Gdyby ktoś dwa, trzy lata temu powiedział, że zaraz wybuchnie wojna, pewnie większość z nas popukałaby się w czoło. Padłyby może jakieś kąśliwe uwagi o bezsensownym wymachiwaniu szabelką i eskapadzie Lecha Kaczyńskiego, który z prezydentami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii zakłócił Rosjanom podbój Gruzji. Dziś nawet największym wesołkom przestaje być do śmiechu. Ukraińcy walczą już rok, na swoją kolej czekają Bałtowie, bacznie obserwujący, kiedy wśród tamtejszych mniejszości rosyjskich zaczną się pojawiać zielone ludziki.
Pocieszamy się, że nas ten problem nie dotyczy, ale jednocześnie coraz częściej pojawia się pytanie, nie „czy”, ale „kiedy” dotrze do nas wojna. Nawet pani premier Ewa Kopacz przestała zamykać się w domu z dziećmi na klucz, tylko chwali się zwiększeniem wydatków na obronę. Dla podkreślenia wagi tych deklaracji za plecami ustawia sobie prawdziwego wojennego weterana. I to w mundurze. Skoro więc oswajamy się z myślą o nadciągającym starciu, to może najwyższy czas zadać sobie pytanie: co możemy zrobić, by zniechęcić krewkiego sąsiada? Dobrym na to sposobem jest budowanie obrony terytorialnej – to najefektywniejsze narzędzie takiego odstraszania.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.