Zapatrzyć się, zanurzyć się w codzienności innego miasta, poczuć, jakby było moje, usiąść w kafejce, jakbym przyszła do niej na lunch, ale jednak nic nie musieć – Agnieszka Guźniczak-Beim, autorka bloga „City break.me. Smakowanie świata miasto po mieście” tak właśnie opisuje istotę przyjemności z krótkiego wypadu na weekend. Czym jest city break? Najkrócej mówiąc, krótkimi miejskimi wakacjami. Bardzo krótkimi, bo zazwyczaj nieprzekraczającymi weekendu. Chyba że mamy akurat polską majówkę, która pozwala pobyt wydłużyć do trzech, czterech czy pięciu dni. Moda na tego typu wyjazdy pojawiła się wraz z uruchomieniem tanich linii lotniczych. Nagle okazało się, że do najwspanialszych miast Europy, choćby Barcelony, Londynu, Paryża czy Rzymu można dotrzeć za tyle, ile kosztuje bilet na pociąg z Warszawy do Zakopanego. Ba! I trwa to krócej! Lista atrakcyjnych, tanich i dostępnych w ciągu dwóch, najwyżej czterech godzin miast szybko się poszerza. Ostatnio dopisano do niej np. Tel Awiw czy gruzińskie Kutaisi. No tak, to prawda, że metropolia metropolii nierówna. Są miasta wręcz stworzone do takiego wypadu (szereg zabytków i miejskich atrakcji plus świetne położenie, np. na południu Europy) i takie, do których słowo city w żaden sposób nie pasuje (choćby wspomniane Kutaisi).
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.