Dlaczego Polska potrzebuje dekomunizacji
18 czerwca 1998 r. Sejm podjął uchwałę potępiającą system komunistyczny jako totalitarny oraz uznał PZPR "za organizację w najwyższym stopniu, do końca odpowiedzialną za trwanie i kształt systemu komunistycznego w Polsce, na którym ciąży wiele zbrodni i przestępstw". Sejm sformułował tę uchwałę "w przekonaniu, że budowanie demokracji wymaga od nas rozliczenia przeszłości i umocnienia tych wartości i zasad, dzięki którym Polska przetrwała czas zniewolenia. Sprawiedliwość, naprawienie krzywd, ukaranie winnych to podstawowe obowiązki i jednocześnie warunki funkcjonowania państwa prawa"..
Uchwała ta spotkała się natychmiast z atakiem ze strony tych sił i polityków, którzy traktują postkomunistów jako normalnych uczestników demokratycznej gry. Ich reakcję określiłbym jako bezsilną wściekłość pomieszaną z próbami zaczarowania i unieważnienia rzeczywistości. Przypomina to wysiłki PRL-owskiej cenzury, która nie dopuszczając do publikowania informacji o niewygodnych dla systemu faktach, chciała wywołać wrażenie, że one nie istnieją. Miejsce postkomunistów w państwie demokratycznym, a także przezwyciężenie przeszłości stanowią istotę sporu o dekomunizację. Dopiero zwycięstwo Akcji Wyborczej Solidarność przyspieszyło prace nad realizacją ustawy lustracyjnej (zastrzeżenie wniesione do Trybunału Konstytucyjnego przez Aleksandra Kwaśniewskiego), prace nad rządowym projektem ustawy o powszechnym dostępie obywateli do akt UB i SB (wstępna zapowiedź weta prezydenta Kwaśniewskiego), nad ustawą o weryfikacji sędziów wydających wyroki pod dyktando komunistycznych służb specjalnych (zastrzeżenia Trybunału Konstytucyjnego, odnoszące się jednak tylko do strony formalnej, ale przedłużające sam proces oczyszczania polskich sądów z kolaborantów i renegatów), wreszcie przedstawienie opinii publicznej gotowego projektu ustawy dekomunizacyjnej, opracowanego przez posłów AWS Mariusza Kamińskiego z Ligi Republikańskiej i Stefana Niesiołowskiego. Są to akty prawne bardzo ważne dla stabilizacji politycznej i odbudowania demokracji. Można powiedzieć, że bardzo późno, może za późno, wiele lat po innych, którzy nie zrywali się do antykomunistycznych buntów, wychodzimy z cienia. I jednocześnie tak samo jak w roku 1989, często z udziałem tych samych bohaterów, rozpoczyna się walka o zachowanie wpływów postkomunistów. Walka, która jest dla mnie przejawem tkwiących w niektórych uczestnikach życia politycznego instynktów samobójczych albo efektem tej samej co w latach 1989-1990 kalkulacji politycznej, obliczonej na historyczny kompromis, który w wymiarze polskim musi oznaczać koalicję części obozu posierpniowego z SLD. I to mimo doświadczeń z komunistyczną recydywą w latach 1993-1997; mimo że prawie cudem jesienne zwycięstwo AWS ocaliło Polskę przed długotrwałym okresem ponurych rządów okropnych ludzi; mimo rozważań socjologów o "źle ulokowanym przeciwniku" (to prawica i Kościół występowały w roli tego przeciwnika) i rozważań publicystów o "galopie mastodontów" (to z kolei postkomuniści byli tymi mastodontami tratującymi wszystko po drodze). Ostatni zamach postkomunistów na telewizję i oddanie zarządu telewizji publicznej w ręce pana Kwiatkowskiego, nawet nie ukrywającego specjalnie, komu służył dotychczas i komu służyć będzie nadal, świadczy przekonująco, że galop mastodontów trwa. Janina Paradowska napisała: "Lustracyjno-dekomunizacyjne zamiary wypada uzupełnić o projekt powołania Instytutu Pamięci