Używanie ordynacji wyborczej jako gilotyny ucinającej wszystkie odrosty jest polityką krótkowzroczną. Niereprezentatywny parlament nie może sprawować efektywnej władzy
Definicja gapy może być taka, że tak się intensywnie wpatruje, iż nic nie widzi. Nie wiem, dlaczego przyszło mi to do głowy, kiedy kraj zalewa fala upałów, neurony w mózgach nie wchodzą należycie w kontakt, a jednocześnie odbywa się jedna z ważniejszych politycznych dyskusji w kraju. Dyskusja jest bowiem o ordynacji wyborczej.
Jak wiadomo, o wyniku wyborczym decydują dwa czynniki. Pierwszy to wola wyborców wyrażona w akcie głosowania. Ta jest zmienna jak kobieta i tak jak ona ma swoje zauroczenia. Znamy ją i widzimy, a niekiedy przyjmujemy jako jedyny faktor demokratycznych wyborów. Tym drugim jest ordynacja wyborcza, czyli sposób, w jaki nasze głosy przekładają się na wyniki głosowania. Tego - jakże istotnego - czynnika demokracji najczęściej nie bierzemy pod uwagę. Od niego zależy tymczasem reprezentatywność parlamentu. Mieliśmy już bowiem w 1993 r. taki wypadek, że Sejm był wybrany demokratycznie, ale nie był reprezentatywny. Wybory były demokratyczne (to znaczy tajne, wolne i bezpośrednie), ale ich wynik nie był reprezentatywny, bo wola ok. 70 proc. głosujących nie została uszanowana i poważna część politycznego spektrum znalazła się, dzięki ordynacji, poza parlamentem. W 1993 r. zwyciężyła ordynacja. Aby unikać takich niespodzianek, należy się uważnie wsłuchiwać w dyskusję o ordynacji wyborczej, a ta właśnie się toczy. Do ciemnych stron tego zagadnienia należy i ta, że ordynację będzie uchwalać parlament, istnieje więc podejrzenie, iż posłowie będą dbać nie tyle o reprezentatywność, ile o najlepsze warunki reelekcji dla siebie. Jednym z takich patentów na reelekcję jest tzw. lista krajowa. Jest to sposób wybierania pochodzący z czasów komunistycznych, mający zapewnić dobry efekt niepopularnym i niezakorzenionym społecznie politykom. Stanowi to zaprzeczenie procedur demokratycznych, bo oddając swój głos na posła A, wybiera się w istocie posła B, czyli nie tego, którego obdarzyło się zaufaniem i głosem. Powiadają niektórzy, że lista krajowa służy wprowadzaniu do parlamentu ekspertów, którzy są mniej popularni niż politycy. Wierutna bzdura, aby bowiem eksperci mogli pełnić funkcje eksperckie we władzy ustawodawczej, wystarczy im to zlecić i nie trzeba ich wybierać na posłów. Wszyscy wiedzą, że lista krajowa nie służy ekspertom, tylko politykom mającym małe poparcie społeczne, a duże partyjne. Lista krajowa powinna zostać zlikwidowana w imię zasad demokracji. Ważną jest też sprawą, ile będzie można zdobyć mandatów w okręgu. Duże ugrupowania optują za małą liczbą mandatów, by polską scenę polityczną podzielić między siebie i z wyborów parlamentarnych uczynić plebiscyt. Mniejsze ugrupowania uważają, że mandatów powinno być w okręgu jak najwięcej, by całe zróżnicowanie polityczne mogło być reprezentowane w Sejmie i Senacie. Polska scena polityczna nie jest, jak chcieliby niektórzy, czarno-biała. Paleta jej odcieni jest bardzo zróżnicowana i musi być odzwierciedlana przez parlament. Używanie ordynacji wyborczej jako gilotyny ucinającej wszystkie odrosty jest polityką krótkowzroczną. Niereprezentatywny parlament nie może sprawować efektywnej władzy. Inna sprawa, że sprawować rządy przy rozdrobnionym parlamencie nie jest łatwo. Ale kto powiedział, że bycie posłem to łatwe wyzwanie? Trzeba zmienić wewnętrzne regulaminy sejmowe. Tam się idzie na ochotnika, nie z łapanki. Nie chcę dręczyć czytelnika uwagami, jak sposób liczenia d?Hondta wpływa na wynik wyborczy lub jak pięcioprocentowy próg sukcesu wyborczego odciska się na kształcie parlamentu. Wiem tylko, że debata nad kształtem ordynacji wyborczej jest dyskusją, której wynik na długi czas określi kształt polskiej demokracji. Dziś tej ordynacji nie ma. Gdyby jutro - co nie daj Panie Boże! - miały się odbyć wybory uzupełniające do Sejmu, to by nie mogły - nie ma ordynacji. Ordynacja musi więc powstać i jej kształt określi polską politykę, podobnie jak decyzje wyborców. Dyskusja nad ordynacją (bez względu na nie sprzyjające jej upały) powinna się odbyć w szerszym gronie niż tylko polityków. Dotyczy przecież nas wszystkich, a stare rzymskie przysłowie, które legło u podstaw cywilizowanych systemów prawnych, powiada: nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Starajmy się tego nie przegapić.
