Trzymając się reguł czarnego thrillera, film "Godzina zemsty" do tego stopnia jest wyrafinowany, że staje się wręcz surrealistyczną fantazją
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, jest lato, a w kinach repertuar wakacyjny, czyli przede wszystkim filmy sensacyjne. Jednym z ciekawszych wydaje mi się "Godzina zemsty" z Melem Gibsonem w roli głównej.
Zygmunt Kałużyński: - Zwykle, panie Tomaszu, staramy się zwracać uwagę na filmy wyróżniające się na tle innych, tymczasem ten został oparty w całości na szablonie uprawianym przez kino od jego początków. Polega on na tym, że wyczynowiec musi dać sobie radę ze świetnie zorganizowaną szajką, mając jeszcze na łbie policję oraz dodatkowych przeciwników, ale z góry wiadomo, że ich wszystkich pokona.
TR: - Tyle że szablon każe, aby to był bohater pozytywny, z którym moglibyśmy się identyfikować. A Porter, bohater tego filmu - mimo że gra go dający się lubić Mel Gibson - to złodziej i bandyta. To się panu zgadza z szablonem?
ZK: - Owszem, już bywało, że osoby o wątpliwej reputacji były bohaterami takiego thrillera i na końcu oczyszczały się i usprawiedliwiały.
TR: - Ale Porter na końcu wcale się nie oczyszcza. Co prawda przydarza mu się prawdziwa miłość (nie do żony, lecz do prostytutki) i wszystko mogłoby się szczęśliwie ułożyć, ale sam przyznaje w epilogu, że obawia się, iż nie uda mu się zbyt długo żyć życiem zakochanego poczciwca i wkrótce wróci na przestępczą ścieżkę.
ZK: - Tak czy inaczej, zdobywa naszą sympatię. Pod tym względem to ciągle jeszcze jest przebieg akcji dobrze znany kinomanowi. Ale, panie Tomaszu, to w ogóle jest charakterystyczne dla kina. Niech pan weźmie western: wiadomo, że szeryf musi zwyciężyć na końcu i cała wartość wielkiego westernu polega na tym, jak to jest pokazane. Kinomani, którzy kochają tę sztukę, wybiorą się zawsze na nowy western, mimo że są przekonani, iż nie spotka ich żadna niespodzianka, jeśli chodzi o rozwiązanie. Podobnie jest w naszym filmie. Zaczyna się od widoku szklanki z whisky. Zanurzone są w niej nożyczki i nóż. Te narzędzia posłużą za chwilę do prymitywnej operacji wyjęcia kul z ciała Gibsona, który zdradzony przez swoją żonę-narkomankę i przez wspólnika, został postrzelony. I co on robi, gdy tylko wstaje na nogi? Zabiera na ulicy datki żebrakowi, będącemu ofiarą wojny w Wietnamie!
TR: - Przecież to jest oszust, panie Zygmuncie, udający okaleczonego weterana wojny! Zresztą w tym filmie nie ma ani jednej pozytywnej postaci. Sami przestępcy i oszuści. Czy naprawdę tak wygląda nasz świat?
ZK: - Owszem, tak wygląda, jednak w filmie mamy różnicowanie i cieniowanie. Porter rzeczywiście zachowuje się niesympatycznie, okradając żebraka, a później barmankę w lokalu. Za chwilę na ulicy potrąca zamożnego faceta i wyciąga mu portfel, by za pomocą ukradzionej karty kredytowej zakupić rewolwer. Wszystko dlatego, że chce odzyskać swoje 140 tys. USD, które zrabował ze swoim wspólnikiem. Właściwie nie zrabował...
TR: - Jak to nie zrabował! Oczywiście, że ukradł, tyle że nie z banku, lecz z samochodu chińskiej mafii. Złodziej ukradł złodziejowi.
