Amerykański gladiator

Amerykański gladiator

Dodano:   /  Zmieniono: 
Amerykanie mają swoją Formułę 1 i swojego Michaela Schumachera
To Jeff Gordon. Ma 27 lat i wygląda jak chłopak z parkingu, któremu nie oddalibyśmy kluczyków do naszego sfatygowanego auta, nie mówiąc o zaproszeniu do prowadzenia przez kilkaset okrążeń po betonowym torze bolidu mającego 700 koni mechanicz- nych i rozwijającego prędkość 200 mil na godzinę.
Co weekend kierowcy straceńcy mijają się w odległości kilkunastu centymetrów. Kibice płacą i czekają na start oraz na chwile grozy. Wielu wspomina wydarzenie sprzed kilku sezonów, kiedy na torze w Allentown w Pensylwanii ford prowadzony przez Daveya Allisona z prędkością 248 km/h uderzył w auto rywala, osiem razy przekoziołkował w powietrzu i wylądował na murawie wewnątrz toru. Jeff Gordon, Richard Petty, Darrel Waltrip czy Dale Earnhard to bohaterowie amerykańskiego sportu, w Europie prawie nieznani. Kierowcy formuły NASCAR (National Association of Stock Car Auto Racing) tworzą potęgę najszybciej rozwijającej się dyscypliny sportowej w Stanach Zjednoczonych. Jak szybko? Dochód ze sprzedaży pamiątek związanych z wyścigami przekroczył w minionym roku miliard dolarów, a na każdy z cotygodniowych wyścigów przychodzi 150-400 tys. widzów. Białych, bo czarni nie są mile widziani.
Gdy Jeff miał 11 lat, wygrał wszystkie wyścigi w klasie gokartów. Dziewięć lat później, mając do wyboru uniwersytet albo wyścigi, wybrał samochody i kontrakt opiewający na 11 mln USD, podpisany z producentem farb samochodowych. W minionym roku Gordon, wciąż uznawany w środowisku kierowców za młodzieniaszka, wygrał swój trzeci Winston Cup, puchar przyznawany w USA zwycięzcom serii 34 najbardziej prestiżowych wyścigów. - Jestem pewien, że Jeff może być tym dla sportu samochodowego, kim dla boksu był Muhammad Ali, a dla koszykarskiej ligi NBA - Michael Jordan - mówi Humpy Wheeler, prezydent Speedway Motorsports (operatora największej w USA sieci torów wyścigowych). - Ma szanse być gwiazdą, choć jest oderwanym od pługa przygłupem żującym tytoń. Twarz Jeffa Gordona można zobaczyć na puszkach pepsi, w reklamach past do zębów, lodów, aut i okularów. Zawodnik i jego dyscyplina są traktowani w USA jak produkt dla Generacji X.
Formułą NASCAR rządzi Bob France z rodziną. Zastępcą szefa tego sportowego biznesu jest jego syn, a drugim wiceprezydentem - córka. Sport, który 51 lat temu rodził się w małych garażach na plażach Daytony, doczekał się niezwykłej popularności. Od 1990 r. liczba kibiców oglądających wyścigi NASCAR wzrosła o 63 proc.; w tej statystyce koszykarska liga NBA, nawet z Michaelem Jordanem, była dopiero druga. W telewizji wyścigi samochodowe przegrywają już tylko z futbolem amerykańskim, wyprzedzając baseball i koszykówkę. W 1998 r. przeciętny kontrakt telewizyjny na pokazywanie wybranych wyścigów NASCAR kosztował stacje 100 mln USD. - Nie można dziś w Ameryce powiedzieć, że ma się najlepszy program sportowy, jeśli nie transmituje się wyścigów NASCAR - przyznał Sean McManus, szef CBS Sports. Doskonale zdaje on sobie sprawę, iż kiedy w 2001 r. wygaśnie kontrakt, jego stacja za pokazywanie Gordona i spółki będzie musiała zapłacić przynajmniej pół miliarda dolarów.