Jak wiadomo, o wyniku wyborczym decydują dwa czynniki. Pierwszy to wola wyborców wyrażona w akcie głosowania. Ta jest zmienna jak kobieta i tak jak ona ma swoje zauroczenia. Znamy ją i widzimy, a niekiedy przyjmujemy jako jedyny faktor demokratycznych wyborów. Tym drugim jest ordynacja wyborcza, czyli sposób, w jaki nasze głosy przekładają się na wyniki głosowania. Tego - jakże istotnego - czynnika demokracji najczęściej nie bierzemy pod uwagę. Od niego zależy tymczasem reprezentatywność parlamentu. Mieliśmy już bowiem w 1993 r. taki wypadek, że Sejm był wybrany demokratycznie, ale nie był reprezentatywny. Wybory były demokratyczne (to znaczy tajne, wolne i bezpośrednie), ale ich wynik nie był reprezentatywny, bo wola ok. 70 proc. głosujących nie została uszanowana i poważna część politycznego spektrum znalazła się, dzięki ordynacji, poza parlamentem. W 1993 r. zwyciężyła ordynacja. Aby unikać takich niespodzianek, należy się uważnie wsłuchiwać w dyskusję o ordynacji wyborczej, a ta właśnie się toczy. Do ciemnych stron tego zagadnienia należy i ta, że ordynację będzie uchwalać parlament, istnieje więc podejrzenie, iż posłowie będą dbać nie tyle o reprezentatywność, ile o najlepsze warunki reelekcji dla siebie. Jednym z takich patentów na reelekcję jest tzw. lista krajowa. Jest to sposób wybierania pochodzący z czasów komunistycznych, mający zapewnić dobry efekt niepopularnym i niezakorzenionym społecznie politykom. Stanowi to zaprzeczenie procedur demokratycznych, bo oddając swój głos na posła A, wybiera się w istocie posła B, czyli nie tego, którego obdarzyło się zaufaniem i głosem. Powiadają niektórzy, że lista krajowa służy wprowadzaniu do parlamentu ekspertów, którzy są mniej popularni niż politycy. Wierutna bzdura, aby bowiem eksperci mogli pełnić funkcje eksperckie we władzy ustawodawczej, wystarczy im to zlecić i nie trzeba ich wybierać na posłów. Wszyscy wiedzą, że lista krajowa nie służy ekspertom, tylko politykom mającym małe poparcie społeczne, a duże partyjne. Lista krajowa powinna zostać zlikwidowana w imię zasad demokracji. Ważną jest też sprawą, ile będzie można zdobyć mandatów w okręgu. Duże ugrupowania optują za małą liczbą mandatów, by polską scenę polityczną podzielić między siebie i z wyborów parlamentarnych uczynić plebiscyt. Mniejsze ugrupowania uważają, że mandatów powinno być w okręgu jak najwięcej, by całe zróżnicowanie polityczne mogło być reprezentowane w Sejmie i Senacie. Polska scena polityczna nie jest, jak chcieliby niektórzy, czarno-biała. Paleta jej odcieni jest bardzo zróżnicowana i musi być odzwierciedlana przez parlament. Używanie ordynacji wyborczej jako gilotyny ucinającej wszystkie odrosty jest polityką krótkowzroczną. Niereprezentatywny parlament nie może sprawować efektywnej władzy. Inna sprawa, że sprawować rządy przy rozdrobnionym parlamencie nie jest łatwo. Ale kto powiedział, że bycie posłem to łatwe wyzwanie? Trzeba zmienić wewnętrzne regulaminy sejmowe. Tam się idzie na ochotnika, nie z łapanki. Nie chcę dręczyć czytelnika uwagami, jak sposób liczenia d?Hondta wpływa na wynik wyborczy lub jak pięcioprocentowy próg sukcesu wyborczego odciska się na kształcie parlamentu. Wiem tylko, że debata nad kształtem ordynacji wyborczej jest dyskusją, której wynik na długi czas określi kształt polskiej demokracji. Dziś tej ordynacji nie ma. Gdyby jutro - co nie daj Panie Boże! - miały się odbyć wybory uzupełniające do Sejmu, to by nie mogły - nie ma ordynacji. Ordynacja musi więc powstać i jej kształt określi polską politykę, podobnie jak decyzje wyborców. Dyskusja nad ordynacją (bez względu na nie sprzyjające jej upały) powinna się odbyć w szerszym gronie niż tylko polityków. Dotyczy przecież nas wszystkich, a stare rzymskie przysłowie, które legło u podstaw cywilizowanych systemów prawnych, powiada: nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Starajmy się tego nie przegapić.
Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.