ZK: - No dobrze, ukradli wspólnie 140 tys. dolarów, z czego naszemu Melowi należy się 70 tys., których nie dostał. I przez cały film, narażając się na śmierć co minutę, powtarza, że idzie mu tylko o owe 70 tys. dolarów. To jest jego urok. Świadczy to także, że ma swoje zasady i jakiś kręgosłup. Może nie jest on zrobiony z szacunku dla kodeksu, niemniej jednak Porter budzi sympatię dzięki swojej prywatnej próbie szukania sprawiedliwości. Pan mówi, że wszystkie charaktery są tutaj obrzydliwe. Otóż nie! Wszystkie, oprócz naszego Mela.
TR: - Jest jeszcze jeden aspekt tego filmu, świadczący o tym, że odbiega od stereotypu. Idzie mi o sposób prezentacji sadyzmu. Odnoszę wrażenie, jakby "Godzina zemsty" miała się stać reklamą zachowań sadystycznych w życiu i w seksie. Nie mamy tu bowiem przerażających scen, mogących nas do tego zrazić. Wręcz przeciwnie - film oswaja nas z zachowaniami sadystycznymi, prezentując je na każdym kroku, ale w sposób dowcipny i prawie zabawny. Widz śmieje się, oglądając te niebezpieczne, zawsze związane z przemocą, gwałtem i bólem sytuacje, biorąc je nieomal za fajne pomysły zabawowe.
ZK: - No właśnie. Na przykład Mel pozbywa się wspólnika, który zresztą jest kanalią, swołoczą, zdrajcą i zabójcą, w ten sposób, że najpierw go powala na podłogę uderzeniem pięści, później przykłada mu do łba poduszkę i przez nią strzela w głowę. Potem mamy scenę, gdy uwięziony przez szefów szajki Mel torturowany jest w ten sposób, że każdy z jego palców u nóg po kolei miażdżony jest młotem.
TR: - Nie mówiąc o głównej reprezentantce nurtu sadystycznego w tym filmie, koreańskiej prostytutce Dominatix (Lucy Liu), doznającej rozkoszy podczas zadawania bólu.
ZK: - No, jest w tym wyspecjalizowana. Powiada pan, że są tu sceny sadystyczne, które nas bawią...
TR: - To za mało powiedziane. Raczej przez to, że nas bawią, oswajają nas z sadyzmem i zachęcają, żeby go uznać za coś fajnego.
ZK: - Posuwa się pan teraz za daleko. Niech pan znowu weźmie western: kiedy szeryf rozwala całą szajkę bandytów, pod koniec zawsze mamy stos trupów.
TR: - Tu nie chodzi o trupy ani o zabijanie. Chodzi o sadyzm, czyli doznawanie rozkoszy w wyniku zadawania bólu.
ZK: - Tak, ale to wszystko jest podobnie dystansowne i zabawowe jak w westernie. Przecież te śmierci w filmach kowbojskich traktowane są prawie jak w dziecięcych zabawach na podwórku: pif-paf, jesteś zastrzelony. Mamy do czynienia z pewnym gatunkiem, o którym wiemy od razu, jaki będzie i jak się będzie rozwijał. Ten gatunek po prawdzie jest fantastyczny. To, co się dzieje w tym filmie, jest niemożliwe!
TR: - A może to jest groteska?
ZK: - Oczywiście.
TR: - To wreszcie jest to film sensacyjny czy groteskowy?
ZK: - To groteskowy film sensacyjny! Jego cała atrakcyjność polega na tym, że trzymając się reguł gatunku, to znaczy czarnego thrillera z wyczynowym bohaterem, do tego stopnia jest wyrafinowany w pomysłach, że staje się wręcz surrealistyczną fantazją, którą oglądamy jako coś nie z tego świata. Jakie tam są na przykład teksty?! Jeśli chcesz się przekonać, jak smakuje twoje lewe jajo, postaramy się, żebyś je skonsumował. Albo będziemy cię tak męczyli, że kiedy będziesz już zdychał, zrobimy ci transfuzję krwi, żebyś mógł dłużej cierpieć. To trzeba wymyślić! Bardzo wątpię, czy ci, którzy naprawdę mordują, używają takich słów.