Narodowej. (...) Otóż jest to projekt w pierwotnej intencji szlachetny, ale po prostu niewykonalny. Niezależnie więc od zastrzeżeń natury politycznej postanowiono zbudować pomnik (czy rzeczywiście zasłużyliśmy na pomniki składane z donosów i czy polska pamięć narodowa na być pamięcią SB?), który prędko nie powstanie. Dotychczasowe dekomunizacyjne zamiary AWS sprawiają więc wrażenie gry pozorów, choć z pewnością jest grupa polityków, która je traktuje serio. Jednak nie na tyle serio, by pomyśleć o możliwości realizacji. W tej postaci antykomunizm z wolna ośmiesza się sam, a problem prawdziwej, rzetelnej oceny przeszłości pozostaje" ("Polityka", nr 26 z 1998 r.). Rozumiem, że antykomunizm gotowa jest uratować, chroniąc go przed ośmieszeniem, osoba tak dla walki z komunizmem zasłużona jak pani Paradowska wraz z panami Grońskim, Passentem, Podemskim, Toeplitzem et consortes. Największy opór budzi sama uchwała potępiająca komunizm - to zrozumiałe, albowiem stanowi ona moralne i polityczne uzasadnienie ustawy dekomunizacyjnej, będącej już nie tylko symbolicznym, ale realnym uderzeniem w zbudowane przez postkomunistów - w prostej linii następców zdrajców, zbrodniarzy i złodziei (według Zbigniewa Brzezińskiego) - imperium wpływów. W tej kwestii zgodni są Janina Paradowska: "Skuteczniejsze od pisania takich projektów byłoby jednolite głosowanie nad ustawami reformującymi administrację publiczną"; Stanisław Tym: "Zamiast rządzić i wyprowadzać kraj z ogólnego zastoju, w którym - chcąc nie chcąc - tkwił przez dziesiątki lat, posłowie AWS przygotowali - dużym nakładem czasu i energii - projekt ustawy dekomunizacyjnej" ("Wprost", nr 26 z 1998 r.); Waldemar Kuczyński: "Znaczna część AWS ciągle bardziej odczuwa potrzebę ťdobijania komuchówŤ niż robienia tego, co usprawni państwo i gospodarkę" ("Wprost", nr 26 z 1998 r.); Aleksander Hall: "Część umiarkowanych wyborców uważających, że czas zamknąć okres historycznych rozliczeń, odwróci się od prawicy. Wszystkie te względy powodują, że zamiast ustawą dekomunizacyjną AWS powinna się zająć praktyczną dekomunizacją. Dokonuje się ona wraz ze zmianą struktur państwa i mechanizmów rządzących polityką i gospodarką" ("Rzeczpospolita", nr 148 z 1998 r.). Na coś trzeba się zdecydować. Czy jeszcze raz mamy przerabiać te same błędy, które popełnione zostały w latach 1989-1990 i które doprowadziły do takiego umocnienia postkomunistów, że nadal stanowią zagrożenie dla demokracji? Moim zdaniem, dopóki postkomuniści nie zostaną zredukowani do roli politycznego marginesu, swoistego polskiego folkloru, dopóty demokracja nie będzie stabilna. Zasadniczy spór toczy się pomiędzy tymi, którzy podzielają ten pogląd, a tymi, którzy uważają, że takiego zagrożenia nie ma, natomiast zagrożeniem rzeczywistym jest prawica, Kościół, groźba utworzenia państwa wyznaniowego itp. Można tę kwestię ująć następująco: czy problem miejsca postkomunistów na scenie politycznej da się rozwiązać za pomocą samych tylko reform gospodarczych i społecznych, poprzez odbudowanie oczekiwanej od dawna klasy średniej, gotowej z pobudek ekonomicznych bronić gospodarki rynkowej i odzyskanej wolności? Otóż nie da się. Klasa średnia to w znacznym stopniu dawna nomenklatura, a postkomuniści zrobią wszystko, by nie dopuścić do rzeczywistej, uczciwej reprywatyzacji, twardo broniąc swojego stanu posiadania. Pozostali w tym względzie dobrymi uczniami Lenina, wielokrotnie powtarzającego w gronie najbliższych współpracowników, że liczy się tylko władza.
