Gdy w Finlandii wszedł w życie akt dotyczący równości między kobietą i mężczyzną, świat się nie zawalił. Jedną trzecią fińskich parlamentarzystów stanowią dziś kobiety i nikt z tego powodu nie wyrywa włosów z głowy
Po raz kolejny okazało się, że istota porozumienia między kobietą i mężczyzną zasadza się na wielości interpretacji świata, w jakim przyszło im żyć. Oto, nie pierwszy z brzegu, ale z sąsiedniej strony macierzystego tygodnika dowód w sprawie. W felietonie "Rzeczpospolita babska" (nr 29) Tomasz Lis przytacza sytuację, która - jego zdaniem - świadczyć ma o wypaczeniu sensu równouprawnienia: "Na mazurskim jeziorze pracowicie machałem wiosłami, starając się nie ochlapać wodą siedzącej z przodu kajaka i opalającej się żony. Obok przepływała łódka. Siedział w niej rozparty jak turecki basza jegomość, z satysfakcją patrzący na wiosłującą damę. Po jej skroniach spływał pot. Na jej twarzy malował się uśmiech. Czy nie mamy równouprawnienia?".
W głowie każdej rozsądnie myślącej kobiety z końca wieku może się narodzić co najmniej kilka interpretacji tego zdarzenia. Pierwsza z nich kobiecie w łódce może być nieprzychylna. Otóż związała się z paskudnym leniem, który dawno zapomniał o tym, że jest mężczyzną. Nie robi w domu nic. Nie pastuje, nie zmywa i nie zarabia pieniędzy. Dlaczego zatem miałby wiosłować? Cóż pozostaje biednej kobiecie? Robienie dobrej miny do złej gry. Druga wersja mogła by brzmieć tak: schorowany mąż właśnie odbywa rekonwalescencję po kolejnym niedomaganiu serca. A ponieważ serce ma gołębie, to nie tylko opieki jest wart, ale i niejednej kropli potu spływającej po skroniach. Jest i trzeci scenariusz. Wiosłująca siłaczka, zamiast samotnie liczyć kalorie na turnusie dla odchudzających się, wybiera aktywny wypoczynek z mężem w łódce.
Rozejrzyjmy się wokół, czy którejś kobiecie po wielu latach małżeństwa z "jegomościem" chciałoby się jeszcze cokolwiek udowadniać? A jeśli nawet to wiosłowanie ponad siły miałoby jakikolwiek związek z równouprawnieniem, to czy warte jest przytaczania w poważnej - jak mniemam - polemice z feminizmem? Bo czy inaczej, panie Tomaszu, wkładałby pan "palce między drzwi"? Zwłaszcza że i tak nie wierzy pan w sens merytorycznej rozmowy z feministkami, bo one - jak pan pisze - jej nie lubią, a potem to już tylko atakują z furią. Lecz pewnie nie dlatego, że nazywa je pan "babolcami, które w domu są gościem, a zrealizować potrafią się tylko przy biurku", i nie dlatego, że gdy ich pan słucha, to przypominają się panu brednie, które pierwszy raz usłyszał pan z ich ust siedem lat temu w Ameryce? Z jednym małym "ale" - żadna walcząca dziś o swoje (jako człowieka) prawa kobieta nie nazwie pana "męską szowinistyczną świnią", ponieważ to wywrotowe hasło "obowiązywało" jakieś dwadzieścia lat temu. Zaś siedem lat temu właśnie w Ameryce mocno brzmiały głosy Betty Friedan, Noami Wolff i wielu innych, które z "wirusa emancypacji" uczyniły wielce pożyteczną bakterię.
