Uprzywilejowując niektóre postaci zabójstwa, ustawodawca wziął pod uwagę emocje sprawcy i zachowanie się ofiary
Tak się jakoś w lipcu układa, że będzie kolejny temat kryminalno-sądowy. Może gdybym w czasie wakacji nie czytał prasy, nie byłoby powodów do niewesołych refleksji. Pod wpływem pewnej lektury zaczęło mnie jednak dręczyć pytanie: ile jest warte życie ludzkie?
Zanim do niej nawiążę - kilka uwag ogólnych. Pomińmy banały, że życie jest najwyższą wartością, że każdy ma prawo do ochrony życia, że trzeba szanować nie tylko swoje życie, ale również życie innych i zajrzyjmy do kodeksu karnego. Zgodnie z art. 148 par. 1 "kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż lat 8 albo karze śmierci". Kara śmierci cały czas figuruje w kodeksie, ale od lat nie jest wykonywana, a nowy kodeks karny, który jeszcze nie obowiązuje, po raz pierwszy w historii Polski karę tę znosi. Zostawmy jednak problem kary śmierci i spójrzmy na inne przepisy kodeksu. Ten sam art. 148 w par. 2 opisuje zabójstwo w afekcie, stwierdzając, że "kto zabija człowieka pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10". W art. 150 opisane jest przestępstwo eutanazji: "Kto zabija człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5". Uprzywilejowując niektóre postacie zabójstwa, ustawodawca wziął pod uwagę przede wszystkim emocje sprawcy i zachowanie się ofiary. Widać to wyraźnie tylko w eutanazji, natomiast w wypadku zabójstwa w afekcie - w praktyce - główną przyczyną "silnego wzburzenia" bywa zwykle jakiś rodzaj prowokacji ze stro- ny ofiary. Żona schwytana z kochankiem in flagranti, tyran domowy lub pijak znęcający się nad rodziną - to najczęściej występujące przykłady ofiar, które nie są bez winy.
W takich wypadkach sądy nie karzą sprawców zbyt surowo, uwzględniając na ich korzyść przyczynienie się ofiary do przestępstwa. Okazuje się jednak, że nie zawsze i przejdźmy teraz do lektury, o której wspomniałem na wstępie i która wywołała u mnie - na szczęście niezbyt poważny - stan silnego wzburzenia. W "Życiu" z 20 lipca Jerzy Morawski opisuje głośną swego czasu sprawę zabójstwa dwóch ludzi, wyłowionych z Wisły bez głów. Za czyn ten stanęli przed sądem trzej młodzi biznesmeni i zostali skazani. Reportaż nosi nieco mylący tytuł: "Zemsta za wymyślone długi" i jest opisem gehenny, jaką przechodzili skazani, zanim doszło do zabójstwa. Jedna z ofiar, nazwana w reportażu Stefanem (drugi zabity był jego ochroniarzem) - jeżeli wierzyć relacji autora opowieści - to typ potwora w ludzkiej skórze, terroryzującego późniejszych zabójców i znęcającego się nad nimi na wszystkie możliwe sposoby. Jako pretekst wymyślił sobie nie istniejące długi i wymuszając ich zwrot, bił, groził, szantażował i prześladował biznesmenów w taki sposób, że znaleźli się oni u kresu wytrzymałości. Musieli oddawać Stefanowi wszystkie pieniądze, a on sam walił bykiem lub wyręczał się bandziorami rosyjskimi lub "ochroniarzem Piotrem". Katowani i prześladowani ludzie próbowali szukać pomocy policji i prokuratury, ale tam jedynie rozkładano ręce. W skrajnej desperacji postanowili zgładzić swego prześladowcę. Mieli "szczęście", bo dał się zaskoczyć i wyjątkowo nie był uzbrojony - pewnie już całkowicie lekceważył swoje ofiary. Schwytali również "ochroniarza" i zabrali ich w ostatnią, makabryczną podróż. Pewnie z wielkiego strachu pozbawili ich w końcu głów, by mieć pewność, że Stefan i Piotr nie powrócą. Bo Stefan do samego końca straszył ich i groził, że zabije. Trzy retoryczne pytania: czy i w jakim stopniu ofiary przyczyniły się do zabójstwa? Czy istotnie opisany wypadek jest tak bardzo daleki od "zabójstwa pod wpływem silnego wzburzenia", czy nie przypomina - przekroczonej wprawdzie znacznie - obrony koniecznej? Myślę, że na seminarium uniwersyteckim rozwinęłaby się na ten temat ciekawa dyskusja. Również dlatego, że dwóm głównym sprawcom wymierzono karę 25 lat pozbawienia wolności. Nie lubię komentować wyroków i nie wiem nawet, czy ten wyrok jest prawomocny. Uważam go jednak za prawniczy nonsens i obrazę elementarnego poczucia sprawiedliwości. Oczywiście, jeżeli wszystko wyglądało naprawdę tak, jak opisał to w swoim reportażu Jerzy Morawski.