Dlatego też Leszek Miller, głosząc hasła "Wiosna nasza" oraz "Ich rząd, nasz samorząd", nawet specjalnie nie ukrywa, o co tak naprawdę chodzi. Jest naiwnością sądzić, że uda się ustabilizować demokrację bez dekomunizacji, lustracji, weryfikacji sędziów, dostępu do esbeckich akt. Uczyniły to już dawno inne państwa środkowo-wschodniej Europy i Polska pozostaje dziwolągiem, krajem, który pierwszy zrzucił jarzmo komunizmu, a w którym postkomuniści stanowią najpotężniejszy obóz polityczny obok prawicy - zjednoczonej z trudem i nie wiadomo, czy ostatecznie. Zgłaszając projekt ustawy dekomunizacyjnej, proponuję ustanowić to, co w wielu krajach Europy jest już prawem. Ze względu na upływ czasu i fakt, że komuniści nie bronili swojej władzy przy użyciu siły i od 1956 r. nie popełniali - z wyjątkami - większych zbrodni, projekt ten jest łagodny i umiarkowany w porównaniu z rozwiązaniami czeskimi czy bułgarskimi, nie mówiąc o niemieckich. De- komunizacja jest ostatnim aktem wypełniającym testament antykomunistycznego ruchu oporu, najpełniej wyrażony w memoriale o sytuacji w Polsce przekazanym w lipcu 1946 r. Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Autorzy memoriału, szczegółowo opisując terror komunistyczny w Polsce, domagali się "niedopuszczenia - zgodnie z uchwałami jałtańskimi, moskiewskimi i poczdamskimi - PPR do udziału w wyborach". Uzasadniano to tym, że PPR była agenturą moskiewską. Za zredagowanie i udokumentowanie tego memoriału "zapłaciły życiem dziesiątki patriotów, a setki lub może tysiące znalazły się w obozach, więzieniach, łagrach" (Andrzej Kostrzewski, Eugeniusz Żuk, "Memoriał polskiego ruchu oporu do Rady Bezpieczeństwa ONZ", "Rocznik Bocheński", t. III, 1995 r.). Taką samą agenturą była PZPR. Nadal nie są jasne moskiewskie filiacje SdRP, jej źródła finansowania i operacje finansowe, nadal pozostaje otwarte pytanie, kto z najwyższych władz SdRP nosił pseudonim "Minim" i "Kat". Dopóki te kwestie nie zostaną wyjaśnione, dopóty SdRP musi być tolerowana. I tylko tolerowana. Dekomunizacja stanowi istotny element budowania państwa na podstawach moralnych, ma też wielkie znaczenie dla wychowania młodego pokolenia. Musi być jasne, że jeżeli ktoś pomylił się tak bardzo, że służył obcej, złej sprawie, szkodził istotnym interesom narodu i państwa polskiego, to powinien przynajmniej przez jakiś czas odpocząć od polityki.
