"Dzień zagłady" przypomina dawniejszą fantastykę literacką i filmową, starannie rzymającą się faktów potwierdzonych naukowo
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, zbliża się koniec wieku; słychać coraz więcej przepowiedni, że w najbliższej przyszłości może nastąpić koniec świata. Filmowcy hollywoodzcy pośpieszyli więc z propozycją konkretnego scenariusza katastrofy i wyprodukowali "Dzień zagłady". Okazuje się, że apokalipsę może spowodować zderzenie się kuli ziemskiej z ogromnym meteorytem. Co gorsza, taką możliwość potwierdzają naukowcy, a wśród nich polski astronom, prof. Aleksander Wolszczan. Przyznał on, że jest to być może jedyna całkowicie racjonalna przyczyna ewentualnej zagłady Ziemi, której - na doda- tek - nie można by było uniknąć. Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z filmem katastroficznym nie będącym produktem wykalkulowanej fantazji (o co można by go podejrzewać), lecz opierającym się na wiedzy naukowej?
Zygmunt Kałużyński: - Potwierdzam, że to wyjątkowy film w repertuarze science fiction, który to repertuar stał się ostatnio szalenie schematyczny, opatrzony i nudzący. Przecież końców świata widzieliśmy już na ekranie parę tuzinów i zawsze to wyglądało mniej więcej tak samo, z wykorzystaniem pełnego programu widowiskowości, osiąganej dzięki wyczynom komputerowym. Ale ten film przypomina dawniejszą fantastykę literacką i filmową. Mam na myśli takich autorów, jak Herbert George Wells, Maurice Renaud i Juliusz Verne, którzy starannie trzymali się faktów potwierdzonych naukowo. Do tego stopnia, że na przykład Wells, gdy napisał swojego "Niewidzialnego człowieka", przepraszał, iż dopuścił się fałszerstwa, gdyż ów "niewidzialny", który musiał być przezroczysty, nie mógłby przecież nic widzieć. Chodziło o to, że oko to swoista ciemnia optyczna, więc przy przezroczystości nie mogłoby ono działać. Wells przepraszał za nieścisłość, ale jednocześnie uroczyście zapewniał, że wszystkie pozostałe dane są jak najbardziej zgodne z nauką. Otóż ta mentalność zupełnie zanikła we współczesnych hollywoodzkich produkcjach science fiction.
TR: - Przecież "Dzień zagłady" właśnie nawiązuje do postawy Wellsa! Astronomowie potwierdzają, że taki przebieg wypadków jak pokazano w filmie jest prawdopodobny.
ZK: - Właśnie dlatego uważam "Dzień zagłady" za wyjątek. Zwykle filmy science fiction nie mogą się obyć bez najazdu przybyszów z kosmosu albo podróży na inną planetę, tymczasem nauka stwierdza, że po wyjściu z zasięgu promieniowania Słońca każdy organizm natychmiast zostałby zniszczony przez promienie gamma. Nie możemy więc wyjechać poza obręb Układu Słonecznego ani nikt nie może przyjechać do nas. Nie mówiąc już o odległościach. Czytałem w książce Jamesa Jeansa, jakie to są odległości. Pisze on tak: wyobraźmy sobie, że nie ma Europy tylko w miejscu, gdzie byłaby Hiszpania, unosi się jedna mucha; tam, gdzie jest Berlin, unosi się druga mucha; trzecia - nad Uralem. Najbliższa gwiazda naszego systemu, Alpha Centauri, jest odległa o cztery lata świetlne, czyli - żeby na nią dolecieć nawet najszybszym statkiem międzyplanetarnym - trzeba by 860 lat! I jak wygląda na tle tej absolutnie naukowej prawdy to, co się dzieje w filmowej twórczości science fiction, gdzie gwiazdy Hollywood przenoszą się z planety na planetę w ciągu paru minut, a przybysze z obcych galaktyk odwiedzają nas i usiłują nas spalić?
TR: - Jest jednak pewien gwiezdny most łączący filmy o przybyszach z kos- mosu z "Dniem zagłady". Nazywa się małżeństwo! Główną bohaterkę naszego filmu gra bowiem Tea Leoni, prywatnie żona Davida Duchovnego, odtwórcy głównej roli (agenta Muldera) w popularnym serialu telewizyjnym, "Z archiwum X", pełnym dowodów na to, że jednak kosmici odwiedzają Ziemię.