Nie można dziś w USA powiedzieć, że ma się najlepszy program sportowy, jeśli nie 
transmituje się wyścigów NASCAR


Inwestują nie tylko media. Olbrzymie, mogące pomieścić do 400 tys. widzów tory, otworzono w Los Angeles, Las Vegas i Dallas, na zatwierdzenie czekają projekty w Chicago i Kansas City. Do akcji włączył się nawet Donald Trump, rozważając budowę toru na metropolitarnym obszarze Nowego Jorku. Nic jednak nie przebije zatwierdzonego do realizacji pomysłu firmy Brant Motorsport. Otóż na nie wykorzystanym obszarze lotniska w Pittsburghu powstanie za 300 mln USD pierwsza na świecie hala (mieszcząca 120 tys. kibiców) do wyścigów samochodowych. - Dach będzie miał 40 akrów powierzchni, czyli będzie większy od tego, jaki widziałem w fabryce Boeinga w Everett - mówi Ted Brant, prezydent firmy. - Całe przedsięwzięcie ma być dwukrotnie droższe niż najnowocześniejszy stadion do futbolu amerykańskiego. Najwięcej pieniędzy pochłonie system wentylacyjny, który podnosi koszty budowy przynajmniej o 100 mln USD. Pierwszy wyścig planowany jest na 2002 r. Brant nie ma wątpliwości, że na hali zarobi, ponieważ właściciele torów zatrzymują aż 65 proc. wpływów z transmisji telewizyjnych, resztę wpłacają zaś do kasy NASCAR i na prywatne konta kierowców. Zarabiają też na sprzedaży pamiątek z podobiznami zawodników. Prawdziwe pieniądze płyną jednak od sponsorów umieszczających reklamy na samochodach. Jeśli firma zainteresuje się taką gwiazdą jak Jeff Gordon, napis na masce jego samochodu będzie kosztował 4-6 mln USD, na klapie bagażnika - od 500 tys. USD do miliona dolarów, na przednim boku pojazdu - ok. 750 tys. USD, na przednich słupkach okiennych - 75-150 tys. USD, na tylnym boku pojazdu - 25-100 tys. USD, a na przednim zderzaku - 30-100 tys. USD. Jeff Gordon miał zawsze smykałkę do interesów - w wieku siedmiu lat sprzedał koszulkę ze swoją podobizną. Dziś opłaca siedmioosobową firmę Jeff Gordon Inc., która zajmuje się wyłącznie jego interesami. Zatrudnieni ekonomiści myślą tylko o jednym - co zrobić, aby pomnożyć zyski reklamowe z ubiegłego roku, sięgające 6 mln USD. Pieniądze na drobne wydatki Gordon czerpie ze swojej restauracji w Orlando, salonu sprzedaży chevroleta w Wilmington, sieci hal z automatami symulującymi jazdę na wyścigach bolidów oraz z kupionych 100 akrów najdroższej ziemi w pobliżu - jakżeby inaczej - Chevrolet Motor Speedway.
NASCAR ma swój słaby punkt, do którego - przynajmniej publicznie - nie lubi się przyznawać. Na spotkaniu Galerii Sław NASCAR, dorocznym zjeździe koronacyjnym dzisiejszych i przeszłych gwiazd sportu samochodowego w Ameryce, wyłącznie kelnerzy byli czarnoskórzy. Nikogo to specjalnie nie dziwi, choć czasy, kiedy wyścigi samochodowe były domeną rasistowskiego Południa, już dawno minęły i NASCAR ma swoich sympatyków od San Jose po Detroit. Szokujące jest jednak to, iż w przesyconej komercjalizmem Ameryce organizatorzy imprez dzielą dolary na czarne i białe. Tak naprawdę byliby oni szczęśliwi, gdyby Murzyni zajęli się koszykówką i futbolem amerykańskim, a ich zostawili w świętym spokoju. To budzi zdecydowany sprzeciw - można by bez końca cytować komentarze wydawców i dziennikarzy gazet przeznaczonych dla czarnoskórych obywateli, których podania o akredytację zostają co roku wyrzucane do kosza. Można też słuchać opowieści o takich kierowcach, jak Willy T. Ribbs. Obdarzony niezwykłym talentem czarnoskóry Ribbs nigdy nie przebił się przez trzecią ligę wyścigów, nie pasował bowiem komuś z działu promocji NASCAR. - Tych spraw nie można w prosty sposób załatwić z dnia na dzień - mówi jeden z największych promotorów wyścigowych z Indianopolis, chcący zachować anonimowość. - Przyjeżdżając na wyścig NASCAR, trudno nie dostrzec dziesiątek stoisk z konfederatką, czyli flagą gloryfikującą Amerykę z czasów podziału rasowego. Wystaje ona niemal zza drzwi każdego samochodu. W większości aut zaparkowanych w pobliżu toru na tylnym siedzeniu leży przynajmniej jedna strzelba myśliwska. Taka tradycja. Warto się z nią obchodzić delikatnie. Lepiej odżałować kilka tysięcy dolarów, jakie mogliby wpłacić do kas czarnoskórzy kibice, niż narażać się na poważne kłopoty.

Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.