Dopóki postkomuniści nie zostaną zredukowani do roli politycznego folkloru, dopóty demokracja nie będzie stabilna
Nie ma to nic wspólnego z odpowiedzialnością zbiorową, o której tak wiele mówią przy okazji dekomunizacji postkomuniści, albowiem tylko indywidualni, konkretni ludzie, wyrządzający tyle zła poprzez pełnienie na przykład funkcji członka KC PZPR, redaktora naczelnego "Trybuny Ludu", prokuratora generalnego Polski Ludowej czy też oficera SB, nie powinni być ministrami, prezesami niektórych urzędów, zarządów spółek i rad nadzorczych z udziałem skarbu państwa. Niepojęte, że nawet Adam Humer znajdował obrońców wśród działaczy Komitetu Helsińskiego i w redakcjach niektórych gazet - bo to już tyle lat i po co ciągle wracać do przeszłości? Wybierzmy przyszłość. Tak naprawdę, do przeszłości w III Rzeczypospolitej nie wrócono nigdy, nie dokonano rachunku sumienia, o którym mówił Ojciec Święty na lotnisku w Masłowie 3 czerwca 1991 r. To w imię tej przyszłości Aleksander Kwaśniewski, dobrze wiedzący, czyich interesów ma bronić, był łaskaw stwierdzić na temat ustawy dekomunizacyjnej: "Tej ustawy nie da się przeprowadzić. Jestem tego gwarantem" (wywiad z Aleksandrem Kwaśniewskim, "Gazeta Wyborcza", nr 146 z 1998 r.). Jeszcze jeden gwarant status quo postkomunizmu w Polsce. Karol Modzelewski trafnie zauważył, że ustawa dekomunizacyjna jest logiczną konsekwencją uchwały potępiającej komunizm. "Uchwała Sejmu wykroczyła jednak poza rutynę międzypartyjnych polemik. Rządząca koalicja przemówiła w imieniu państwa, czyniąc z oficjalnego potępienia systemu komunistycznego akt moralnej delegitymizacji głównej siły opozycyjnej. (...) Twierdzę tylko, że sposób myślenia, który doszedł do głosu w uchwale z 18 czerwca i jest coraz powszechniejszy w kołach rządzących, kryje w sobie tęsknotę do monopolu. (...) Zakaz kandydowania wymierzony jest nie tylko w kandydatów, ale i wyborców. Kwaśniewskiego wybrała przecież większość wyjątkowo licznie głosujących w 1995 r. Polaków. Wnosząc z sondaży, ma on dobre widoki na reelekcję. Pomysł dekomunizacyjny polega na tym, aby ustawowo zabronić narodowi niesłusznego głosowania" ("Gazeta Wyborcza", nr 147 z 1998 r.). Ale moralna legitymacja "głównej siły opozycyjnej" jest bardzo podejrzana, zwłaszcza że ostatnio po pewnych wahaniach jednoznacznie określiła się ona jako ugrupowanie broniące tożsamości i dziedzictwa Polski Ludowej, podejmując jeszcze brutalniejszą niż dotychczas kampanię przeciwko Kościołowi i osobiście Ojcu Świętemu oraz w stalinowskim stylu atakując II Rzeczpospolitą. Monopol nie zagraża Polsce ze strony ciągle skłóconej AWS, ale wyłącznie ze strony postkomunistycznej nomenklatury. Wybory w 1997 r. uratowały Polskę przed scenariuszem latynoskim - formalnej, fasadowej demokracji, w której istotne dźwignie władzy znajdują się zawsze w tych samych rękach, a wybory, mimo zachowania demokratycznych form, niczego nie są w stanie zmienić. I szkoda, że tak zazwyczaj precyzyjny i dokładny Karol Modzelewski pisze o ustawie, której dokładnie nie przeczytał, albowiem projekt ustawy dekomunizacyjnej, o którym mowa, nie zabrania nikomu kandydować. Straszenie totalitaryzmem przy okazji każdej próby ograniczenia wpływów postkomunistów w Polsce to nie poddający się racjonalnej ocenie, nieuleczalny uraz niektórych polityków. Stephane Courtois, autor poświęconej komunizmowi "Czarnej księgi", mówi: "Żaden naród nie może uniknąć rozliczenia z historią. Jeżeli nie przez to pokolenie, to przez następne. (...) Bo zbrodnie przeciwko ludzkości, a takimi były zbrodnie komunistyczne, nie ulegają przedawnieniu. I wszystko wróci. Tak jak z procesem Papona u nas, który 50 lat po wyzwoleniu rozniecił wiele emocji. Musicie też przeprowadzić ostateczną debatę, w której intelektualiści oraz autorytety moralne i polityczne jednoznacznie potępią komunizm. Na przykład w momencie wyzwolenia Francji nie tylko aresztowano, sądzono i rozstrzeliwano winnych, ale także w nieporównanie szerszej skali odbierano ludziom prawa publiczne. Nie mogli później na przykład uprawiać polityki przez określony czas. (...) Fakt, że Polska tego nie robi, pokazuje światu, że okres komunistyczny w pewnym sensie nie jest skończony. Grozi wam zgnilizna w samym duchu narodu" ("Życie", nr 114 z 1998 r.). Uchwała potępiająca komunizm, a także ustawa dekomunizacyjna mają ostatecznie przezwyciężyć i zakończyć 45 lat komunistycznej opresji, pozwolić wyjść z "szarej strefy" - nie tylko ekonomicznej i politycznej, lecz także moralnej.