Zanim do niej nawiążę - kilka uwag ogólnych. Pomińmy banały, że życie jest najwyższą wartością, że każdy ma prawo do ochrony życia, że trzeba szanować nie tylko swoje życie, ale również życie innych i zajrzyjmy do kodeksu karnego. Zgodnie z art. 148 par. 1 "kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż lat 8 albo karze śmierci". Kara śmierci cały czas figuruje w kodeksie, ale od lat nie jest wykonywana, a nowy kodeks karny, który jeszcze nie obowiązuje, po raz pierwszy w historii Polski karę tę znosi. Zostawmy jednak problem kary śmierci i spójrzmy na inne przepisy kodeksu. Ten sam art. 148 w par. 2 opisuje zabójstwo w afekcie, stwierdzając, że "kto zabija człowieka pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10". W art. 150 opisane jest przestępstwo eutanazji: "Kto zabija człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5". Uprzywilejowując niektóre postacie zabójstwa, ustawodawca wziął pod uwagę przede wszystkim emocje sprawcy i zachowanie się ofiary. Widać to wyraźnie tylko w eutanazji, natomiast w wypadku zabójstwa w afekcie - w praktyce - główną przyczyną "silnego wzburzenia" bywa zwykle jakiś rodzaj prowokacji ze stro- ny ofiary. Żona schwytana z kochankiem in flagranti, tyran domowy lub pijak znęcający się nad rodziną - to najczęściej występujące przykłady ofiar, które nie są bez winy.
W takich wypadkach sądy nie karzą sprawców zbyt surowo, uwzględniając na ich korzyść przyczynienie się ofiary do przestępstwa. Okazuje się jednak, że nie zawsze i przejdźmy teraz do lektury, o której wspomniałem na wstępie i która wywołała u mnie - na szczęście niezbyt poważny - stan silnego wzburzenia. W "Życiu" z 20 lipca Jerzy Morawski opisuje głośną swego czasu sprawę zabójstwa dwóch ludzi, wyłowionych z Wisły bez głów. Za czyn ten stanęli przed sądem trzej młodzi biznesmeni i zostali skazani. Reportaż nosi nieco mylący tytuł: "Zemsta za wymyślone długi" i jest opisem gehenny, jaką przechodzili skazani, zanim doszło do zabójstwa. Jedna z ofiar, nazwana w reportażu Stefanem (drugi zabity był jego ochroniarzem) - jeżeli wierzyć relacji autora opowieści - to typ potwora w ludzkiej skórze, terroryzującego późniejszych zabójców i znęcającego się nad nimi na wszystkie możliwe sposoby. Jako pretekst wymyślił sobie nie istniejące długi i wymuszając ich zwrot, bił, groził, szantażował i prześladował biznesmenów w taki sposób, że znaleźli się oni u kresu wytrzymałości. Musieli oddawać Stefanowi wszystkie pieniądze, a on sam walił bykiem lub wyręczał się bandziorami rosyjskimi lub "ochroniarzem Piotrem". Katowani i prześladowani ludzie próbowali szukać pomocy policji i prokuratury, ale tam jedynie rozkładano ręce. W skrajnej desperacji postanowili zgładzić swego prześladowcę. Mieli "szczęście", bo dał się zaskoczyć i wyjątkowo nie był uzbrojony - pewnie już całkowicie lekceważył swoje ofiary. Schwytali również "ochroniarza" i zabrali ich w ostatnią, makabryczną podróż. Pewnie z wielkiego strachu pozbawili ich w końcu głów, by mieć pewność, że Stefan i Piotr nie powrócą. Bo Stefan do samego końca straszył ich i groził, że zabije. Trzy retoryczne pytania: czy i w jakim stopniu ofiary przyczyniły się do zabójstwa? Czy istotnie opisany wypadek jest tak bardzo daleki od "zabójstwa pod wpływem silnego wzburzenia", czy nie przypomina - przekroczonej wprawdzie znacznie - obrony koniecznej? Myślę, że na seminarium uniwersyteckim rozwinęłaby się na ten temat ciekawa dyskusja. Również dlatego, że dwóm głównym sprawcom wymierzono karę 25 lat pozbawienia wolności. Nie lubię komentować wyroków i nie wiem nawet, czy ten wyrok jest prawomocny. Uważam go jednak za prawniczy nonsens i obrazę elementarnego poczucia sprawiedliwości. Oczywiście, jeżeli wszystko wyglądało naprawdę tak, jak opisał to w swoim reportażu Jerzy Morawski.
Więcej możesz przeczytać w 31/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.