Kolejny dramat wyklętego klanu
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym, powiedziałem: nie... znów?!" - tak swoją reakcję na tragiczny wypadek Johna Kennedy?ego juniora opisał senator Tom Harkin. Tak samo na kolejny dramat rodu Kennedych zareagowała cała Ameryka. Po trzech dniach poszukiwań nikt już nie wierzy, że pasażerowie małego samolotu Piper Saratoga, za którego sterami siedział "następca tronu" najsłynniejszego rodu Stanów Zjednoczonych XX w., mogli przeżyć upadek do oceanu. John Kennedy, jego żona Carolyn, szwagierka Lauren Bessette i towarzyszące im osoby znaleźli zapewne grób w morskiej głębinie. Choć nie ma jeszcze oficjalnego potwierdzenia ich śmierci, na falach Atlantyku pojawiły się kwiaty i wieńce rzucane przez mieszkańców Nowego Jorku.
Zawiniła mgła, a także zbytnia wiara pilota we własne umiejętności. JFK junior licencję pilota uzyskał dopiero w ubiegłym roku, a jednak na ślub kuzynki do Hyannisport w stanie Massachusetts postanowił polecieć późnym wieczorem. Kontrolerzy lotu mieli złe przeczucia już wówczas, gdy samolot zniknął z ekranów radaru w pobliżu wyspy Martha?s Vineyard. Po dwóch dniach bezowocnych poszukiwań, dowódca straży przybrzeżnej, komandor Richard Larrabee, musiał się udać z niewdzięczną misją przekazania hiobowej wieści rodzinie Kennedych, skupionej jak zawsze w ciężkich chwilach wokół "babci Rose", sławnej seniorki rodu.
Tych ciężkich chwil było w historii klanu zaskakująco wiele. Tragiczną śmiercią zmarło aż czworo spośród dzieci Josepha Kennedy?ego, który w latach 30. i 40. zbudował potęgę rodziny. Joseph junior zginął jako pilot w czasie wojny, jego siostra Kathleen straciła życie w wypadku lotniczym kilka lat później. Dwaj słynni bracia-politycy - John, 35. prezydent USA i Robert, senator - stali się ofiarami zamachów o podłożu politycznym. Tragiczną śmiercią zmarli także dwaj synowie Roberta - David i Michael. W Ameryce powszechne stało się przekonanie, że nad rodziną ciąży tajemnicze fatum, choć jej członkowie wielokrotnie sami prowokowali los. "Członkowie rodziny Kennedych bardzo wcześnie w życiu uczą się nie poddawać, bawić na całego, żyć blisko krawędzi" - powiedział cytowany przez "Washington Post" przyjaciel rodziny, Frank Mankiewicz. Niezamierzonym skutkiem takiego podejścia do życia były liczne skandale i procesy, które przez lata dostarczały tematów prasie brukowej.
39-letni John F. Kennedy junior był ulubieńcem Ameryki, która zapamiętała go jako małego chłopca salutującego w 1963 r. przed trumną swojego sławnego ojca, zamordowanego w Dallas w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach. Później matka robiła wszystko, aby uchronić go przed wścibskimi mediami, które kreowały go na "słodkiego Johna-Johna". Marzeniem Jacqueline Kennedy było zapewnienie Johnowi i jego siostrze Caroline "normalnego życia". Wymagało to wysiłku, bowiem legenda rodziny trwała, a reporterzy czatowali na małego Johna w pobliżu jego nowojorskiej szkoły. Później ukończył historię na "kameralnym" uniwersytecie Browna w Rhode Island, ale nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość. Podróżował, myślał o karierze aktorskiej, ale po niezbyt udanych próbach matka namówiła go do zmiany zainteresowań. John ukończył studia prawnicze i został asystentem prokuratora federalnego Manhattanu, ale i w tej roli nie czuł się dobrze. Nie interesowała go też kariera polityczna, choć w 1988 r. brał udział w kampanii wyborczej swego wuja Edwarda, a w 1992 r. miał okazję wystartować w wyborach do Kongresu.
W roku 1995 założył magazyn "George" - publikujący mieszaninę polityki i plotek z wyższych sfer. Choć pismo stało się popularne w kręgach yuppies, to jednak nie przynosiło dochodów. Sam John był wiecznym obiektem zainteresowania tabloidów, rozpisujących się o jego prawdziwych i rzekomych romansach. Bliscy znajomi twierdzą jednak, że więcej w tym zmyśleń niż prawdy. John miewał słabości i chwile fantazji, ale na tle wielu swych krewnych mógł uchodzić wręcz za "normalnego człowieka". Wraz z matką zajmował się działalnością charytatywną na rzecz państw Trzeciego Świata, a także działał w fundacji, która za cel postawiła sobie walkę o poprawę warunków życia w centrum Nowego Jorku.