Bliżej nas, w Finlandii, ponad dziesięć lat temu wszedł w życie akt dotyczący równości między kobietą i mężczyzną. Świat się nie zawalił. Katastrofy nie spowodowała także kolejna ustawa, która zagwarantowała całodzienną opiekę państwa nad dzieckiem w wieku przedszkolnym. Kiedy podejmują się jej rodzice, korzystają z państwowych subwencji. To, kto zostaje w domu, zależy już nie od ustawy, lecz od kobiety i mężczyzny. A że - jak mawiała Margaret Thatcher - "każda kobieta, która potrafi prowadzić dom, da sobie radę z rządzeniem koalicją", to i nie wszystkie Finki zostają w domach. Dziś jedną trzecią fińskich parlamentarzystów stanowią kobiety i nikt z tego powodu nie wyrywa włosów z głowy.
Oczywiście, wszystko zależy od intencji, jakiej służyć ma interpretacja. Dlatego rzeczywiście feministki nie lubią, gdy z feminizmu robi się ideologię dla wiosłujących fanatyczek, a za "siostrę feminizmu uznaje się hipokryzję". "Amerykańskie feministki protestują przeciw seksualnemu molestowaniu, ale milczą, gdy oskarżony o molestowanie jest Bill Clinton. No, ale on trzyma z feministkami". Czy ma pan na myśli te kobiety, które dzięki pro- kobiecej polityce Clintona zajęły wysokie stanowiska państwowe, czy też te, którym pozostawiono wolność decydowania w sprawie macierzyństwa?
A u nas? "Polskie kobiety sobie poradzą. Wystarczy, że ochrony swoich interesów nie zostawią feministkom". A komu? W kilkudziesięciostronicowym raporcie o realizacji Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych ONZ, przedstawionym przez polską delegację rządową w Genewie, kobietom poświęcono kilka linijek. Łatwo się domyśleć, że wszystko poza trudniejszym dostępem kobiet do stanowisk kierowniczych i mniejszymi płacami za tę samą pracę jest OK. U nas, bo w Genewie już nie. Z sondażu CBOS dla "Gazety Wyborczej" wynika, że co trzecia kobieta przyznaje, że traci coś, przegrywa, ma mniejsze szanse tylko z uwagi na płeć, niemal 70 proc. respondentek - czy feministek? - czuje się dyskryminowanych w pracy, 60 proc. bezrobotnych to kobiety. Przyszła emerytka będzie miała prawie o połowę mniejszą emeryturę niż jej mąż... Nawet więc z perspektywy wiosłującego na łódce trudno to, o co zabiegają nie tylko feministki, przyrównać do zabawy niegrzecznych dziewczynek, które na złość mężczyźnie wyleją dziecko z kąpielą. Tworząc kobiecy raj bez mężczyzny. Gdy bowiem kobieta spotyka mężczyznę, a ten trafia na odpowiednią dla siebie kobietę, to nie może ich skłócić żadna ustawa. Nawet ta o równości między nim i nią.
W głowie każdej rozsądnie myślącej kobiety z końca wieku może się narodzić co najmniej kilka interpretacji tego zdarzenia. Pierwsza z nich kobiecie w łódce może być nieprzychylna. Otóż związała się z paskudnym leniem, który dawno zapomniał o tym, że jest mężczyzną. Nie robi w domu nic. Nie pastuje, nie zmywa i nie zarabia pieniędzy. Dlaczego zatem miałby wiosłować? Cóż pozostaje biednej kobiecie? Robienie dobrej miny do złej gry. Druga wersja mogła by brzmieć tak: schorowany mąż właśnie odbywa rekonwalescencję po kolejnym niedomaganiu serca. A ponieważ serce ma gołębie, to nie tylko opieki jest wart, ale i niejednej kropli potu spływającej po skroniach. Jest i trzeci scenariusz. Wiosłująca siłaczka, zamiast samotnie liczyć kalorie na turnusie dla odchudzających się, wybiera aktywny wypoczynek z mężem w łódce.
