Trudno o bardziej nieostre pojęcie! Przejrzyjmy kilka definicji. W najszerszym rozumieniu celebryta to ktoś, komu robią zdjęcia fotografowie na imprezach. Ktoś, kto staje na ściankach sponsorskich. Mieści się tu i Jola Rutowicz, i Grażyna Torbicka, Krystyna Janda czy Agnieszka Holland, pani Soszyńska, w ogóle bogate panie z zawodem i bez, po prostu ludzie w jakimkolwiek stopniu i z jakiegokolwiek powodu narażeni na błysk flesza. Każde z nich może pojawić się na plotkarskim portalu i zainteresować plotkujący ogół informacją niedotyczącą zawodowych osiągnięć, ale życia prywatnego. W tym sensie każdy znany pisarz też jest celebrytą.
Najwęższa znowu definicja określa o wiele ciaśniejsze ramy zjawiska. Celebryta według niej to ktoś, kto jest znany, chociaż właściwie nie pracuje w show-biznesie ani nie jest artystą. Po prostu jest. Wylęgarnią tego typu „wąsko rozumianych celebrytów” były programy typu reality show. Tu właśnie pojawiają się różne laski, lasencje i lachony z doczepionymi rzęsami, wielkimi ustami, zerkające w kierunku Dubaju... Laski te pojawiają się na mniej intelektualnych imprezach ściankowych z toną podkładu na twarzy i po prostu są, tajemniczo się uśmiechają. Nie nagrywają piosenek, nie grają w filmach. Jak powiedziała Jola Rutowicz: „Ja po prostu jestem princess”. A więc celebrytki typu princess z tajemniczym uśmiechem zbyt mocno umalowanej Mona Lisy na twarzy. Z czego żyją? Nie wiadomo, ale duch Dubaju zawsze nieco unosi się nad wodami ściankowej imprezy... A więc: znane z tego, że są znane, wszelkiego rodzaju klony i podróby Kim Kardashian, grubsze, brzydsze, nadęte i wykrzywione, ale zdeterminowane i (podobno) bogate. News o nich najczęściej spowodowany jest publikacją jakiegoś wyjątkowo kuriozalnego zdjęcia na Instagramie czy Facebooku, na którym celebrytka z pretensjonalną miną pozuje na tle swoich drogich meblościanek na wysoki połysk z nową torebką Chanel za 10 tys. euro. Lub jej podróbą, tego nie wiemy. Jeśli takie zdjęcie nie daje pożądanego efektu (news), należy bardziej się wydekoltować. Jeśli dekolt jest już do samego pępka i dalej nie ma newsa, trudno... Trzeba szukać droższej torebki albo odgapić najnowszy makijaż Kim Kardashian. Od razu sobie powiedzmy, że to właśnie typ princess jest odpowiedzialny za fatalny PR polskich celebrytek. Mamy tu też wszelkiego rodzaju modelki, które wyrosły już ze swego zawodu i teraz po prostu są, mamy piosenkarki, które od lat nic nie nagrały... Gorsze są już tylko blogerki modowe.
To dopiero nieostry termin! Kiedy trzy lata temu po raz pierwszy zostałem zderzony na Fashion Weeku z tym kontrowersyjnym zjawiskiem, zrozumiałem, że blogerka to ktoś, kto – bajecznie ubrany, jak japońska cosplayerka – „bloguje” o modzie, a więc pisze o niej w sieci. Nic bardziej mylnego! Z biegiem czasu okazało się, że tak zachowuje się głównie bloger modowy Tobias Kujawa. Dziewczyny po prostu robią sobie selfie i publikują je na Instagramie, na tym polega ich zawód. Mają być szczupłe i robić wrażenie bogatych. Na pokazy mody w sumie rzadko chce im się wybrać. Trendów nowych nie kreują, o modę nocami się nie kłócą, w sumie zawsze są nią „zachwycone” i na pewno nie będą o nią kruszyły kopii. Jak zwykle chodzi o torebki.
I teraz pytanie, czy w takim wypadku wypada być celebrytą i mianowicie – jakim. Są przecież celebrytki na poziomie, które mają osiągnięcia, które nigdy nie wzięłyby udziału w programie typu „Celebrity Splash”: na przykład taka Joanna Przetakiewicz, Grażyna Kulczyk, Grażyna Torbicka... Trzeba po prostu zawsze zadawać sobie pytanie, jakim celebrytą chcę być i z kim chcę się porównywać. Żeby nie zostać princess na różowym koniu na biegunach. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.