Uchwała ta spotkała się natychmiast z atakiem ze strony tych sił i polityków, którzy traktują postkomunistów jako normalnych uczestników demokratycznej gry. Ich reakcję określiłbym jako bezsilną wściekłość pomieszaną z próbami zaczarowania i unieważnienia rzeczywistości. Przypomina to wysiłki PRL-owskiej cenzury, która nie dopuszczając do publikowania informacji o niewygodnych dla systemu faktach, chciała wywołać wrażenie, że one nie istnieją. Miejsce postkomunistów w państwie demokratycznym, a także przezwyciężenie przeszłości stanowią istotę sporu o dekomunizację. Dopiero zwycięstwo Akcji Wyborczej Solidarność przyspieszyło prace nad realizacją ustawy lustracyjnej (zastrzeżenie wniesione do Trybunału Konstytucyjnego przez Aleksandra Kwaśniewskiego), prace nad rządowym projektem ustawy o powszechnym dostępie obywateli do akt UB i SB (wstępna zapowiedź weta prezydenta Kwaśniewskiego), nad ustawą o weryfikacji sędziów wydających wyroki pod dyktando komunistycznych służb specjalnych (zastrzeżenia Trybunału Konstytucyjnego, odnoszące się jednak tylko do strony formalnej, ale przedłużające sam proces oczyszczania polskich sądów z kolaborantów i renegatów), wreszcie przedstawienie opinii publicznej gotowego projektu ustawy dekomunizacyjnej, opracowanego przez posłów AWS Mariusza Kamińskiego z Ligi Republikańskiej i Stefana Niesiołowskiego. Są to akty prawne bardzo ważne dla stabilizacji politycznej i odbudowania demokracji. Można powiedzieć, że bardzo późno, może za późno, wiele lat po innych, którzy nie zrywali się do antykomunistycznych buntów, wychodzimy z cienia. I jednocześnie tak samo jak w roku 1989, często z udziałem tych samych bohaterów, rozpoczyna się walka o zachowanie wpływów postkomunistów. Walka, która jest dla mnie przejawem tkwiących w niektórych uczestnikach życia politycznego instynktów samobójczych albo efektem tej samej co w latach 1989-1990 kalkulacji politycznej, obliczonej na historyczny kompromis, który w wymiarze polskim musi oznaczać koalicję części obozu posierpniowego z SLD. I to mimo doświadczeń z komunistyczną recydywą w latach 1993-1997; mimo że prawie cudem jesienne zwycięstwo AWS ocaliło Polskę przed długotrwałym okresem ponurych rządów okropnych ludzi; mimo rozważań socjologów o "źle ulokowanym przeciwniku" (to prawica i Kościół występowały w roli tego przeciwnika) i rozważań publicystów o "galopie mastodontów" (to z kolei postkomuniści byli tymi mastodontami tratującymi wszystko po drodze). Ostatni zamach postkomunistów na telewizję i oddanie zarządu telewizji publicznej w ręce pana Kwiatkowskiego, nawet nie ukrywającego specjalnie, komu służył dotychczas i komu służyć będzie nadal, świadczy przekonująco, że galop mastodontów trwa. Janina Paradowska napisała: "Lustracyjno-dekomunizacyjne zamiary wypada uzupełnić o projekt powołania Instytutu Pamięci Narodowej. (...) Otóż jest to projekt w pierwotnej intencji szlachetny, ale po prostu niewykonalny. Niezależnie więc od zastrzeżeń natury politycznej postanowiono zbudować pomnik (czy rzeczywiście zasłużyliśmy na pomniki składane z donosów i czy polska pamięć narodowa na być pamięcią SB?), który prędko nie powstanie. Dotychczasowe