Przez wiele lat John junior uchodził za najlepszą partię Ameryki, dlatego w 1996 r. zasmucił rzesze wielbicielek, poślubiając urodziwą Carolyn Bessette, pisującą artykuły o modzie. I znów wścibscy reporterzy gazet bulwarowych zatruwali popularnej parze życie, choć oboje starali się nie dawać powodów do plotek. Na łamy prasy bodaj najpopularniejsza para już ostatni raz powróciła po piątkowej tragedii. Jak na ironię w nowoczesną legendę Kennedych wpisany został człowiek, który nigdy nie chciał zostać bohaterem rodzinnej sagi.
Zawiniła mgła, a także zbytnia wiara pilota we własne umiejętności. JFK junior licencję pilota uzyskał dopiero w ubiegłym roku, a jednak na ślub kuzynki do Hyannisport w stanie Massachusetts postanowił polecieć późnym wieczorem. Kontrolerzy lotu mieli złe przeczucia już wówczas, gdy samolot zniknął z ekranów radaru w pobliżu wyspy Martha?s Vineyard. Po dwóch dniach bezowocnych poszukiwań, dowódca straży przybrzeżnej, komandor Richard Larrabee, musiał się udać z niewdzięczną misją przekazania hiobowej wieści rodzinie Kennedych, skupionej jak zawsze w ciężkich chwilach wokół "babci Rose", sławnej seniorki rodu.
Tych ciężkich chwil było w historii klanu zaskakująco wiele. Tragiczną śmiercią zmarło aż czworo spośród dzieci Josepha Kennedy?ego, który w latach 30. i 40. zbudował potęgę rodziny. Joseph junior zginął jako pilot w czasie wojny, jego siostra Kathleen straciła życie w wypadku lotniczym kilka lat później. Dwaj słynni bracia-politycy - John, 35. prezydent USA i Robert, senator - stali się ofiarami zamachów o podłożu politycznym. Tragiczną śmiercią zmarli także dwaj synowie Roberta - David i Michael. W Ameryce powszechne stało się przekonanie, że nad rodziną ciąży tajemnicze fatum, choć jej członkowie wielokrotnie sami prowokowali los. "Członkowie rodziny Kennedych bardzo wcześnie w życiu uczą się nie poddawać, bawić na całego, żyć blisko krawędzi" - powiedział cytowany przez "Washington Post" przyjaciel rodziny, Frank Mankiewicz. Niezamierzonym skutkiem takiego podejścia do życia były liczne skandale i procesy, które przez lata dostarczały tematów prasie brukowej.
39-letni John F. Kennedy junior był ulubieńcem Ameryki, która zapamiętała go jako małego chłopca salutującego w 1963 r. przed trumną swojego sławnego ojca, zamordowanego w Dallas w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach. Później matka robiła wszystko, aby uchronić go przed wścibskimi mediami, które kreowały go na "słodkiego Johna-Johna". Marzeniem Jacqueline Kennedy było zapewnienie Johnowi i jego siostrze Caroline "normalnego życia". Wymagało to wysiłku, bowiem legenda rodziny trwała, a reporterzy czatowali na małego Johna w pobliżu jego nowojorskiej szkoły. Później ukończył historię na "kameralnym" uniwersytecie Browna w Rhode Island, ale nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość. Podróżował, myślał o karierze aktorskiej, ale po niezbyt udanych próbach matka namówiła go do zmiany zainteresowań. John ukończył studia prawnicze i został asystentem prokuratora federalnego Manhattanu, ale i w tej roli nie czuł się dobrze. Nie interesowała go też kariera polityczna, choć w 1988 r. brał udział w kampanii wyborczej swego wuja Edwarda, a w 1992 r. miał okazję wystartować w wyborach do Kongresu.
W roku 1995 założył magazyn "George" - publikujący mieszaninę polityki i plotek z wyższych sfer. Choć pismo stało się popularne w kręgach yuppies, to jednak nie przynosiło dochodów. Sam John był wiecznym obiektem zainteresowania tabloidów, rozpisujących się o jego prawdziwych i rzekomych romansach. Bliscy znajomi twierdzą jednak, że więcej w tym zmyśleń niż prawdy. John miewał słabości i chwile fantazji, ale na tle wielu swych krewnych mógł uchodzić wręcz za "normalnego człowieka". Wraz z matką zajmował się działalnością charytatywną na rzecz państw Trzeciego Świata, a także działał w fundacji, która za cel postawiła sobie walkę o poprawę warunków życia w centrum Nowego Jorku.
Przez wiele lat John junior uchodził za najlepszą partię Ameryki, dlatego w 1996 r. zasmucił rzesze wielbicielek, poślubiając urodziwą Carolyn Bessette, pisującą artykuły o modzie. I znów wścibscy reporterzy gazet bulwarowych zatruwali popularnej parze życie, choć oboje starali się nie dawać powodów do plotek. Na łamy prasy bodaj najpopularniejsza para już ostatni raz powróciła po piątkowej tragedii. Jak na ironię w nowoczesną legendę Kennedych wpisany został człowiek, który nigdy nie chciał zostać bohaterem rodzinnej sagi.
Więcej możesz przeczytać w 30/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.