Rozejrzyjmy się wokół, czy którejś kobiecie po wielu latach małżeństwa z "jegomościem" chciałoby się jeszcze cokolwiek udowadniać? A jeśli nawet to wiosłowanie ponad siły miałoby jakikolwiek związek z równouprawnieniem, to czy warte jest przytaczania w poważnej - jak mniemam - polemice z feminizmem? Bo czy inaczej, panie Tomaszu, wkładałby pan "palce między drzwi"? Zwłaszcza że i tak nie wierzy pan w sens merytorycznej rozmowy z feministkami, bo one - jak pan pisze - jej nie lubią, a potem to już tylko atakują z furią. Lecz pewnie nie dlatego, że nazywa je pan "babolcami, które w domu są gościem, a zrealizować potrafią się tylko przy biurku", i nie dlatego, że gdy ich pan słucha, to przypominają się panu brednie, które pierwszy raz usłyszał pan z ich ust siedem lat temu w Ameryce? Z jednym małym "ale" - żadna walcząca dziś o swoje (jako człowieka) prawa kobieta nie nazwie pana "męską szowinistyczną świnią", ponieważ to wywrotowe hasło "obowiązywało" jakieś dwadzieścia lat temu. Zaś siedem lat temu właśnie w Ameryce mocno brzmiały głosy Betty Friedan, Noami Wolff i wielu innych, które z "wirusa emancypacji" uczyniły wielce pożyteczną bakterię.
Bliżej nas, w Finlandii, ponad dziesięć lat temu wszedł w życie akt dotyczący równości między kobietą i mężczyzną. Świat się nie zawalił. Katastrofy nie spowodowała także kolejna ustawa, która zagwarantowała całodzienną opiekę państwa nad dzieckiem w wieku przedszkolnym. Kiedy podejmują się jej rodzice, korzystają z państwowych subwencji. To, kto zostaje w domu, zależy już nie od ustawy, lecz od kobiety i mężczyzny. A że - jak mawiała Margaret Thatcher - "każda kobieta, która potrafi prowadzić dom, da sobie radę z rządzeniem koalicją", to i nie wszystkie Finki zostają w domach. Dziś jedną trzecią fińskich parlamentarzystów stanowią kobiety i nikt z tego powodu nie wyrywa włosów z głowy.
Oczywiście, wszystko zależy od intencji, jakiej służyć ma interpretacja. Dlatego rzeczywiście feministki nie lubią, gdy z feminizmu robi się ideologię dla wiosłujących fanatyczek, a za "siostrę feminizmu uznaje się hipokryzję". "Amerykańskie feministki protestują przeciw seksualnemu molestowaniu, ale milczą, gdy oskarżony o molestowanie jest Bill Clinton. No, ale on trzyma z feministkami". Czy ma pan na myśli te kobiety, które dzięki pro- kobiecej polityce Clintona zajęły wysokie stanowiska państwowe, czy też te, którym pozostawiono wolność decydowania w sprawie macierzyństwa?
A u nas? "Polskie kobiety sobie poradzą. Wystarczy, że ochrony swoich interesów nie zostawią feministkom". A komu? W kilkudziesięciostronicowym raporcie o realizacji Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych ONZ, przedstawionym przez polską delegację rządową w Genewie, kobietom poświęcono kilka linijek. Łatwo się domyśleć, że wszystko poza trudniejszym dostępem kobiet do stanowisk kierowniczych i mniejszymi płacami za tę samą pracę jest OK. U nas, bo w Genewie już nie. Z sondażu CBOS dla "Gazety Wyborczej" wynika, że co trzecia kobieta przyznaje, że traci coś, przegrywa, ma mniejsze szanse tylko z uwagi na płeć, niemal 70 proc. respondentek - czy feministek? - czuje się dyskryminowanych w pracy, 60 proc. bezrobotnych to kobiety. Przyszła emerytka będzie miała prawie o połowę mniejszą emeryturę niż jej mąż... Nawet więc z perspektywy wiosłującego na łódce trudno to, o co zabiegają nie tylko feministki, przyrównać do zabawy niegrzecznych dziewczynek, które na złość mężczyźnie wyleją dziecko z kąpielą. Tworząc kobiecy raj bez mężczyzny. Gdy bowiem kobieta spotyka mężczyznę, a ten trafia na odpowiednią dla siebie kobietę, to nie może ich skłócić żadna ustawa. Nawet ta o równości między nim i nią.
Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.