dekomunizacyjne zamiary AWS sprawiają więc wrażenie gry pozorów, choć z pewnością jest grupa polityków, która je traktuje serio. Jednak nie na tyle serio, by pomyśleć o możliwości realizacji. W tej postaci antykomunizm z wolna ośmiesza się sam, a problem prawdziwej, rzetelnej oceny przeszłości pozostaje" ("Polityka", nr 26 z 1998 r.). Rozumiem, że antykomunizm gotowa jest uratować, chroniąc go przed ośmieszeniem, osoba tak dla walki z komunizmem zasłużona jak pani Paradowska wraz z panami Grońskim, Passentem, Podemskim, Toeplitzem et consortes. Największy opór budzi sama uchwała potępiająca komunizm - to zrozumiałe, albowiem stanowi ona moralne i polityczne uzasadnienie ustawy dekomunizacyjnej, będącej już nie tylko symbolicznym, ale realnym uderzeniem w zbudowane przez postkomunistów - w prostej linii następców zdrajców, zbrodniarzy i złodziei (według Zbigniewa Brzezińskiego) - imperium wpływów. W tej kwestii zgodni są Janina Paradowska: "Skuteczniejsze od pisania takich projektów byłoby jednolite głosowanie nad ustawami reformującymi administrację publiczną"; Stanisław Tym: "Zamiast rządzić i wyprowadzać kraj z ogólnego zastoju, w którym - chcąc nie chcąc - tkwił przez dziesiątki lat, posłowie AWS przygotowali - dużym nakładem czasu i energii - projekt ustawy dekomunizacyjnej" ("Wprost", nr 26 z 1998 r.); Waldemar Kuczyński: "Znaczna część AWS ciągle bardziej odczuwa potrzebę ťdobijania komuchówŤ niż robienia tego, co usprawni państwo i gospodarkę" ("Wprost", nr 26 z 1998 r.); Aleksander Hall: "Część umiarkowanych wyborców uważających, że czas zamknąć okres historycznych rozliczeń, odwróci się od prawicy. Wszystkie te względy powodują, że zamiast ustawą dekomunizacyjną AWS powinna się zająć praktyczną dekomunizacją. Dokonuje się ona wraz ze zmianą struktur państwa i mechanizmów rządzących polityką i gospodarką" ("Rzeczpospolita", nr 148 z 1998 r.). Na coś trzeba się zdecydować. Czy jeszcze raz mamy przerabiać te same błędy, które popełnione zostały w latach 1989-1990 i które doprowadziły do takiego umocnienia postkomunistów, że nadal stanowią zagrożenie dla demokracji? Moim zdaniem, dopóki postkomuniści nie zostaną zredukowani do roli politycznego marginesu, swoistego polskiego folkloru, dopóty demokracja nie będzie stabilna. Zasadniczy spór toczy się pomiędzy tymi, którzy podzielają ten pogląd, a tymi, którzy uważają, że takiego zagrożenia nie ma, natomiast zagrożeniem rzeczywistym jest prawica, Kościół, groźba utworzenia państwa wyznaniowego itp. Można tę kwestię ująć następująco: czy problem miejsca postkomunistów na scenie politycznej da się rozwiązać za pomocą samych tylko reform gospodarczych i społecznych, poprzez odbudowanie oczekiwanej od dawna klasy średniej, gotowej z pobudek ekonomicznych bronić gospodarki rynkowej i odzyskanej wolności? Otóż nie da się. Klasa średnia to w znacznym stopniu dawna nomenklatura, a postkomuniści zrobią wszystko, by nie dopuścić do rzeczywistej, uczciwej reprywatyzacji, twardo broniąc swojego stanu posiadania. Pozostali w tym względzie dobrymi uczniami Lenina, wielokrotnie powtarzającego w gronie najbliższych współpracowników, że liczy się tylko władza.