ZK: - Stara się pan znaleźć jakąś łączność za pomocą wykonawców, którzy przecież nie liczą się z taką kontrolą naukową, w jaką myśmy się wdali. A jednak uważam, że grając w filmach science fiction, powinni to brać pod uwagę, gdyż te dwie mentalności (Wellsa i obecna) wyrażają zupełnie odmienny stosunek do świata. Ciekawe, dlaczego autorzy dawnych powieści starali się przestrzegać zasad nauki? Może dlatego, że obowiązujące wówczas teorie tradycyjnej geometrii euklidesowej były sprawdzalne, przekonujące, łatwe do pojęcia dla rozumu. Kiedy jednak pojawił się Einstein, Planck i teoria kwantowa, okazało się, że nasz umysł nie jest już w stanie objąć prawdy, o której oni mówią. Na przykład takiej, że linia prosta wcale nie jest prosta, bo biegnąc w kosmos musi wrócić do miejsca, z którego wyszła, a więc jest kulista. Albo, że energia to nie jest energia, tylko materia; a materia to nie jest materia, tylko energia. Kiedy nasz umysł przestał chwytać, czym jest fizyka, zrezygnował ze ścisłości i wdał się w baśniowość. Dlatego z takim wzruszeniem oglądałem "Dzień zagłady" łączący to, co było najbardziej racjonalnego w dawnej powieści fantastycznej, z tym, co dzisiaj umożliwia technika. Bo przecież ten film jest imponujący pod względem widowiskowości: co się tam dzieje, gdy do oceanu spada odłamek meteorytu i przerażona ludzkość ucieka, zapełniając drogi po horyzont! Widzimy autostrady pełne samochodów stojących w desperackim korku, na które naciera zbliżająca się od oceanu ściana wody, wywołana upadkiem owego kawałka z kosmosu. Tak, muszę się panu przyznać, że mam do tego filmu cholerne serce.
TR: - Załóżmy, że któregoś dnia naprawdę słyszymy informację o tym, iż do Ziemi zbliża się ogromny meteoryt i za miesiąc musi dojść do zderzenia. Uruchamiamy stopery i zastanawiamy się, co przez ten miesiąc należy zrobić. W filmie prezydent USA zarządza narodową loterię i wybrani szczęśliwcy uzyskują przepustki do specjalnie przygotowanych na taką okazję schronów w Górach Skalistych, gdzie będą mogli przeżyć, by potem budować cywilizację od początku. Ale reszta obywateli skazana jest na zagładę. Ciekaw jestem, co by pan zrobił, gdyby usłyszał, że za miesiąc nastąpi koniec świata?
ZK: - Człowiek zawsze musi się liczyć z koniecznościami. Ale jego godność ludzka będzie mogła zatriumfować dopiero w chwili, kiedy on te konieczności zrozumie. Zwykle takie filmy pokazują nam nowoczesne wnętrza, gdzie się miga przed oczyma, gdzie jakieś plastykowe rury wypełnione kolorowymi płynami bulgoczą na wszystkie strony, jakieś maszyny trzaskają z prawej i lewej, otwierają się drzwi i trzeba biec przez korytarze, prowadzące cholera wie dokąd. Cały ten sztafaż ma nas przygnieść. Ale my tego nie pojmujemy: do czego to wszystko służy? Po co ta rurka? Dlaczego te drzwi są takie skomplikowane? Otóż w "Dniu zagłady" technika została objaśniona. Na przykład lot rakiety mającej zniszczyć groźny meteoryt pokazano w taki sposób, że wszystko zrozumiałem: jak działają urządzenia i na czym polega sytuacja. I to właśnie jest coś, co człowieka ratuje w konieczności. Że rozumie.
Zygmunt Kałużyński: - Potwierdzam, że to wyjątkowy film w repertuarze science fiction, który to repertuar stał się ostatnio szalenie schematyczny, opatrzony i nudzący. Przecież końców świata widzieliśmy już na ekranie parę tuzinów i zawsze to wyglądało mniej więcej tak samo, z wykorzystaniem pełnego programu widowiskowości, osiąganej dzięki wyczynom komputerowym. Ale ten film przypomina dawniejszą fantastykę literacką i filmową. Mam na myśli takich autorów, jak Herbert George Wells, Maurice Renaud i Juliusz Verne, którzy starannie trzymali się faktów potwierdzonych naukowo. Do tego stopnia, że na przykład Wells, gdy napisał swojego "Niewidzialnego człowieka", przepraszał, iż dopuścił się fałszerstwa, gdyż ów "niewidzialny", który musiał być przezroczysty, nie mógłby przecież nic widzieć. Chodziło o to, że oko to swoista ciemnia optyczna, więc przy przezroczystości nie mogłoby ono działać. Wells przepraszał za nieścisłość, ale jednocześnie uroczyście zapewniał, że wszystkie pozostałe dane są jak najbardziej zgodne z nauką. Otóż ta mentalność zupełnie zanikła we współczesnych hollywoodzkich produkcjach science fiction.
TR: - Przecież "Dzień zagłady" właśnie nawiązuje do postawy Wellsa! Astronomowie potwierdzają, że taki przebieg wypadków jak pokazano w filmie jest prawdopodobny.