Zygmunt Kałużyński: - Zwykle, panie Tomaszu, staramy się zwracać uwagę na filmy wyróżniające się na tle innych, tymczasem ten został oparty w całości na szablonie uprawianym przez kino od jego początków. Polega on na tym, że wyczynowiec musi dać sobie radę ze świetnie zorganizowaną szajką, mając jeszcze na łbie policję oraz dodatkowych przeciwników, ale z góry wiadomo, że ich wszystkich pokona.
TR: - Tyle że szablon każe, aby to był bohater pozytywny, z którym moglibyśmy się identyfikować. A Porter, bohater tego filmu - mimo że gra go dający się lubić Mel Gibson - to złodziej i bandyta. To się panu zgadza z szablonem?
ZK: - Owszem, już bywało, że osoby o wątpliwej reputacji były bohaterami takiego thrillera i na końcu oczyszczały się i usprawiedliwiały.
TR: - Ale Porter na końcu wcale się nie oczyszcza. Co prawda przydarza mu się prawdziwa miłość (nie do żony, lecz do prostytutki) i wszystko mogłoby się szczęśliwie ułożyć, ale sam przyznaje w epilogu, że obawia się, iż nie uda mu się zbyt długo żyć życiem zakochanego poczciwca i wkrótce wróci na przestępczą ścieżkę.
ZK: - Tak czy inaczej, zdobywa naszą sympatię. Pod tym względem to ciągle jeszcze jest przebieg akcji dobrze znany kinomanowi. Ale, panie Tomaszu, to w ogóle jest charakterystyczne dla kina. Niech pan weźmie western: wiadomo, że szeryf musi zwyciężyć na końcu i cała wartość wielkiego westernu polega na tym, jak to jest pokazane. Kinomani, którzy kochają tę sztukę, wybiorą się zawsze na nowy western, mimo że są przekonani, iż nie spotka ich żadna niespodzianka, jeśli chodzi o rozwiązanie. Podobnie jest w naszym filmie. Zaczyna się od widoku szklanki z whisky. Zanurzone są w niej nożyczki i nóż. Te narzędzia posłużą za chwilę do prymitywnej operacji wyjęcia kul z ciała Gibsona, który zdradzony przez swoją żonę-narkomankę i przez wspólnika, został postrzelony. I co on robi, gdy tylko wstaje na nogi? Zabiera na ulicy datki żebrakowi, będącemu ofiarą wojny w Wietnamie!
TR: - Przecież to jest oszust, panie Zygmuncie, udający okaleczonego weterana wojny! Zresztą w tym filmie nie ma ani jednej pozytywnej postaci. Sami przestępcy i oszuści. Czy naprawdę tak wygląda nasz świat?
ZK: - Owszem, tak wygląda, jednak w filmie mamy różnicowanie i cieniowanie. Porter rzeczywiście zachowuje się niesympatycznie, okradając żebraka, a później barmankę w lokalu. Za chwilę na ulicy potrąca zamożnego faceta i wyciąga mu portfel, by za pomocą ukradzionej karty kredytowej zakupić rewolwer. Wszystko dlatego, że chce odzyskać swoje 140 tys. USD, które zrabował ze swoim wspólnikiem. Właściwie nie zrabował...
TR: - Jak to nie zrabował! Oczywiście, że ukradł, tyle że nie z banku, lecz z samochodu chińskiej mafii. Złodziej ukradł złodziejowi.