Dlatego też Leszek Miller, głosząc hasła "Wiosna nasza" oraz "Ich rząd, nasz samorząd", nawet specjalnie nie ukrywa, o co tak naprawdę chodzi. Jest naiwnością sądzić, że uda się ustabilizować demokrację bez dekomunizacji, lustracji, weryfikacji sędziów, dostępu do esbeckich akt. Uczyniły to już dawno inne państwa środkowo-wschodniej Europy i Polska pozostaje dziwolągiem, krajem, który pierwszy zrzucił jarzmo komunizmu, a w którym postkomuniści stanowią najpotężniejszy obóz polityczny obok prawicy - zjednoczonej z trudem i nie wiadomo, czy ostatecznie. Zgłaszając projekt ustawy dekomunizacyjnej, proponuję ustanowić to, co w wielu krajach Europy jest już prawem. Ze względu na upływ czasu i fakt, że komuniści nie bronili swojej władzy przy użyciu siły i od 1956 r. nie popełniali - z wyjątkami - większych zbrodni, projekt ten jest łagodny i umiarkowany w porównaniu z rozwiązaniami czeskimi czy bułgarskimi, nie mówiąc o niemieckich. De- komunizacja jest ostatnim aktem wypełniającym testament antykomunistycznego ruchu oporu, najpełniej wyrażony w memoriale o sytuacji w Polsce przekazanym w lipcu 1946 r. Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Autorzy memoriału, szczegółowo opisując terror komunistyczny w Polsce, domagali się "niedopuszczenia - zgodnie z uchwałami jałtańskimi, moskiewskimi i poczdamskimi - PPR do udziału w wyborach". Uzasadniano to tym, że PPR była agenturą moskiewską. Za zredagowanie i udokumentowanie tego memoriału "zapłaciły życiem dziesiątki patriotów, a setki lub może tysiące znalazły się w obozach, więzieniach, łagrach" (Andrzej Kostrzewski, Eugeniusz Żuk, "Memoriał polskiego ruchu oporu do Rady Bezpieczeństwa ONZ", "Rocznik Bocheński", t. III, 1995 r.). Taką samą agenturą była PZPR. Nadal nie są jasne moskiewskie filiacje SdRP, jej źródła finansowania i operacje finansowe, nadal pozostaje otwarte pytanie, kto z najwyższych władz SdRP nosił pseudonim "Minim" i "Kat". Dopóki te kwestie nie zostaną wyjaśnione, dopóty SdRP musi być tolerowana. I tylko tolerowana. Dekomunizacja stanowi istotny element budowania państwa na podstawach moralnych, ma też wielkie znaczenie dla wychowania młodego pokolenia. Musi być jasne, że jeżeli ktoś pomylił się tak bardzo, że służył obcej, złej sprawie, szkodził istotnym interesom narodu i państwa polskiego, to powinien przynajmniej przez jakiś czas odpocząć od polityki.
Dopóki postkomuniści nie zostaną zredukowani do roli politycznego folkloru, dopóty demokracja nie będzie stabilna
Nie ma to nic wspólnego z odpowiedzialnością zbiorową, o której tak wiele mówią przy okazji dekomunizacji postkomuniści, albowiem tylko indywidualni, konkretni ludzie, wyrządzający tyle zła poprzez pełnienie na przykład funkcji członka KC PZPR, redaktora naczelnego "Trybuny Ludu", prokuratora generalnego Polski Ludowej czy też oficera SB, nie powinni być ministrami, prezesami niektórych urzędów, zarządów spółek i rad nadzorczych z udziałem skarbu państwa. Niepojęte, że nawet Adam Humer znajdował obrońców wśród działaczy Komitetu Helsińskiego i w redakcjach niektórych gazet - bo to już tyle lat i po co ciągle wracać do przeszłości? Wybierzmy przyszłość. Tak naprawdę, do przeszłości w III Rzeczypospolitej nie wrócono nigdy, nie dokonano rachunku sumienia, o którym mówił Ojciec Święty na lotnisku w Masłowie 3 czerwca 1991 r. To w imię tej przyszłości Aleksander Kwaśniewski, dobrze wiedzący, czyich interesów ma bronić, był łaskaw stwierdzić na temat ustawy