W tym tygodniu 1 maja – Święto Pracy. Na ulicach znów zobaczymy pewnie pochody politycznych działaczy – co roku organizuje je na przykład SLD i OPZZ. Ale zakrawa to bardziej na kpinę z ciężko pracujących Polaków. Były działacz PZPR, „przewodniej siły narodu”, przez którego został zmarnowany wysiłek dwóch pokoleń rodaków, a współcześni wchodzą w dorosłość „goli i weseli”, często zaharowując się na śmierć, oddaje teraz hołd ludziom pracy.
„Kiedyś napiszą o nas książkę”– tak mój kolega, pracujący w trzech różnych miejscach, komentuje to, jak wygląda dzisiaj życie 30- i 40-latków. By zapewnić byt sobie i swoim dzieciom, walczą o każdą możliwą aktywność. Pracują po 12 godzin na dobę, biorą fuchy, łapią okazje. Wielu z nich to tzw. słoiki, nazywani tak dlatego, że ze swoich rodzinnych stron wożą do większych miast, gdzie się osiedlają, tzw. wałówkę.
Choć określa się ich dość pogardliwie, to nie ma chyba nic bardziej wartościowego niż oni. To właśnie Polacy urodzeni w latach 70. i 80. są motorem wzrostu naszego kraju. Wystarczy powiedzieć, że pracuje 80 proc. osób w wieku 25-44 lat. Wśród tych, którzy mają ponad 45 lat, wskaźnik ten pikuje do 65 proc. Oprócz tego, że ciężko pracują, robiąc to często na trzech etatach czy w stworzonych przez siebie firmach, to nie są roszczeniowi. Są za to przedsiębiorczy, elastyczni, pomysłowi. Gdyby w ich buty weszli Francuzi, Niemcy czy Grecy, gdyby kazać im pracować tak ciężko za wschodnie pensje, ale płacić w sklepach na zachodnim poziomie, na ulicach naszych miast mielibyśmy milionowe manifestacje, zamieszki, pożary.
Polacy zaciskają zęby i starają się nadrobić stracony czas. Czas, który ich rodzicom, a przez to im samym zabrał PRL i tacy towarzysze jak Leszek Miller. Czas, który wciąż zabierają im byle jacy politycy, mówiący o ciepłej wodzie w kranie zamiast o wizjach. Trudno pojąć, dlaczego nie dostrzegają oni tego trudu.
Widać to choćby w ich stosunku do tzw. frankowiczów. Kim są ci dłużnicy? To właśnie ci, którzy ciężko pracując, uwierzyli w polski sukces. Uwierzyli, że zadłużając się po uszy, wprowadzą się do swojego M-2 czy M-3. Luksusu trudno osiągalnego dla ich rodziców. W momencie, gdy następuje tąpnięcie kursu helweckiej waluty, państwo odwraca się do nich plecami, przyjmując narrację banków.
Przykładów ich porzucenia jest więcej. Politycy hołubią na przykład PRL-owskie przywileje Karty nauczyciela, nie zwracając uwagi, że biją one najbardziej w ludzi, którzy posyłają do niewydolnych szkół dzieci. W efekcie Polacy biorą kolejną pracę, by zarobić na korepetycje i kurs angielskiego w prywatnej szkole językowej.
Albo na przykład szokująca liczba emerytów i rencistów. Jest nim co trzeci dorosły Polak. Czy to efekt naszej demograficznej starości, epidemii? Nie. To polityka rozdawania przywilejów, których kwintesencją są mundurowi odchodzący na emeryturę po 15 latach służby. Co robi młody Polak, by sfinansować im świadczenia? Bierze kolejną fuchę.
By pomóc Polakom, trzeba też tworzyć własne marki, wspierać rodzime firmy, stawiać na własny kapitał. Jest w tym rola dla państwa. Dość już tego, byśmy byli mistrzami dokręcania śrubek i wirtuozami montowni. Stać nas na więcej. Co jednak robi polski rząd przy okazji przetargu na broń? Kupuje od Francuzów gotowy produkt, nie wspierając rodzimych fabryk w Mielcu i Świdniku.
Ciężko pracujący Polacy są autorami polskiego sukcesu ostatniego ćwierćwiecza. Robią to z wielkim wysiłkiem, płacąc za to często straszliwą cenę, na przykład nie mając tyle, ile chcieliby, dzieci. Czas, by nasi politycy wreszcie wsparli ich w tym trudzie. Tylko czy można liczyć na tych, którzy obecnie okupują sejmową trybunę? ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.