulice? Wcale nie tylko do jazdy samochodem. Także do pielgrzymki, procesji, love parade, teatru i demonstracji. Ulica i plac to przestrzeń publiczna ogólnie dostępna dla ludzi, służąca realizacji ich praw, wśród których jest wolność poruszania się, podobnie jak wolność zgromadzeń. Zauważmy przy tym, że narzekanie na blokadę komunikacyjną Warszawy daje się słyszeć w mediach wtedy, gdy obywatele wykonują swoje prawo do gromadzenia się, lecz nie wtedy, kiedy wśród powszechnych narzekań stolica jest przez kilka dni blokowana w zaskakujących momentach i miejscach przejazdem gości składających wizytę. Nie mówię tu o podróży papieskiej, bo to wydarzenie innego kalibru, ale wizyty kilku prezydentów na raz potrafią zdezorganizować śródmieście stolicy i nieźle utrudnić życie dziesiątkom tysięcy ludzi, którzy w tym czasie chcą dojechać punktualnie do domu, do pracy lub na zakupy i ponoszą nieprzewidziane straty. Kiedy pisze się o tym, że w Niemczech główne arterie i okolice gmachów rządowych są zakazane dla zgromadzeń, to trzeba też dodać, że przed Białym Domem widać stale jakichś demonstrantów i pikiety, a za to w Nowym Jorku przejeżdżające z powodu ONZ głowy państwa w minimalnym stopniu przeszkadzają zwykłym ludziom, przed którymi są odpowiedzialne władze miejskie. Kiedy samochód wiozący pana wicepremiera roztrzaskuje samochodzik pani redaktor, wówczas mamy konflikt między przywilejem władzy a powszechną wolnością poruszania się; kiedy obywatele nie mogą przejechać, czekając na przejście demonstracji, wówczas mamy do czynienia z konfliktem dwóch praw, a nie przywilejów. Warszawianie mają kłopotów ze zgromadzeniami, prezydentami i wicepremierami zdecydowanie więcej niż mieszkańcy Krakowa, ale to jest koszt mieszkania w mieście stołecznym. Zgromadzenia są przeważnie w jakiejś konfliktowej sprawie, a więc jest jakaś strona, przeciwko której się demonstruje i która może sama zaatakować albo zostać zaatakowana. Współczuję prezydentowi Pawłowi, bo im więcej spraw zależy od rządu czy Sejmu w Warszawie, tym więcej demonstracji właśnie jest w stolicy. Dlatego wykorzystanie przestrzeni publicznej do odbycia zgromadzenia publicznego wymaga uprzedzenia władz, które powinny zapewnić ochronę tego zgromadzenia, jeśli o to poproszą organizatorzy. Jeśli nie poprosili, to ponoszą odpowiedzialność za to, co się dzieje. Ciągle nie wiem, czy organizatorzy rozmaitych demonstracji, w trakcie których dochodzi do poważnego zagrożenia życia i zdrowia - to nie może chodzić o stłuczone lusterko samochodowe - zostali pociągnięci do odpowiedzialności, czy nie. Ciągle nie wiem, w jakich godzinach i na jakiej trasie będzie przemarsz obywateli, którzy - z jednej strony - chcą, żeby demonstracje nie zakłócały im spokoju w mieście, a z drugiej - są oburzeni, ilekroć policja strzela do - jej zdaniem - agresywnych demonstrantów. Cóż, demokracja to kłopotliwa sprawa.
Więcej możesz przeczytać w 30/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.