ZK: - No dobrze, ukradli wspólnie 140 tys. dolarów, z czego naszemu Melowi należy się 70 tys., których nie dostał. I przez cały film, narażając się na śmierć co minutę, powtarza, że idzie mu tylko o owe 70 tys. dolarów. To jest jego urok. Świadczy to także, że ma swoje zasady i jakiś kręgosłup. Może nie jest on zrobiony z szacunku dla kodeksu, niemniej jednak Porter budzi sympatię dzięki swojej prywatnej próbie szukania sprawiedliwości. Pan mówi, że wszystkie charaktery są tutaj obrzydliwe. Otóż nie! Wszystkie, oprócz naszego Mela.
TR: - Jest jeszcze jeden aspekt tego filmu, świadczący o tym, że odbiega od stereotypu. Idzie mi o sposób prezentacji sadyzmu. Odnoszę wrażenie, jakby "Godzina zemsty" miała się stać reklamą zachowań sadystycznych w życiu i w seksie. Nie mamy tu bowiem przerażających scen, mogących nas do tego zrazić. Wręcz przeciwnie - film oswaja nas z zachowaniami sadystycznymi, prezentując je na każdym kroku, ale w sposób dowcipny i prawie zabawny. Widz śmieje się, oglądając te niebezpieczne, zawsze związane z przemocą, gwałtem i bólem sytuacje, biorąc je nieomal za fajne pomysły zabawowe.
ZK: - No właśnie. Na przykład Mel pozbywa się wspólnika, który zresztą jest kanalią, swołoczą, zdrajcą i zabójcą, w ten sposób, że najpierw go powala na podłogę uderzeniem pięści, później przykłada mu do łba poduszkę i przez nią strzela w głowę. Potem mamy scenę, gdy uwięziony przez szefów szajki Mel torturowany jest w ten sposób, że każdy z jego palców u nóg po kolei miażdżony jest młotem.
TR: - Nie mówiąc o głównej reprezentantce nurtu sadystycznego w tym filmie, koreańskiej prostytutce Dominatix (Lucy Liu), doznającej rozkoszy podczas zadawania bólu.
ZK: - No, jest w tym wyspecjalizowana. Powiada pan, że są tu sceny sadystyczne, które nas bawią...
TR: - To za mało powiedziane. Raczej przez to, że nas bawią, oswajają nas z sadyzmem i zachęcają, żeby go uznać za coś fajnego.
ZK: - Posuwa się pan teraz za daleko. Niech pan znowu weźmie western: kiedy szeryf rozwala całą szajkę bandytów, pod koniec zawsze mamy stos trupów.
TR: - Tu nie chodzi o trupy ani o zabijanie. Chodzi o sadyzm, czyli doznawanie rozkoszy w wyniku zadawania bólu.
ZK: - Tak, ale to wszystko jest podobnie dystansowne i zabawowe jak w westernie. Przecież te śmierci w filmach kowbojskich traktowane są prawie jak w dziecięcych zabawach na podwórku: pif-paf, jesteś zastrzelony. Mamy do czynienia z pewnym gatunkiem, o którym wiemy od razu, jaki będzie i jak się będzie rozwijał. Ten gatunek po prawdzie jest fantastyczny. To, co się dzieje w tym filmie, jest niemożliwe!
TR: - A może to jest groteska?
ZK: - Oczywiście.
TR: - To wreszcie jest to film sensacyjny czy groteskowy?
ZK: - To groteskowy film sensacyjny! Jego cała atrakcyjność polega na tym, że trzymając się reguł gatunku, to znaczy czarnego thrillera z wyczynowym bohaterem, do tego stopnia jest wyrafinowany w pomysłach, że staje się wręcz surrealistyczną fantazją, którą oglądamy jako coś nie z tego świata. Jakie tam są na przykład teksty?! Jeśli chcesz się przekonać, jak smakuje twoje lewe jajo, postaramy się, żebyś je skonsumował. Albo będziemy cię tak męczyli, że kiedy będziesz już zdychał, zrobimy ci transfuzję krwi, żebyś mógł dłużej cierpieć. To trzeba wymyślić! Bardzo wątpię, czy ci, którzy naprawdę mordują, używają takich słów.
Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.