dekomunizacyjnej: "Tej ustawy nie da się przeprowadzić. Jestem tego gwarantem" (wywiad z Aleksandrem Kwaśniewskim, "Gazeta Wyborcza", nr 146 z 1998 r.). Jeszcze jeden gwarant status quo postkomunizmu w Polsce. Karol Modzelewski trafnie zauważył, że ustawa dekomunizacyjna jest logiczną konsekwencją uchwały potępiającej komunizm. "Uchwała Sejmu wykroczyła jednak poza rutynę międzypartyjnych polemik. Rządząca koalicja przemówiła w imieniu państwa, czyniąc z oficjalnego potępienia systemu komunistycznego akt moralnej delegitymizacji głównej siły opozycyjnej. (...) Twierdzę tylko, że sposób myślenia, który doszedł do głosu w uchwale z 18 czerwca i jest coraz powszechniejszy w kołach rządzących, kryje w sobie tęsknotę do monopolu. (...) Zakaz kandydowania wymierzony jest nie tylko w kandydatów, ale i wyborców. Kwaśniewskiego wybrała przecież większość wyjątkowo licznie głosujących w 1995 r. Polaków. Wnosząc z sondaży, ma on dobre widoki na reelekcję. Pomysł dekomunizacyjny polega na tym, aby ustawowo zabronić narodowi niesłusznego głosowania" ("Gazeta Wyborcza", nr 147 z 1998 r.). Ale moralna legitymacja "głównej siły opozycyjnej" jest bardzo podejrzana, zwłaszcza że ostatnio po pewnych wahaniach jednoznacznie określiła się ona jako ugrupowanie broniące tożsamości i dziedzictwa Polski Ludowej, podejmując jeszcze brutalniejszą niż dotychczas kampanię przeciwko Kościołowi i osobiście Ojcu Świętemu oraz w stalinowskim stylu atakując II Rzeczpospolitą. Monopol nie zagraża Polsce ze strony ciągle skłóconej AWS, ale wyłącznie ze strony postkomunistycznej nomenklatury. Wybory w 1997 r. uratowały Polskę przed scenariuszem latynoskim - formalnej, fasadowej demokracji, w której istotne dźwignie władzy znajdują się zawsze w tych samych rękach, a wybory, mimo zachowania demokratycznych form, niczego nie są w stanie zmienić. I szkoda, że tak zazwyczaj precyzyjny i dokładny Karol Modzelewski pisze o ustawie, której dokładnie nie przeczytał, albowiem projekt ustawy dekomunizacyjnej, o którym mowa, nie zabrania nikomu kandydować. Straszenie totalitaryzmem przy okazji każdej próby ograniczenia wpływów postkomunistów w Polsce to nie poddający się racjonalnej ocenie, nieuleczalny uraz niektórych polityków. Stephane Courtois, autor poświęconej komunizmowi "Czarnej księgi", mówi: "Żaden naród nie może uniknąć rozliczenia z historią. Jeżeli nie przez to pokolenie, to przez następne. (...) Bo zbrodnie przeciwko ludzkości, a takimi były zbrodnie komunistyczne, nie ulegają przedawnieniu. I wszystko wróci. Tak jak z procesem Papona u nas, który 50 lat po wyzwoleniu rozniecił wiele emocji. Musicie też przeprowadzić ostateczną debatę, w której intelektualiści oraz autorytety moralne i polityczne jednoznacznie potępią komunizm. Na przykład w momencie wyzwolenia Francji nie tylko aresztowano, sądzono i rozstrzeliwano winnych, ale także w nieporównanie szerszej skali odbierano ludziom prawa publiczne. Nie mogli później na przykład uprawiać polityki przez określony czas. (...) Fakt, że Polska tego nie robi, pokazuje światu, że okres komunistyczny w pewnym sensie nie jest skończony. Grozi wam zgnilizna w samym duchu narodu" ("Życie", nr 114 z 1998 r.). Uchwała potępiająca komunizm, a także ustawa dekomunizacyjna mają ostatecznie przezwyciężyć i zakończyć 45 lat komunistycznej opresji, pozwolić wyjść z "szarej strefy" - nie tylko ekonomicznej i politycznej, lecz także moralnej.
Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.