ZK: - Właśnie dlatego uważam "Dzień zagłady" za wyjątek. Zwykle filmy science fiction nie mogą się obyć bez najazdu przybyszów z kosmosu albo podróży na inną planetę, tymczasem nauka stwierdza, że po wyjściu z zasięgu promieniowania Słońca każdy organizm natychmiast zostałby zniszczony przez promienie gamma. Nie możemy więc wyjechać poza obręb Układu Słonecznego ani nikt nie może przyjechać do nas. Nie mówiąc już o odległościach. Czytałem w książce Jamesa Jeansa, jakie to są odległości. Pisze on tak: wyobraźmy sobie, że nie ma Europy tylko w miejscu, gdzie byłaby Hiszpania, unosi się jedna mucha; tam, gdzie jest Berlin, unosi się druga mucha; trzecia - nad Uralem. Najbliższa gwiazda naszego systemu, Alpha Centauri, jest odległa o cztery lata świetlne, czyli - żeby na nią dolecieć nawet najszybszym statkiem międzyplanetarnym - trzeba by 860 lat! I jak wygląda na tle tej absolutnie naukowej prawdy to, co się dzieje w filmowej twórczości science fiction, gdzie gwiazdy Hollywood przenoszą się z planety na planetę w ciągu paru minut, a przybysze z obcych galaktyk odwiedzają nas i usiłują nas spalić?
TR: - Jest jednak pewien gwiezdny most łączący filmy o przybyszach z kos- mosu z "Dniem zagłady". Nazywa się małżeństwo! Główną bohaterkę naszego filmu gra bowiem Tea Leoni, prywatnie żona Davida Duchovnego, odtwórcy głównej roli (agenta Muldera) w popularnym serialu telewizyjnym, "Z archiwum X", pełnym dowodów na to, że jednak kosmici odwiedzają Ziemię.
ZK: - Stara się pan znaleźć jakąś łączność za pomocą wykonawców, którzy przecież nie liczą się z taką kontrolą naukową, w jaką myśmy się wdali. A jednak uważam, że grając w filmach science fiction, powinni to brać pod uwagę, gdyż te dwie mentalności (Wellsa i obecna) wyrażają zupełnie odmienny stosunek do świata. Ciekawe, dlaczego autorzy dawnych powieści starali się przestrzegać zasad nauki? Może dlatego, że obowiązujące wówczas teorie tradycyjnej geometrii euklidesowej były sprawdzalne, przekonujące, łatwe do pojęcia dla rozumu. Kiedy jednak pojawił się Einstein, Planck i teoria kwantowa, okazało się, że nasz umysł nie jest już w stanie objąć prawdy, o której oni mówią. Na przykład takiej, że linia prosta wcale nie jest prosta, bo biegnąc w kosmos musi wrócić do miejsca, z którego wyszła, a więc jest kulista. Albo, że energia to nie jest energia, tylko materia; a materia to nie jest materia, tylko energia. Kiedy nasz umysł przestał chwytać, czym jest fizyka, zrezygnował ze ścisłości i wdał się w baśniowość. Dlatego z takim wzruszeniem oglądałem "Dzień zagłady" łączący to, co było najbardziej racjonalnego w dawnej powieści fantastycznej, z tym, co dzisiaj umożliwia technika. Bo przecież ten film jest imponujący pod względem widowiskowości: co się tam dzieje, gdy do oceanu spada odłamek meteorytu i przerażona ludzkość ucieka, zapełniając drogi po horyzont! Widzimy autostrady pełne samochodów stojących w desperackim korku, na które naciera zbliżająca się od oceanu ściana wody, wywołana upadkiem owego kawałka z kosmosu. Tak, muszę się panu przyznać, że mam do tego filmu cholerne serce.
TR: - Załóżmy, że któregoś dnia naprawdę słyszymy informację o tym, iż do Ziemi zbliża się ogromny meteoryt i za miesiąc musi dojść do zderzenia. Uruchamiamy stopery i zastanawiamy się, co przez ten miesiąc należy zrobić. W filmie prezydent USA zarządza narodową loterię i wybrani szczęśliwcy uzyskują przepustki do specjalnie przygotowanych na taką okazję schronów w Górach Skalistych, gdzie będą mogli przeżyć, by potem budować cywilizację od początku. Ale reszta obywateli skazana jest na zagładę. Ciekaw jestem, co by pan zrobił, gdyby usłyszał, że za miesiąc nastąpi koniec świata?
ZK: - Człowiek zawsze musi się liczyć z koniecznościami. Ale jego godność ludzka będzie mogła zatriumfować dopiero w chwili, kiedy on te konieczności zrozumie. Zwykle takie filmy pokazują nam nowoczesne wnętrza, gdzie się miga przed oczyma, gdzie jakieś plastykowe rury wypełnione kolorowymi płynami bulgoczą na wszystkie strony, jakieś maszyny trzaskają z prawej i lewej, otwierają się drzwi i trzeba biec przez korytarze, prowadzące cholera wie dokąd. Cały ten sztafaż ma nas przygnieść. Ale my tego nie pojmujemy: do czego to wszystko służy? Po co ta rurka? Dlaczego te drzwi są takie skomplikowane? Otóż w "Dniu zagłady" technika została objaśniona. Na przykład lot rakiety mającej zniszczyć groźny meteoryt pokazano w taki sposób, że wszystko zrozumiałem: jak działają urządzenia i na czym polega sytuacja. I to właśnie jest coś, co człowieka ratuje w konieczności. Że rozumie.
Więcej możesz przeczytać w 31/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.